Celowała w szyję, ale ostrze trafia w policzek. Pchnięcie jest tak silne, że głowa Owena odskakuje do tyłu. Z jego dłoni wypada pistolet. Owen mruga zaszokowany.
Krew pojawia się natychmiast i zalewa jego twarz, pokrywa ją jak szkarłatny welon.
Przez chwilę oboje stoją nieruchomo, patrząc na siebie. Ich myśli zamarły – są pogrążone w takim samym bezruchu jak ich ciała. Oboje wstrzymali oddech.
A potem Owen rzuca się na Lis z bitewnym okrzykiem. Lis pada na ziemię, upuszcza nóż i podnosi ręce do twarzy, chcąc się zasłonić przed jego uderzeniami. Otrzymuje potężny cios w szczękę. Robi jej się ciemno w oczach. Lis podnosi pięść i wali w jego lewe ramię. On wyje jak zwierzę i odsuwa się, łapiąc się za obolałe miejsce.
Jednak szybko przychodzi do siebie i ponawia atak z dziką furią. Ona nie jest w stanie mu dorównać. Gdyż on – nawet z raną na twarzy i zdruzgotanym ramieniem – jest od niej o wiele silniejszy. Popycha ją mocno.
Ona pada na plecy. W jej barki i szyję wbija się żwir, kalecząc ciało. Jego ręka chwytają za gardło i mocno ściska. Światła w cieplarni – niebieskie i zielone,.przyćmione światła – stają się jeszcze ciemniejsze. Jej płuca tymczasem błagają o tlen, który do nich nie może dotrzeć. Jej ręce trzepoczą się w powietrzu koło jego ogromnej zakrwawionej twarzy. Trzepoczą przez chwilę, a potem opadają na ziemię. Jej oczy widzą już tylko czarną ciemność. Lis mówi coś do Owena – wypowiada słowa, których on prawdopodobnie nie słyszy, słowa, których sama nie rozumie.
Lis traci już prawie przytomność i w tej samej chwili zauważa, że w pewnej odległości od niej tworzy się mały cień. Tb umiera część mojego mózgu – myśli Lis resztką świadomości. Ten cień tymczasem rośnie – z niewielkiej masy przekształca się we wszechogarniającą ciemność, która wisi w powietrzu jak burzowa chmura. A potem szklany dach ponad walczącą parą rozpryskuje się na milion odłamków. Kawałki drzewa i szkła otaczają spadający cień jak bąbelki towarzyszące nurkowi w wodzie.
Potężne ciało ląduje na boku – jedną swoją połową przygniatając Owena, a drugą to wysokie drzewko różane, którego kolce wyrysowują głębokie linie na policzku i na ramieniu Michaela. Michael szlocha ze strachu – szlocha po skoku z wysokości dwudziestu stóp, który przeraziłby każdego i który u niego musiał wywołać niewyobrażalny wprost atak lęku.
Długi odłamek szkła w kształcie bumerangu rozcina szyję Lis. Lis toczy się po ziemi, odsuwając się od walczących mężczyzn, a potem kuli się, przykrywając ranę drżącą dłonią.
Przez dziurę w szklanym dachu opada lekka mgła i sfruwa kilka liści. Żarówki pod wpływem zimnej wilgoci pękają i pomieszczenie pogrąża się nagle w niebieskiej ciemności. A potem rozlega się dźwięk, który Lis bierze początkowo za grzmot. Jednak zaraz potem uświadamia sobie, że jest to ludzki ryk, ryk, w którym brzmi nuta szaleństwa. Wydany przez kogo? Przez Owena? Przez Michaela? Czy przez nią samą? Tego nigdy się nie dowie.
Czujni i poważni zastępcy szeryfa rozeszli się po domu i po otaczającym go terenie, przeczesując wszystko skrupulatnie.
Medycy, skierowani najpierw do salonu, zbadali bladego Trentona Hecka i orzekli, że jego życie nie jest zagrożone wskutek utraty krwi. Ci sami medycy zszyli i opatrzyli ranę na szyi Lis – tę strasznie wyglądającą, ale niegroźną ranę, po której, jak przypuszczała, będzie miała blizny do końca życia.
A potem Portia padła siostrze w ramiona. Obejmując ją mocno, Lis poczuła zapach szamponu i potu oraz dotknięcie jednego ze srebrnych kolczyków na wargach. Ściskały się przez całą minutę, a kiedy się rozdzieliły, płakała młodsza z sióstr.
Przyjechał ochlapany błotem samochód policji stanowej, przez którego megafon płynęły komunikaty dotyczące usuwania szkód wyrządzonych przez burzę. Z samochodu wysiadł wysoki, siwy mężczyzna. Lis pomyślała, że przypomina kowboja.
– Pani Atcheson? – zapytał.
Oczy Lis spotkały się z jego oczami. Mężczyzna ruszył w jej stronę, ale w połowie drogi przez pokryte błotem podwórze zatrzymał się, żeby z nieukrywanym zdumieniem, a potem z głęboką troską popatrzeć na Trento-na Hecka leżącego na wózku. Heck był już przytomny. Obaj mężczyźni zamienili parę słów, po czym medycy zawieźli chudzielca do karetki.
Don Haversham podszedł do Lis i zapytał ją, czy ma ochotę odpowiedzieć na kilka pytań.
– Chyba tak.
Kiedy rozmawiali, z jednej z karetek wysiadł lekarz i założył opatrunek na ramię Lis. A potem wycofał się, mówiąc:
– To nic poważnego. Może to pani myć.
– Nie będzie szwów?
– Nie. A ten guz na głowie zniknie za parę dni. Niech się pani nie martwi.
Lis, która do tej pory nie miała pojęcia, że ma guz na głowie, powiedziała, że się nie martwi. Odwróciła się z powrotem do Havershama, a potem rozmawiała z nim przez blisko pół godziny.
– Aha, zaraz – powiedziała, gdy skończyła opowiadać. – Czy mógłby się pan skontaktować z doktorem Kohlerem ze szpitala w Marsden?
– Z Kohlerem? – Haversham zmrużył oczy. – On zniknął. Próbowaliśmy go znaleźć.
– Zaraz, czy chodzi o Richarda Kohlera? – zapytał szeryf z Ridge-ton, który usłyszał ich rozmowę.
– Tak – odrzekła Liz.
– No więc – oświadczył szeryf – faceta o tym nazwisku znaleziono pijanego. Godzinę temu. Przy punkcie sprzedaży samochodów Klepper-mana.
– Pijanego?
– Spał na masce lincolna. Na dodatek był przykryty płaszczem od deszczu jak kocem, a na jego piersi leżała czaszka – borsuka czy skunksa.
Naprawdę, ja nie żartuję. Jeżeli to nie jest dziwne, to ja już się niczemu nie zdziwię…
– Pijanego? – powtórzyła Lis.
– Nic mu nie będzie. Był porządnie zalany, więc go zamknęliśmy w celi. Miał szczęście, że był na samochodzie, a nie za kierownicą, bo pożegnałby się z prawem jazdy.
Wszystko to było niepodobne do Kohlera. Ale dzisiaj Lis nie była już niczym zdziwiona.
Zaprowadziła Havershama i jednego z zastępców szeryfa do domu, a potem nakłoniła Michaela, żeby wyszedł na zewnątrz. Razem zaprowadzili go do karetki.
– Wygląda na to, że on ma złamaną rękę i nogę w kostce – powiedział jeden z medyków. – Założę się też, że i parę pękniętych żeber. Ale chyba nic nie czuje.
Zastępcy szeryfa wpatrywali się w Michaela z przerażeniem, jak gdyby on był potomkiem osławionego Kuby Rozpruwacza i Lizzie Borden. Lis zapewniła Michaela uroczyście, że nie wstrzykną mu trucizny, i Michael pozwolił zrobić sobie zastrzyk na uspokojenie, a następnie – po tym jak Lis kazała medykowi posmarować sobie nadgarstek, żeby udowodnić, że płyn dezynfekujący nie jest kwasem – zgodził się, żeby mu przemyto rany. W końcu usiadł w karetce i, nie wymawiając słowa pożegnania, złożył ręce razem i wpatrzył się w podłogę. Kiedy drzwi karetki zamykały się za nim, wyglądało na to, że coś sobie nuci.
A potem zabrano pobitego, ale przytomnego Owena.
No i wyglądające okropnie, bezwładne jak szmaciana lalka ciało młodego policjanta, który wykrwawił się na śmierć.
Karetki i samochody policyjne odjechały i Lis i Portia zostały w końcu same. Stały w kuchni. Lis przez chwilę patrzyła na twarz młodszej siostry, która miała minę zdradzającą chaos w głowie. Może spowodował to szok, pomyślała Lis, a może po prostu Portią kieruje ciekawość. To drugie było bardziej prawdopodobne, bo Portia zaczęła nagle zadawać pytania. Lis jednak nie usłyszała ani jednego z nich.
Nie poprosiła też Portii, żeby któreś powtórzyła. Uśmiechnęła się natomiast zagadkowo, ścisnęła siostrę za ramię, wyszła na dwór, gdzie wstawał już błękitny świt, i skierowała się w stronę jeziora. Posokowiec dogonił ją i poszedł przy jej nodze. Kiedy się zatrzymała po drugiej stronie patia, w pobliżu wału z worków, pies skoczył w błoto i znieruchomiał. Ona natomiast usiadła na grobli i wpatrzyła się w wodę mającą kolor spiżu.
Читать дальше