– Nie sądzę – odpowiedział Adler. – Ale są tego bliscy.
Owen był zdania, że u mężczyzny najważniejsza jest postawa. Wszystko jedno, czy mężczyzna ma włosy, czy jest łysy, czy jest zarośnięty, czy ogolony, wysoki czy niski – jeżeli trzyma się prosto, budzi respekt. Więc teraz, stojąc na baczność, Owen zmierzył wzrokiem tego doktorka, który twierdził, że Hrubek jest nieszkodliwy, a równocześnie tkwił w szpitalu w niedzielę w nocy razem z oficerem policji i wyglądał przy tym jak śmierć na urlopie.
– On uciekł w Stinson, tak? – zapytał Owen.
Doktor Adler spojrzał w sufit. Kiwnął niecierpliwie głową Haversha-mowi, który podszedł do biurka i zabezpieczonym skuwką długopisem Bic wskazał jakieś miejsce na mapie.
– Pańska żona nie ma się czego bać. Tropimy go tutaj. Dotknął miejsca w pobliżu skrzyżowania szos numer 236 i 118.
– On uciekł…
Słysząc to słowo, lekarz spojrzał groźnie na Havershama. Kapitan zamilkł na chwilę, a potem mówił dalej:
– Oddalił się tutaj, w pobliżu granicy Stinson.
– A jak się dostał do Stinson?
– Nastąpiło nieporozumienie – szybko odpowiedział Adler stereotypowym zdaniem. – Hrubek zajął miejsce innego pacjenta w samochodzie.
Haversham przez chwilę przyglądał się spokojnej twarzy Adlera, a potem oderwał od niej wzrok i mówił dalej:
– Później wymknął się dwóm sanitariuszom, o tutaj, w Watertown. Poprosił pewnego kierowcę, żeby go zawiózł do Bostonu. Aha, i uciekając, zgubił plan Bostonu. Teraz znajduje się na szosie numer 118.
– Bostonu? Aha. A o ile on wyprzedza pogoń?
– Tylko o pół godziny. I nasi ludzie szybko to nadrabiają. W ciągu dwudziestu minut powinniśmy go mieć.
– A teraz proszę nam wybaczyć – powiedział Adler – mamy pewną pracę do wykonania.
Owen jeszcze raz zrobił sobie przyjemność i zmierzył wzrokiem zmartwionego lekarza, a potem zwrócił się do policjanta:
– Mam nadzieję, że zrobi pan mojej żonie i mnie grzeczność i będzie pan informował szeryfa z Ridgeton o tym, co się tu dzieje.
– Oczywiście.
Kiwnąwszy głową policjantowi i zignorowawszy Adlera, Owen wyszedł z gabinetu. Szedł już wilgotnym, ponurym korytarzem, kiedy dogonił go kapitan.
– Przepraszam pana. Tylko jedno pytanie.
Policjant był wysoki, ale Owen był jeszcze wyższy. Dlatego policjant cofnął się o krok, nie chcąc patrzeć na swojego rozmówcę z dołu.
– Pan udawał się na wycieczkę, kiedy pan o tym usłyszał?
– Nie rozumiem.
– Pytam, bo pan jest ubrany jak ktoś, kto wybiera się pod namiot. Albo na polowanie.
– Włożyłem po prostu coś na siebie i przyjechałem tutaj.
– Przyjechał pan z Ridgeton?
– Tak, tamtą szosą. Przyznaję, nie jechałem zbyt ostrożnie.
– Mógł pan zadzwonić.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, kapitan mówił dalej:
– A nie jest pan przypadkiem uzbrojony?
Na co Owen zapytał Havershama, czy chce zobaczyć jego pozwolenie na broń.
– Nie, nie, to nie będzie potrzebne. Kim pan jest z zawodu?
– Adwokatem.
– Prawnik, co?
Zdawało się, że Haversham jest zadowolony.
– Jakie sprawy pan prowadzi?
– Przeważnie sprawy dużych spółek.
– Ten lekarz ma niepochlebne zdanie o Hrubeku. Spodziewam się, że pan i pańska żona podobnie. Ale ostrzegam: ten facet może być szaleńcem niebezpiecznym dla otoczenia, jednak w oczach prawa nie jest psem. Jest istotą ludzką i ten, kto by go zastrzelił, byłby oskarżony o morderstwo, dokładnie tak samo jak ktoś, kto zastrzeliłby ministra. Ale nie muszę chyba tego panu mówić, skoro pan jest prawnikiem.
– Pozwoli pan, że pana o coś zapytam? Czy widział pan kiedyś Michaela Hrubeka z bliska? Czy stał pan z nim twarzą w twarz?
– Rozumiem, co pan czuje, proszę pana. Ale ostrzegam: jeżeli znajdziemy go martwego, to sam osobiście przyjadę z panem porozmawiać. I jeżeli nawet skończy się na wyroku za nieumyślne zabójstwo, będzie to koniec pańskiej kariery zawodowej.
Owen popatrzył w spokojne oczy kapitana, który w końcu dodał:
– Nad tymi paroma rzeczami radzę się panu zastanowić.
– Wezmę to pod uwagę, panie kapitanie. Dobranoc.
Michael Hrubek, biegnąc przez wysoką trawę, kątem oka zauważył reflektory na drodze dojazdowej ciągnącej się równolegle do ścieżki, którą się posuwał. Samochód poruszał się z taką samą prędkością jak on i Michael był przekonany, że jego kierowca go ściga. Samochód zatrzymał się nagle, zakręcił i skierował się wprost na niego.
■
– Spiskowcy! – krzyknął Michael.
Lęk opadł go jak chmura szerszeni. Michael potknął się i upadł na pobocze. W dłonie wbiły mu się kamyki i kawałki szkła. Ukazała się krew. Michael krzyknął, poderwał się i wbiegł w las. Biegł tak ze czterdzieści stóp, tratując niskie zarośla, a po chwili znowu upadł. W kilka sekund później zielony samochód przejechał obok niego i zatrzymał się.
Trzasnęły drzwiczki i z samochodu wysiadł jakiś mężczyzna, z pewnością spiskowiec. Spiskowiec szedł powoli, zataczając łuk. Hrubek położył się na boku i skulił się. Zamknął oczy i zaczął się modlić, prosząc Boga o to, żeby mógł zasnąć i stać się niewidzialny.
– Michael! – powiedział mężczyzna niepewnie, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma krzyczeć, czy mówić szeptem. – Jesteś tam?
Ten głos był jakby znajomy.
– Michael. To ja.
Doktor Richard! – pomyślał zdumiony pacjent. Doktor Richard Kohler z Marsden!
Ale czy na pewno? Z tym trzeba ostrożnie. Dzieje się tu coś podejrzanego.
– Michael, chcę z tobą porozmawiać. Słyszysz mnie?
Hrubek otworzył oczy i wyjrzał zza paproci. Ten facet wygląda jak doktor Richard. Jak te skurwysyny to robią? Hrubek nerwowo wpełzł pod jakiś krzak. Oczy latały mu podejrzliwie, kiedy przyglądał się lekarzowi, kiedy patrzył na jego szczupłą twarz, ciemnoniebieski garnitur, czarne, tanie mokasyny i dwukolorowe skarpetki w romby. I na jego plecak w kolorze krwi. Naprawdę, ten facet wyglądał jak doktor Richard. Był identyczny! Hrubek był pełen uznania dla tego spiskowca, który tak dobrze potrafił się przebrać.
Cwany skurwysyn, nie ma co.
– Powiedziano mi, że uciekłeś. Michael, czy to ty? Wydawało mi się, że cię widziałem.
Kroki zbliżyły się. Pod stopami idącego zaszeleściły liście. Hrubek przekręcił na bok swój własny plecak. Plecak był ciężki i zadzwoniły w nim metalowe części i łańcuchy. Hrubek znieruchomiał, a potem ostrożnie zaczął grzebać w plecaku. Na jego dnie znalazł pistolet.
– Michael, wiem, że się boisz. Chcę ci pomóc.
Michael wycelował pistolet w zbliżający się cień. Strzeli temu oszustowi w łeb. Chociaż nie, to by była zbyt łatwa śmierć. Będę celował w brzuch, pomyślał, a potem niech on umiera jak żołnierz na polu bitwy, powoli, z raną od kuli w bebechach.
…bo kocham tego chłopca, co oddał za mnie życie…
Kroki zbliżyły się. Snop światła z małej latarki omiótł ziemię, oświetlił trawę o dwie stopy od nogi Hrubeka, a potem przesunął się dalej. Hru-bek trzymał pistolet przy twarzy. Czuł zapach smaru i metalu. Kiedy spojrzał znowu na polanę, przyszła mu do głowy okropna myśl. A co, jeżeli to nie jest oszust? Może to rzeczywiście jest doktor Richard? I może ten prawdziwy doktor Richard jest też spiskowcem?! Może oszukiwał go przez cały czas? Od chwili, gdy się poznali. Może oszukiwał go przez całe cztery miesiące?!
– Szukałem cię wszędzie. Chcę ci dać lekarstwo. Po nim poczujesz się lepiej.
Читать дальше