Do Ridgeton dotarł teraz zimny front atmosferyczny i drzewa skrzypiały na mrozie. Miliony liści, jak łuski ogromnego gada, okryły ziemię. Później te liście będą błyszczały w słońcu – jeżeli słońce zaświeci. Lis patrzyła na połamane gałęzie, na potłuczone okna, na drewniane gonty, które spadły z dachu, i na kawałki asfaltu. Niebo szalało, to prawda. Jednak, jeżeli nie liczyć zalanego samochodu, zniszczenia były raczej powierzchowne. Tak to bywało z burzami w tej okolicy: nie powodowały wielu zniszczeń, wygaszały tylko światła, łamały gałęzie, zalewały wodą trawniki i sprawiały, że dobrzy obywatele nabierali na pewien czas pokory. Cieplarnia na przykład przeżyła kilka burz i do dzisiejszej nocy nie była nigdy zniszczona. A zresztą i dzisiejszej nocy nie zniszczyła jej burza, tylko ten potężnej budowy szaleniec.
Lis siedziała przez dziesięć minut, drżąc i oddychając głęboko, a para tworzyła wokół jej ust jakąś niesamowitą mgiełkę, tak jakby ona – oddychając – wydychała duchy zmarłych. Pies stał obok niej i patrzył na nią wyczekująco, co, jak przypuszczała, oznaczało, że chce dostać coś do jedzenia. Lis podrapała go po głowie i poszła po mokrej trawie w stronę domu, a on poszedł za nią.
Kwiaty tej odmiany róż są niezwykłe.
Jest to odmiana dwudziestowieczna, a ta róża, którą Lis Atcheson właśnie przycinała, była olśniewająco białą różą o nazwie Iceberg, wspaniałym okazem rozkładającym swe gałązki u wejścia do cieplarni. Goście często podziwiali jej kwiaty i Lis była pewna, że gdyby stanęła z tą różą do konkursu, to zdobyłaby niebieską wstęgę.
Dzisiaj, obcinając pędy, miała na sobie ciemnozieloną sukienkę w turecki wzorek, odcieniem przypominającą jaszczurkę o północy. Sukienka była ciemna – jak przystało na tę okazję, ale nie czarna. Bo Lis wybierała się na rozprawę w sądzie, podczas której miał zapaść wyrok, a nie na pogrzeb.
Mimo że po tej rozprawie miała zostać swego rodzaju wdową, nie była pogrążona w żałobie.
Wbrew radom adwokata, Owen uparł się, żeby oprzeć linię obrony na argumencie, że jest niepoczytalny. Biegły psychiatra w długim, nudnym monologu scharakteryzował go jako czystego socjopatę. Jednak takie rozpoznanie najwyraźniej nie przemówiło do przysięgłych w tym samym stopniu co rozpoznanie Michaela. Po dość długim procesie ława orzekła w pierwszym głosowaniu, że Owen winien jest morderstwa pierwszego stopnia.
W zeszłym tygodniu Lis podpisała umowę kupna-sprzedaży Szkółki Langdellów i tego samego dnia złożyła wypowiedzenie w szkole. Wraz z upłynięciem semestru letniego jej dwunastoletnia kariera nauczycielki angielskiego miała oficjalnie dobiec końca.
Ku zdumieniu starszej siostry, Portia poprosiła o pokazanie jej dokumentacji szkółki, a następnie sama przedstawiła tę dokumentację swojemu przyjacielowi – Erykowi czy Edwardowi, Lis nie pamiętała, jak miał na imię. Temu, będącemu bankowcem – specjalistą od obrotu walorami, firma zaimponowała. Doradził Portii, żeby weszła do spółki póki czas. Ona sama przez kilka dni rozważała tę możliwość, a potem stwierdziła, że potrzebuje dłuższego okresu na zastanowienie. Obiecała Lis, że da jej odpowiedź po powrocie z Karaibów, gdzie miała spędzić luty i marzec.
Portia nocowała dzisiaj u Lis i miała jej towarzyszyć na rozprawę. Po aresztowaniu Owena mieszkała z siostrą przez trzy tygodnie, pomagając jej sprzątać i dokonywać napraw w domu. Ale w tydzień po sformułowaniu aktu oskarżenia Lis doszła do wniosku, że chce zostać sama, i namówiła Portię, żeby wróciła do Nowego Jorku. Na stacji Portia nagle rzekła:
– Słuchaj, Lis, a może byś przyjechała do Nowego Jorku i zamieszkała u mnie?
Lis była wzruszona tą propozycją, chociaż było dla niej jasne, że tak naprawdę to Portia nie chce jej mieć u siebie. Ponieważ jednak nie lubiła miasta, odmówiła.
Zamykając dzisiaj wywietrzniki w cieplarni, odcinając dopływ zimowego powietrza, Lis pomyślała: „W różny sposób stajemy w życiu oko w oko ze śmiercią. Rzadko ma to formę tak dramatycznej konfrontacji jak ta przy okazji spotkania z duchem zmarłego przodka w cieplarni czy stwierdzenia, że własny mąż przyjechał z daleka, żeby podciąć człowiekowi gardło podczas snu". Zastanawiając się nad bardziej subtelnymi formami konfrontacji z własną śmiertelnością, Lis pomyślała nagle o siostrze i zrozumiała, że przez te wszystkie lata, podczas których żyły oddzielnie, Portia nie była przewrotna ani okrutna. W zachowaniu Portii nie było żadnej premedytacji. Jej ucieczkę od rodziny można było wyjaśnić prościej: uciekając, zrobiła to, co musiała zrobić.
Gdyż w jej życiu było zbyt wiele rózg wierzbowych, zbyt wiele przemów, zbyt wiele śmiertelnie nudnych niedzielnych obiadów.
I kto wie? Może stary LAuberget po tej okropnej lekcji pływania zmienił postawę i zaczął się dobierać do Portii, kiedy ta miała dwanaście czy trzynaście lat? Bo w końcu to Portia była tą ładniejszą z sióstr.
Był czas, kiedy ta myśl wydałaby się Lis szaleństwem i herezją. Ale ostatnio wszystko się zmieniło – szaleństwo pojawiło się w jej własnym domu, żeby się na niej zemścić, a noc, podczas której szalała burza (bo tak eufemistycznie siostry tę noc określały) nauczyła ją, że tak naprawdę to istnieją tylko dwie herezje: kłamstwa i nasze dobrowolne ich akceptowanie.
Trenton Heck też miał być obecny na dzisiejszej rozprawie. Interesowała go ona nie tylko dlatego, że miała na niej zostać wymierzona sprawiedliwość. Interesowała go także z innych powodów. Otóż doktor Ronald Adler, zanim został usunięty przez Departament Zdrowia Psychicznego ze stanowiska dyrektora szpitala w Marsden, odmówił wypłacenia nagrody, która według Hecka powinna była zostać wypłacona. Następca Adlera nie widział żadnej moralnej przyczyny (nie mówiąc już o prawnych), dla której należałoby wypłacić pieniądze, jakich Adler nie miał prawa obiecywać. A więc zrozpaczony Heck, aczkolwiek z pewnym ociąganiem, oskarżył Owena o to, że strzelił mu w plecy – domagając się odszkodowania.
Firma ubezpieczeniowa nie chciała płacić za takie przestępstwo i Heck, ku własnemu przerażeniu, przekonał się, że żądając odszkodowania od Owena, żąda go od Lis. Dowiedziawszy się o tym, postanowił wycofać sprawę, ale Lis powiedziała mu, że zasługuje on bardziej niż ktokolwiek inny na to, żeby mieć z tej tragedii jakąś korzyść i, wbrew obiekcjom swojego adwokata, wypisała mu czek na sumę wyższą niż ta, której żądał.
Lis wiedziała, że między nią a Trentonem Heckiem nie istnieje żaden dający się racjonalnie uzasadnić związek, a jednak czuła, że oboje są stacjami przy tej samej drodze. Mimo to, kiedy Heck zaprosił ją w zeszłym tygodniu na obiad, odmówiła. Gdyż Heck co prawda rzeczywiście potrzebował w życiu czegoś więcej niż tylko przyczepy mieszkalnej i psa. Jednak ona miała wątpliwości, czy mogłaby mu tego czegoś dostarczyć.
Jedyną osobą, która nie miała się pojawić na rozprawie, był Michael Hrubek.
W Święto Dziękczynienia, na jego nieśmiałą prośbę, Lis odwiedziła go w Stanowej Placówce Zdrowia Psychicznego we Framington, gdzie znajdował się znowu pod opieką Richarda Kohlera. Michael z początku był poirytowany tym, że Lis – przedstawicielka Boga – nie chciała wziąć jego życia w zamian za życie dziewiętnastowiecznego Prezydenta. Jednak w końcu najwyraźniej przyjął do wiadomości fakt, że uratowanie życia Lis było częścią jakiegoś skomplikowanego duchowego targu, zrozumiałego tylko dla niego, i pogodził się z tym, że zostanie jeszcze przez jakiś czas na tej ziemi.
Читать дальше