– Bo nie podał pan zwrotnego adresu. I nie podpisał się pan. Skąd miałam wiedzieć, od kogo jest ten list?
– No, nieźle sobie radzisz – warknął. – Ty wiedziałaś, od kogo on jest.
Jego oczy patrzyły tak przenikliwie, że Lis przyznała od razu:
– Tak, wiedziałam – i dodała: – Przepraszam.
– To oni nie pozwolili ci odpisać, prawda?
– No…
– Duchy. Spiskowcy.
Lis kiwnęła głową, a on mówił dalej. Wyglądało na to, że uważa, że jej imię składa się z siedmiu liter. Bardzo był z tego zadowolony, a ona przeraziła się, że znajdzie jakiś list czy rachunek, przekona się, że tych liter jest osiem, i zabije ją za to oszustwo.
– A teraz już czas – powiedział wreszcie uroczyście. Na te słowa Lis znowu zadrżała.
Michael Hrubek zdjął plecak i położył go koło siebie. Potem rozpiął kombinezon i spuścił go, odsłaniając potężne uda. Rozporek w spodenkach bokserskich rozchy\i\ się i "Lis – oszołomiona – zobacxy\a ciemnego \ grubego penisa w stanie połowicznej erekcji. O Boże…
Lis chwyciła nóż, czekając, aż on odłoży pistolet i wyjmie swój przekrwiony członek, gotowa do skoku.
Ale Michael nie odłożył broni. Jego lewa ręka, ta zraniona, znajdowała się pod poplamioną i brudną bielizną – wyglądało to tak, jakby Michael dalej się podniecał. Ale po chwili, kiedy wyjął rękę, Lis zobaczyła, że trzyma plastikową torebkę. Torebka była zamknięta, jej wylot był obwiązany sznurkiem i Michael zaczął ten sznurek rozwiązywać zdrową ręką, mrużąc oczy jak zaaferowane dziecko. Potem przerwał tę czynność, podciągnął kombinezon i, trochę sfrustrowany, zapiął paski.
Wyjął z torebki kawałek gazety. Papier był wilgotny i trochę podarty. Michael położył go sobie na dłoni, wyciągnął przed siebie jak tacę i ułożył na nim z szacunkiem małą czaszkę zwierzęcą, którą wydobył z plecaka. Lis nie dotknęła ani czaszki, ani papieru. On uśmiechnął się domyślnie, widząc, jaka jest ostrożna, i umieścił oba przedmioty na stole obok niej. Rozpostarł i wygładził wycinek, a potem pchnął go w jej stronę, cofając się o krok, jak pies myśliwski, który u stóp pana złożył zwierzynę.
Ręce miał spuszczone wzdłuż boków. W jednej trzymał pistolet – lufą do dołu. Lis zaplanowała sobie atak. Podejdzie bliżej i postara się przejechać mu nożem po oczach. Myśl o tym przerażała ją. Ale Lis wiedziała, że musi działać. Teraz był właściwy moment. Zacisnęła palce na nożu i spojrzała na wycinek. Był to kawałek z gazety lokalnej ze sprawozdaniem z procesu o zabójstwo w Indian Leap. Marginesy pokryte były bazgrołami Michaela. Fragmenty słów, rysunki, gwiazdki, strzałki – coś, co przypominało pieczęć prezydencką. Sylwetka Abrahama Lincolna. Flagi amerykańskie. Wszystko to otaczało zdjęcie, które Lis rozpoznała – zdjęcie przedstawiające jej własny, ziarnisty, biało-czarny portret, zrobione w chwili gdy już po ogłoszeniu wyroku schodziła po schodach gmachu sądu, idąc do samochodu.
Michael znajdował się teraz w odległości sześciu stóp od niej. Lis zrobiła krok w jego stronę, podnosząc wycinek, przechylając głowę i udając, że czyta. Nie odrywała przy tym wzroku od pistoletu tkwiącego w jego dłoni. Poczuła przykry zapach, usłyszała jego ciężki oddech.
– Jest tyle zdrady – wyszeptał.
Lis ścisnęła mocniej nóż. Oczy! Celuj w oczy. No, już. Zrób to! Lewe oko, a potem prawe. A potem pod stół. No, zrób to! Nie wahaj się. Lis pochyliła się w przód, gotowa do skoku.
– Tyle zdrady – powiedział Michael, opryskując jej policzki kropelkami śliny.
Lis nie cofnęła się. On spojrzał w dół na pistolet, który trzymał w lewej dłoni, i przełożył ten pistolet do zdrowej ręki. Lis znowu ścisnęła mocniej nóż. Nie była w stanie się modlić, ale przez jej głowę przelatywały myśli. O ojcu. O matce. I o Owenie, Boże, Boże, niech on żyje. Nasza miłość była ułomna, ale chwilami, przynajmniej chwilami to była naprawdę miłość. I słuchaj, Portio, ja ciebie też kocham – mimo że nasze stosunki nigdy nie będą takie, jak bym chciała.
– W porządku – powiedział Michael Hrubek. Obrócił pistolet w dłoni i wręczył go jej, kolbą do przodu.
– W porządku – powtórzył łagodnie.
Lis była tak przerażona, że nie mogła oderwać wzroku od pistoletu na dłużej niż ułamek sekundy. Ale w tym ułamku sekundy zobaczyła, że po policzkach Michaela płyną łzy.
– Zrób to natychmiast – powiedział Michael zdławionym głosem. – Zrób to szybko.
Lis stała bez ruchu.
– No, weź to – nalegał, wciskając jej pistolet do ręki.
Lis upuściła wycinek z gazety, który sfrunął na podłogę jak liść. Michael ukląkł u jej stóp i skłonił głowę gestem wyrażającym błaganie. Wskazał tył swojej głowy i powiedział:
– Tutaj. Strzel tutaj.
To jakaś sztuczka! – pomyślała Lis. To musi być jakaś sztuczka.
– Zrób to. Szybko.
Lis położyła nóż na stole i wzięła pistolet. Trzymała go luźno w dłoni.
– Michael… – Jego imię ledwo przeszło jej przez gardło. Czuła się tak, jakby smakowała piasek. – Michael, czego ty chcesz?
– Zapłacę życiem za zdradę. Zrób to, szybko.
– Nie przyszedłeś tutaj po to, żeby mnie zabić? – zapytała szeptem.
– Nie zabiłbym ciebie, tak jak nie zrobiłbym krzywdy temu psu. Roześmiał się, kiwając głową w stronę komórki.
– Zastawiałeś przecież pułapki na psy! – powiedziała Lis bez namysłu.
Michael skrzywił się. – Oczywiście, zastawiałem pułapki, ale na spiskowców. Tak było trzeba. Ale w te pułapki nikt nie mógł się złapać. Bo ja je zatrzaskiwałem. Ja bym nigdy nie zrobił krzywdy psu. Psy są stworzeniami bożymi i żyją w czystej niewinności.
Lis była zaszokowana. Więc cała ta jego dzisiejsza podróż nie miała sensu. Michael był człowiekiem, który zabija ludzi i uwielbia psy. Przebył całą tę odległość, żeby odegrać jakąś makabryczną, bezsensowną, wydumaną scenę.
– Bo widzisz – powiedział – to, co ludzie mówią o Ewie, to nieprawda. Ewa była ofiarą. Taką jak ja. Ona była ofiarą szatana. Aja jestem ofiarą rządowych spiskowców. Jak można potępiać kogoś, kto został zdradzony? Przecież nie można! To by nie było sprawiedliwe*. Ewa była prześladowana. Ja też jestem prześladowany. No powiedz, czy ty i ja nie jesteśmy podobni? Czy to nie zadziwiające, Lis-bone?
Roześmiał się znowu.
– Słuchaj, Michael – powiedziała Lis drżącym głosem – zrobisz coś dla mnie?
Michael podniósł na nią wzrok. Jego twarz była tak smutna jak pysk psa Hecka.
– Chcę cię prosić, żebyś poszedł ze mną na górę.
– Nie, nie, nie… Nie możemy czekać. Musisz to zrobić. Musisz! Ja po to tu przyszedłem. – Płakał. – To było takie straszne, takie trudne. Przybyłem z tak daleka… Już czas, żebym poszedł spać. – Wskazał ruchem głowy pistolet. – Jestem taki zmęczony.
– Zrób to dla mnie. Tylko na chwilę.
– Nie, nie… Oni są wszędzie naokoło nas. Nie rozumiesz, jakie to niebezpieczne. Jestem taki zmęczony czuwaniem.
– Nie zrobiłbyś tego dla mnie? – błagała.
– Nie, chyba nie mogę.
– Będziesz tam bezpieczny. Już ja dopilnuję, żebyś był bezpieczny.
Ich oczy się spotkały. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Lis nie miała pojęcia, co Michael widzi w jej oczach.
– Biedna Ewo – powiedział powoli i kiwnął głową. – A jeżeli tam pójdę, jeżeli zrobię to dla ciebie… to zrobisz to szybko? – zakończył, patrząc na pistolet.
Читать дальше