– Fuj, tak można złapać zarazki – szepnęła mi do ucha Jamie.
Mocniej przywarłem do ziemi, czułem, jak trawa odgniata mi się na brzuchu, w miejscu gdzie zawinął się podkoszulek. Oddychaliśmy przez usta, żeby być ciszej.
Peter wydał długi dźwięk imitujący pocałunek, wystarczająco cichy, by tamci go nie usłyszeli, a my zakryliśmy usta dłońmi, chichocząc i szturchając się, by się nawzajem uspokoić. Przeciwsłoneczny i wysoka dziewczyna z pięcioma kolczykami byli po drugiej stronie polany. Anthrax siedział głównie na skraju lasu, kopał mur, palił papierosy i rzucał kamieniami i puszkami po piwie. Peter uniósł kamyk i uśmiechając się, rzucił go, kamyk upadł w trawę kilka centymetrów od ramienia Sandry. Metallica ciężko dyszał, nawet nie spojrzał, a my musieliśmy ukryć twarze głęboko w wysokiej trawie, żeby w końcu przestać się śmiać.
Wtedy Sandra odwróciła głowę i utkwiła we mnie spojrzenie, patrzyła prosto na mnie, przez wysokie źdźbła trawy i cykorię. Metallica całował jej szyję, a ona się nie ruszała. Gdzieś obok mojej dłoni cykał konik polny. Obejrzałem się i poczułem, jak moje serce powoli uderza o ziemię.
– Chodź – pogonił mnie szeptem Peter – Adam, chodź. – Ręce przyjaciół pociągnęły mnie za łokcie. Rzuciłem się, raniąc nogi o jeżyny, z powrotem w gęsty cień drzew. Sandra w dalszym ciągu na mnie patrzyła.
***
Były także i inne wspomnienia, których wolałbym nie przywoływać. Na przykład przypomniałem sobie, jak zeskakiwałem ze schodów w naszym domu. Pamiętam to dokładnie: prążkowany wzór na tapecie w blaknące bukieciki róż, sposób, w jaki snop światła wypływał spod drzwi do łazienki i dalej na klatkę schodową, wirujące drobinki kurzu, kasztanowy połysk poręczy, zwinny, wyćwiczony gest ręki, którą odpychałem się od balustrady, żeby łagodnie popłynąć w dół, stopy powoli unoszące się siedem do dziesięciu centymetrów nad podłogą.
Pamiętałem także, jak nasza trójka odkryła tajemniczy ogród gdzieś w samym środku lasu. Znajdował się za jakimś ukrytym murem albo bramą. Zdziczałe drzewa owocowe, jabłonie, wiśnie, grusze, połamane marmurowe fontanny, strużki wody, które wciąż z bulgotem płynęły wzdłuż ścieżek zielonych od mchu pokrywającego kamienie, w każdym rogu wspaniałe, obrośnięte bluszczem posągi, stopy w burzy zielska, ramiona i głowy popękane i rozrzucone w trawie i leśnych trybulach. Szare światło zmierzchu, szelest naszych stóp i rosa na gołych nogach. Jamie kładąca drobną i różową dłoń na kamiennych fałdach szat, spoglądająca w górę, w ślepe oczy. Nieskończona cisza. Doskonale wiedziałem, że gdyby ten ogród jeszcze istniał, to podczas wstępnych badań znaleźliby go archeolodzy, posągi już dawno by odwieziono do Muzeum Narodowego, a Mark z właściwą sobie drobiazgowością opisałby je, ale w tym właśnie leżał problem – ja to pamiętałem.
***
Ludzie z wydziału przestępstw komputerowych zadzwonili do mnie w środę wcześnie rano: coś wyłowili, przetrząsając komputer naszego ostatniego podejrzanego w sprawie mężczyzny w dresie, i potwierdzili, że faktycznie grzebał w Internecie, gdy Katy zginęła. Z pewną dozą zawodowej satysfakcji dodali, że chociaż biedak dzielił dom i komputer ze swoimi rodzicami i żoną, to e-maile i wpisy na tablicy dyskusyjnej potwierdzają, że każdy z domowników robił charakterystyczne błędy ortograficzne i interpunkcyjne. Wpisy zrobione w czasie, gdy Katy umierała, idealnie pasowały do wzoru podejrzanego.
– Kurwa – rzuciłem, odwieszając słuchawkę i chowając twarz w dłoniach. Mieliśmy już materiał z kamery przedstawiający faceta od nocnego autobusu w Supermacu, na którym z lodowatą koncentracją pijanego maczał frytki w sosie barbecue. W głębi duszy trochę się tego spodziewałem, ale i tak czułem się dość marnie – brak snu, za mało kawy, dokuczliwy ból głowy – no i było o wiele za wcześnie, żebym mógł pojąć, że mój jedyny dobry trop właśnie się rozpłynął.
– Co? – Cassie spojrzała w górę, przerywając to, co robiła.
– Alibi Kawasaki Kida zostało potwierdzone. Jeśli facet, którego widziała Jessica, to nasz człowiek, z całą pewnością nie jest z Knocknaree, a ja nie mam zielonego pojęcia, gdzie go szukać. Wracamy do cholernego punktu wyjścia.
Cassie rzuciła na dół garść papierów i przetarła oczy.
– Rob, nasz facet jest miejscowy. Wszystko na to wskazuje.
– To kim, do diabła, jest mężczyzna w dresie? Jeśli ma alibi na czas morderstwa i przypadkiem rozmawiał z Katy pewnego dnia, to dlaczego tego nie powiedział?
– Zakładając – powiedziała Cassie, patrząc na mnie z ukosa – że w ogóle istnieje.
Opanowała mnie furia.
– Sorry, Maddox, ale o czym ty, do cholery, mówisz? Sugerujesz, że Jessica wymyśliła sobie całą tę sprawę, tak dla śmiechu? Prawie nie znasz tych dziewcząt. Czy ty masz pojęcie, jak bardzo są załamane?
– Ja tylko mówię – Cassie uniosła brwi – że mają bardzo dobry powód, dla którego warto wymyślić taką historię.
W ułamku sekundy, zanim zdążyłem stracić nad sobą panowanie, dotarło do mnie.
– Cholera – powiedziałem. – Rodzice.
– Alleluja. Ślady inteligentnego życia.
– Przepraszam. Przepraszam, że się na tobie wyżyłem, Cass. Rodzice… cholera. Jeśli Jessica uważa, że zrobiło to jedno z rodziców, i wszystko to wymyśliła…
– Jessica? Naprawdę myślisz, że mogłaby coś takiego wymyślić? Ona ledwie się odzywa.
– Okay, w takim razie Rosalind. Wymyśla mężczyznę w dresie, żeby odciągnąć naszą uwagę od rodziców, trenuje Jessicę – cała ta sprawa z Damienem to zwykły przypadek. Ale Cass, skoro zadała sobie trud, żeby to w ogóle zrobić… jeśli zawracała sobie głowę, to musi z całą pewnością coś wiedzieć. Albo ona, albo Jessica musiały coś widzieć lub słyszeć.
– We wtorek… – zaczęła Cassie i urwała, ale i tak pomyśleliśmy o tym samym, choć było to zbyt straszne, żeby wypowiadać to na głos. W tamten wtorek ciało Katy musiało się gdzieś znajdować.
– Trzeba porozmawiać z Rosalind – powiedziałem, idąc do telefonu.
– Rob, nie ścigaj jej. Tylko się wycofa. Niech sama się do ciebie zwróci.
Miała rację. Dzieci można zbić, zgwałcić, molestować na miliony nieprawdopodobnych sposobów, a i tak nie zdradzą rodziców, prosząc o pomoc. Jeśli Rosalind chroni Jonathana, Margaret albo obydwoje, to gdyby powiedziała prawdę, cały jej świat by się zawalił, musi do tego dojrzeć. Ponaglanie nic nie da. Odłożyłem słuchawkę.
Lecz Rosalind nie zadzwoniła. Po jednym czy dwóch dniach straciłem cierpliwość i zadzwoniłem na jej komórkę – z wielu powodów, niektórych niesprecyzowanych i bardziej kłopotliwych niż inne, nie chciałem dzwonić pod numer domowy. Nie było odpowiedzi. Zostawiałem wiadomości, ale nigdy nie oddzwoniła.
***
Szarym, nieprzyjemnym popołudniem pojechaliśmy z Cassie do Knocknaree, żeby zobaczyć, czy rodzina Savage’ów albo Alicia Rowan chce coś dodać do swoich wcześniejszych zeznań. Obydwoje mieliśmy niezłego kaca – to było nazajutrz po spotkaniu z Carlem i jego internetowym gabinetem osobliwości – i niewiele rozmawialiśmy w samochodzie. Cassie prowadziła, ja patrzyłem przez okno na liście, które zrywał porywisty wiatr, i strumienie deszczu uderzające o szybę. Żadne z nas nie było pewne, czy w ogóle powinienem się tu znajdować.
W ostatniej chwili, kiedy skręciliśmy w moją starą ulicę, a Cassie parkowała samochód, obleciał mnie strach przed pójściem do domu Petera. Nie dlatego, że widok ulicy przywołał mnóstwo wspomnień, nic z tych rzeczy – przeciwnie: przypominała mi wszystkie pozostałe ulice na osiedlu i to właśnie sprawiło, że zostałem wytrącony z równowagi, jakby Knocknaree kolejny raz mnie dopadło. Strasznie dużo czasu spędziłem w domu Petera i zastanawiałem się, kto kogo pierwszy rozpozna.
Читать дальше