– Pani Rowan – łagodnie odezwała się Cassie – nie przyszliśmy tutaj, żeby panią osądzać.
– Och nie, wiem, wiem, że nie. Ale człowiek sam się osądza, prawda? A pani tak naprawdę… och, musiałaby pani znać całą historię, żeby zrozumieć.
– Z radością usłyszymy całą historię. Wszystko, co pani powie, może nam pomóc.
Alicia kiwnęła głową bez wielkiej nadziei, przez te wszystkie lata musiała to już słyszeć wiele razy.
– Tak, tak, rozumiem.
Lekko odetchnęła i powoli z zamkniętymi oczami wypuściła powietrze, policzywszy do dziesięciu.
– No tak… – zaczęła. – Kiedy urodziłam Jamie, miałam zaledwie siedemnaście lat. Jej ojciec był przyjacielem rodziców, żonatym, ale ja się w nim zakochałam na zabój. I wszystko wydawało się takie wyrafinowane i śmiałe, romans – pokoje hotelowe, i wymówki – a ja i tak nie wierzyłam w małżeństwo. Myślałam, że to jakaś przestarzała forma ucisku.
Ojciec. Był w aktach – George O’Donovan, prawnik z Dublina – minęło trzydzieści lat, a ona nadal go chroni.
– I wtedy stwierdziła pani, że jest w ciąży – powiedziała Cassie.
– Tak. Był przerażony, a moi rodzice odkryli całą historię i też wpadli w panikę. Powiedzieli, że muszę oddać dziecko do adopcji, ale nie chciałam. Sprzeciwiłam się. Powiedziałam, że zatrzymam dziecko i sama je wychowam. Uważałam, że to tak, jakbym trochę walczyła o prawa kobiet, tak myślę: bunt przeciwko patriarchatowi. Byłam bardzo młoda.
Miała szczęście. W Irlandii w roku 1972 kobiety były skazywane na dożywocie w przytułku albo pralniach magdalenek za o wiele mniejsze przewinienia.
– To było bardzo odważne z pani strony – zauważyła Cassie.
– Och, dziękuję. Wie pani, wtedy byłam dość odważna. Tylko zastanawiam się, czy to była właściwa decyzja. Kiedyś myślałam, że gdybym oddała Jamie do adopcji, to widzi pani… – zamilkła.
– I w końcu zmienili zdanie? – spytała Cassie. – Pani rodzina i ojciec Jamie?
Alicia westchnęła.
– Raczej nie. Nie naprawdę. Powiedzieli, że mogę zatrzymać dziecko, jeśli będziemy się od nich trzymali z dala. Przyniosłam rodzinie wstyd, oczywiście ojciec Jamie nie chciał, żeby jego żona się dowiedziała. – W jej głosie nie było słychać złości, tylko smutek i konsternację. – Rodzice kupili mi ten dom – ładny i daleko, pochodzę z Dublina, z Howth – i od czasu do czasu podsyłali mi pieniądze. Wysyłałam ojcu Jamie listy z informacjami, jak sobie radzi, i jej fotografiami. Byłam pewna, że prędzej czy później zmieni zdanie i zechce się z nią widywać. Może i tak by się stało. Nie wiem.
– A kiedy postanowiła pani, że córka powinna pójść do szkoły z internatem?
Alicia włożyła palce we włosy.
– Och… rany. Nie lubię o tym myśleć.
Czekaliśmy.
– Właśnie skończyłam trzydzieści lat – kontynuowała po chwili. – I zdałam sobie sprawę, że nie podoba mi się to, co się ze mną stało. Pracowałam jako kelnerka w kawiarni w mieście, kiedy Jamie siedziała w szkole, ale tak naprawdę nie było to warte zachodu, biorąc pod uwagę ceny biletów autobusowych, nie miałam wykształcenia, więc nie mogłam dostać innej pracy… Zdałam sobie sprawę, że nie chcę tak spędzić reszty życia. Chciałam czegoś lepszego dla siebie i dla Jamie. Ja… ach, pod wieloma względami sama byłam jeszcze dzieckiem. Nigdy nie miałam szansy dorosnąć. A bardzo tego chciałam.
– I dlatego potrzebowała pani trochę czasu dla siebie?
– Tak. Dokładnie. Rozumie pani. – Z wdzięcznością uścisnęła ramię Cassie. – Chciałam rozpocząć prawdziwą karierę, tak żebym nie musiała polegać na rodzicach, ale nie wiedziałam jaką. Potrzebowałam czasu, żeby to wymyślić. Ale do tego prawdopodobnie konieczne byłoby ukończenie jakiegoś kursu, a nie mogłam przecież zostawić Jamie samej przez cały czas… Byłoby inaczej, gdybym miała męża albo rodzinę. Miałam kilkoro przyjaciół, ale nie mogłam od nich oczekiwać, że…
Coraz ciaśniej okręcała włosy wokół palców.
– To brzmi sensownie – rzeczowo stwierdziła Cassie. – Więc wyjawiła pani swoją decyzję Jamie.
– Tak, pierwszy raz powiedziałam jej w maju, kiedy podjęłam decyzję. Ale źle to przyjęła. Starałam się jej wszystko wyjaśnić i zabrałam ją do Dublina, żeby pokazać szkołę, ale to tylko pogorszyło sprawę. Nie podobało jej się. Powiedziała, że dziewczynki są głupie i rozmawiają tylko o chłopakach i ubraniach. Jamie była trochę chłopczycą, uwielbiała spędzać czas na zewnątrz, przez cały czas siedziała w lesie, nie znosiła myśli o zamknięciu jej w szkole w mieście i robieniu tego samego co pozostali. I nie chciała zostawiać przyjaciół. Była bardzo związana z Adamem i Peterem – tym chłopcem, który zniknął razem z nią. – Stłumiłem impuls, by ukryć twarz za notesem.
– Więc ją pani przekonywała.
– Mój Boże, tak. To przypominało bardziej oblężenie niż bitwę. Jamie i Peter z Adamem całkowicie się zbuntowali. Tygodniami bojkotowali dorosłych – nie rozmawiali z nami, rodzicami, nawet na nas nie patrzyli, nie odzywali się w szkole – każda praca domowa Jamie była opatrzona nagłówkiem „Nie odsyłaj mnie".
Miała rację, to był bunt. Czerwone litery na kartce: POZWÓLCIE JAMIE ZOSTAĆ. Moja mama, która beznadziejnie starała się mnie przekonać, podczas gdy ja, na nic nie reagując, siedziałem na sofie ze skrzyżowanymi nogami, obgryzałem paznokcie, a żołądek skręcał mi się z podniecenia i przerażenia spowodowanego własną śmiałością. Ale wygraliśmy, pomyślałem skonsternowany, oczywiście, że wygraliśmy: okrzyki i przybijanie piątek na murze wokół zamku, puszki z colą wzniesione w geście triumfalnego toastu.
– Ale pani trzymała się swojej decyzji – powiedziała Cassie.
– No, nie do końca. Zmęczyli mnie. Nie było łatwo… całe osiedle o tym mówiło, a Jamie robiła wszystko, żeby wyglądało to tak, jakbym ją wysyłała do sierocińca z Ani z Zielonego Wzgórza albo jeszcze gdzie indziej; i nie miałam pojęcia, co robić… W końcu oświadczyłam: „Pomyślimy o tym". Powiedziałam im, żeby się nie martwili, coś wymyślimy, a oni skończyli protest. Naprawdę zamierzałam poczekać jeszcze rok, ale rodzice zaofiarowali się płacić za szkołę, a ja nie byłam pewna, czy za rok dalej będą chcieli to robić. Wiem, że wyglądam jak straszna matka, ale naprawdę myślałam…
– Wcale nie – zaprzeczyła Cassie. Ja automatycznie potrząsnąłem głową. – Więc kiedy powiedziała pani Jamie, że i tak wyjeżdża…
– O matko, po prostu… – Alicia wykręciła palce. – Była zrozpaczona. Powiedziała, że ją okłamałam. Co nie było prawdą, tak naprawdę wcale tego nie zrobiłam… I wypadła z domu, żeby poszukać przyjaciół, a ja pomyślałam: O Panie, znów przestaną się odzywać, ale tym razem przynajmniej tylko na tydzień czy dwa – z informacją czekałam do ostatniej chwili, tak żeby mogła przyjemnie spędzić lato. A potem, kiedy nie wróciła do domu, założyłam…
– Założyła pani, że uciekła – łagodnie dokończyła Cassie. Alicia przytaknęła. – Nadal pani uważa, że to możliwe?
– Nie. Nie wiem. Proszę pani, jednego dnia myślę jedno, a następnego… Ale przecież została jej skarbonka, chybaby ją zabrała, prawda? No i Adam był w lesie. A gdyby uciekli, to do tej pory na pewno by… by…
Odwróciła się gwałtownie i podniosła rękę, by zasłonić twarz.
– Kiedy przyszło pani do głowy, że niekoniecznie uciekła, jaka była pani pierwsza myśl? – zapytała Cassie.
Alicia powtórzyła procedurę oczyszczającego oddechu, mocno zacisnęła dłonie na kolanach.
Читать дальше