– Myślałam, że jej ojciec mógł po prostu… Miałam nadzieję, że ją zabrał. On i jego żona nie mieli dzieci, więc pomyślałam sobie, że może… Ale policja sprawdziła tę ewentualność i powiedziano mi, że tak się nie stało.
– Innymi słowy, nie było nic, co podsunęłoby pani myśl, że ktoś mógłby ją skrzywdzić. Nikt jej nie przestraszył, niczym się nie denerwowała w poprzedzających tygodniach.
– Nie, raczej nie. Ale jednego dnia przybiegła z zabawy wcześniej i wyglądała na odrobinę wstrząśniętą, przez cały wieczór zachowywała się strasznie cicho. Spytałam ją, czy coś się stało, czy ktoś jej dokuczał, ale powiedziała, że nie.
Do głowy wkradła mi się ponura myśl – „Nie, mamuś, nic się nie stało" – ale była zbyt odległa, by udało mi się ją pochwycić.
– Powiedziałam o tym policji – kontynuowała Alicia – ale niewiele im to dało, prawda? No i w zasadzie pewnie nie miało to znaczenia. Mogła po prostu posprzeczać się z chłopcami. Nie umiałam odróżnić, czy to coś poważnego, czy nie… Na dodatek Jamie była dość skryta.
Cassie skinęła głową.
– Dwanaście lat to skomplikowany wiek.
– Tak, rzeczywiście, prawda? O to chodziło, widzi pani: nie sądzę, bym zdawała sobie sprawę, że była wystarczająco duża, żeby… no cóż, żeby tak bardzo jej na czymś zależało. Ale ona, Peter i Adam… od zawsze wszystko robili razem. Myślę, że nie potrafili sobie wyobrazić życia bez siebie.
Fala czystego oburzenia niemile mnie zaskoczyła. Nie powinno mnie tu być, pomyślałem. Wszystko jest kompletnie popieprzone. Powinienem siedzieć w ogrodzie przy tej samej ulicy, na bosaka, z drinkiem w dłoni, wymieniając się historiami z pracy z Peterem i Jamie. Myślałem i myśl ta wręcz zbiła mnie z nóg. Powinniśmy razem siedzieć przez całe noce i stresować się przed maturą, Peter i ja byśmy się kłócili o to, kto zabierze Jamie na studniówkę, i obgadywali, jak wyglądała w sukience. Powinniśmy razem wracać do domu po popijawach na studiach, zataczając się, ze śpiewem na ustach i śmiechem, nie licząc się z innymi. Mogliśmy wspólnie wynająć mieszkanie, objechać pociągiem Europę, ramię w ramię przechodzić przez ryzykowne fazy mody i przeżywać dramatyczne miłości, razem chodzić na koncerty. Dwoje z nas mogłoby już być po ślubie i dać temu trzeciemu chrześniaka. Zostałem oszukany. Pochyliłem głowę nad notatnikiem, żeby ani Cassie, ani Alicia Rowan nie widziały mojej twarzy.
– Jej pokój wygląda tak samo jak w dniu, kiedy odeszła – oświadczyła Alicia. – Na wypadek… wiem, że to głupie, jasne, że wiem, ale gdyby wróciła do domu, nie chciałabym, żeby sobie pomyślała… Chcecie państwo zobaczyć? Może coś jest… może policja coś przeoczyła…
Widok pokoju był dla mnie niczym uderzenie w policzek – białe ściany z plakatami koni, powiewające żółte zasłonki, łowca snów nad łóżkiem – i już wiedziałem, że mam dość.
– Poczekam w samochodzie – rzekłem. Cassie rzuciła mi szybkie spojrzenie. – Dziękuję, pani Rowan.
W samochodzie oparłem głowę na kierownicy, aż wzrok przestał mi zachodzić mgłą. Kiedy spojrzałem do góry, ujrzałem trzepoczący żółty materiał i poczułem nagły dopływ adrenaliny, kiedy za zasłonką przemknęła blond głowa, ale to była tylko Alicia Rowan, odwracała wazon z kwiatami na parapecie, wystawiając je na ostatnie promienie szarego światła.
***
– Pokój jest niesamowity – powiedziała Cassie, kiedy wyjechaliśmy z osiedla i pokonywaliśmy boczne drogi. – Piżama na łóżku i stara książka otwarta na podłodze. Ale i tak nic mi nie nasunęło żadnych pomysłów. To byłeś ty na tej fotografii na kominku?
– Pewnie tak – odparłem. W dalszym ciągu czułem się fatalnie, absolutnie nie miałem ochoty na analizowanie wystroju wnętrza domu Alicii Rowan.
– O co chodzi z tym, co powiedziała, że Jamie kiedyś wróciła zdenerwowana. Pamiętasz?
– Cassie, już to przerabialiśmy. Powiem to jeszcze raz i to wyraźnie: pamiętam jedno wielkie gówno. Jeśli o mnie chodzi, to moje życie rozpoczęło się, kiedy miałem dwanaście i pół roku i znalazłem się na promie do Anglii. Okay?
– Jezu, Ryan, ja tylko pytałam.
– A teraz już znasz odpowiedź. – Zmieniłem bieg. Cassie wyciągnęła ręce, przełączyła radio na jakąś głośno nadającą stację i zostawiła mnie w spokoju.
***
Kilka kilometrów dalej zdjąłem rękę z kierownicy i zmierzwiłem jej włosy.
– Odpieprz się, popaprańcu – odpowiedziała urażona.
Uśmiechnąłem się z ulgą i pociągnąłem ją za lok. Odepchnęła moją rękę.
– Posłuchaj, Cass. Muszę cię o coś spytać.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Myślisz, że te dwie sprawy się łączą czy nie? Gdybyś miała zgadywać.
Cassie zastanawiała się przez długą chwilę, patrząc przez okno na żywopłoty i szybko przemykające po szarym niebie chmury.
– Nie wiem, Rob – odparła w końcu. – Są tu rzeczy, które nie pasują. Katy pozostawiono w miejscu, gdzie można ją było szybko znaleźć, a… Z punktu widzenia psychologii to ogromna różnica. Ale może faceta prześladował ten pierwszy raz, wpadł na pomysł, że zrzuci z barków trochę winy, jeśli zatroszczy się, żeby tym razem rodzina dostała ciało. No i Sam ma rację: jakie są szanse na to, że w tym samym miejscu mieszka dwóch zabójców dzieci? Gdybym się miała zakładać… Naprawdę nie wiem.
Zahamowałem ostro. Chyba oboje z Cassie krzyknęliśmy. Coś przebiegło przez drogę przed samochodem – coś ciemnego i niskiego, krętym krokiem łasicy albo gronostaja, ale o wiele od nich większe – i zniknęło w przerośniętym żywopłocie po drugiej stronie.
Polecieliśmy do przodu – jechałem o wiele za szybko jak na drogę jednopasmową – ale Cassie ma bzika na punkcie pasów bezpieczeństwa, które mogły uratować życie jej rodzicom, i obydwoje mieliśmy je zapięte. Samochód zatrzymał się przekrzywiony pod dziwnym kątem, jedno koło zaledwie kilka centymetrów dzieliło od rowu. Oszołomieni siedzieliśmy bez ruchu. W radiu jakiś girls band bez końca zawodził.
– Rob? – odezwała się po jakiejś minucie Cassie. – W porządku?
Nie potrafiłem rozluźnić uścisku na kierownicy.
– Co to, do cholery, było?
– Co? – Patrzyła na mnie szeroko otwartymi z przerażenia oczami.
– To zwierzę – powiedziałem. – Co to było?
Cassie patrzyła na mnie, a w jej oczach dostrzegłem coś nowego, coś, co przeraziło mnie prawie tak samo jak to stworzenie.
– Nie widziałam żadnego zwierzęcia.
– Przebiegło prosto przez drogę. Musiałaś to przeoczyć. Patrzyłaś w bok.
– Tak – rzekła po chwili, która mnie wydała się wiecznością. – Tak. Pewnie tak. Może lis?
***
Sam znalazł swojego dziennikarza w ciągu kilku godzin: Michael Kiely, sześćdziesiąt dwa lata, na emeryturze, swego czasu odnosił umiarkowane sukcesy w zawodzie – w latach osiemdziesiątych odkrył, że dziewięciu członków rodziny pewnego ministra pracuje dla krewniaka na posadzie „doradców", i już nigdy więcej nie wspiął się ponownie na te oszałamiające wyżyny. W roku dwutysięcznym, kiedy ogłoszono plany budowy nowej autostrady, Kiely napisał złośliwy artykuł, w którym sugerował, że osiągnęła już ona swój podstawowy cel: tego ranka w Irlandii było kilku szczęśliwych deweloperów. Poza listem na dwie szpalty od ministra ochrony środowiska, który wyjaśniał, dlaczego autostrada to przede wszystkim droga prowadząca do krainy wiecznej doskonałości, nie było odzewu.
Читать дальше