Na mój widok twarz Rosalind się rozjaśniła.
– Detektyw Ryan! Jak miło pana widzieć. Wiem, że to tak w ostatniej chwili, ale… och proszę siadać, proszę siadać… – Przystawiłem jeszcze jeden fotel. – Jessica coś widziała, myślę, że powinien pan o tym wiedzieć. Prawda, kochanie?
Jessica wzruszyła ramionami, było to dziwne wzdrygnięcie.
– Cześć, Jessico – powiedziałem jak najdelikatniej i najspokojniej. Moje myśli galopowały w dziesiątkach kierunków jednocześnie: jeśli ma to coś wspólnego z rodzicami, to będę musiał im znaleźć jakieś miejsce, a Jessica fatalnie wypadnie podczas składania zeznań w sądzie… – Cieszę się, że postanowiłyście mi o tym powiedzieć. Co widziałaś?
Otworzyła usta, zakołysała się lekko na fotelu. Potem pokręciła głową.
– O rany… Podejrzewałam, że tak się może stać. – Westchnęła Rosalind. – Cóż. Powiedziała mi, że widziała Katy…
– Dziękuję, Rosalind – przerwałem – ale muszę to usłyszeć od Jessiki. Inaczej będzie to pogłoska, a tych się nie dopuszcza w sądzie.
Rosalind wpatrywała się we mnie w osłupieniu, zaskoczona. W końcu kiwnęła głową.
– Aha, oczywiście. Skoro tak to wygląda, w takim razie… mam tylko nadzieję… – Pochyliła się w stronę Jessiki i próbowała spojrzeć jej w oczy, jednocześnie się uśmiechając, założyła jej włosy za ucho. – Jessico? Kochanie? Naprawdę powinnaś powiedzieć detektywowi Ryanowi to, o czym rozmawiałyśmy, słonko. To ważne.
Jessica odwróciła głowę.
– Nie pamiętam – szepnęła.
Rosalind zacisnęła usta w uśmiechu.
– No dalej, Jessico. Przed chwilą, zanim przyjechałyśmy tutaj i wyciągnęłyśmy pana detektywa z pracy, pamiętałaś bardzo dobrze. Prawda?
Jessica znów potrząsnęła głową i ugryzła torebkę z cukrem. Jej usta drżały.
– W porządku. – Miałem ochotę nią potrząsnąć. – Jest troszkę zdenerwowana. Przeżyła ciężkie chwile. Prawda, Jessico?
– Obydwie przeżyłyśmy ciężkie chwile – ostrym tonem wtrąciła Rosalind – ale jedna z nas powinna zachowywać się jak dorosła, a nie jak głupia dziewczynka. – Jessica skuliła się jeszcze bardziej w swoim za dużym swetrze.
– Wiem – rzekłem, mając nadzieję, że mój ton brzmi kojąco – wiem. Rozumiem, jak ciężko…
– Nie, panie detektywie, nie rozumie pan. – Rosalind nerwowo machała nogą założoną na nogę. – Nikt nie rozumie, jak to jest. Nie wiem, po co tu przyszłyśmy. Jessica nie ma zamiaru zdradzić panu, co widziała, a pan najwyraźniej nie uważa, żeby to miało znaczenie. Możemy iść.
Nie mogłem ich stracić.
– Rosalind – pospiesznie pochyliłem się nad stołem – traktuję to bardzo poważnie. I rozumiem. Naprawdę.
Rosalind roześmiała się gorzko, szukając pod stołem torebki.
– Tak, jasne. Odłóż to, Jessico. Wracamy do domu.
– Rosalind, naprawdę rozumiem. Kiedy byłem w wieku Jessiki, zaginęło dwoje moich najlepszych przyjaciół. Wiem, przez co przechodzisz.
Uniosła głowę i wpatrywała się we mnie.
– Wiem, że to nie to samo, co stracić siostrę…
– Nie.
– Ale wiem, jak ciężko jest być tym, kto przeżyje. Mam zamiar zrobić wszystko, co w mojej mocy, żebyś się czegoś dowiedziała. Okay?
Rosalind patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę. Potem upuściła torebkę i roześmiała się z ulgą.
– Och, panie detektywie. – Zanim zdążyła to przemyśleć, wyciągnęła dłoń i złapała mnie za rękę. – Wiedziałam, że musi być jakiś powód, dla którego idealnie nadaje się pan do tej sprawy!
Nigdy na to nie patrzyłem z tej strony, ale myśl ta była pocieszająca.
– Mam nadzieję, że masz rację.
Uścisnąłem jej dłoń, chciałem jej w ten sposób dodać otuchy, lecz ona nagle zdała sobie sprawę, co zrobiła, i szybko zakłopotana zabrała rękę.
– Och, nie chciałam…
– Coś ci powiem, możemy przez chwilę porozmawiać, aż Jessica poczuje, że jest gotowa wyjawić, co widziała. Co o tym myślisz?
– Jessico? Skarbie? – Rosalind dotknęła ramienia Jessiki, a ta podskoczyła, szeroko otwierając oczy. – Chciałabyś tu jeszcze chwilę posiedzieć?
Jessica zastanowiła się nad tym przez moment, wpatrując się w twarz siostry, która się do niej uśmiechnęła. W końcu skinęła głową.
Kupiłem kawę dla siebie i Rosalind i 7-Up dla Jessiki. Mała trzymała szklankę w obu dłoniach i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w ulatujące bąbelki gazu, a ja w tym czasie rozmawiałem z Rosalind.
Szczerze mówiąc, nie oczekiwałem, że rozmowa z nastolatką może być tak przyjemna, ale Rosalind była niezwykła. Początkowy szok spowodowany śmiercią Katy wygasł i po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć, jaka była naprawdę: otwarta, pełna życia, wyjątkowo bystra i elokwentna. Zastanawiałem się, czy takie były dziewczęta, kiedy ja miałem osiemnaście lat. Była naiwna, ale zdawała sobie z tego sprawę, opowiadała żarty na swój temat z takim zapałem i szelmostwem, że – mimo kontekstu i rosnącej obawy, że ten poziom niewinności wpędzi ją kiedyś w kłopoty – mój śmiech był szczery, a w tym czasie Jessica siedziała i obserwowała bąbelki.
– Co zamierzasz robić po skończeniu szkoły? – spytałem. Naprawdę byłem ciekaw. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tej dziewczyny w jakimś biurze, pracującej od dziewiątej do piątej.
Rosalind uśmiechnęła się, ale po jej twarzy przebiegł cień smutku.
– Chciałabym studiować muzykę. Od dziewiątego roku życia gram na skrzypcach i trochę komponuję, mój nauczyciel mówi, że jestem… mówi, że nie powinnam mieć problemu z dostaniem się do dobrej szkoły. Ale… – Westchnęła. – To drogie, a rodzice tego nie aprobują. Chcą, żebym skończyła kurs dla sekretarek.
Ale przecież cały czas wspierali ambicje Katy związane z Królewską Szkołą Baletową. W wydziale prewencji widziałem takie sprawy, kiedy rodzice wybierają ulubieńca albo kozła ofiarnego („Była trochę moją pupilką", powiedział pierwszego dnia Jonathan), a rodzeństwo dorasta w kompletnie różnych rodzinach. Niewiele takich dzieci dobrze kończy.
– Znajdziesz jakiś sposób – powiedziałem. Wizja jej jako sekretarki była absurdalna, co ten Devlin sobie, do diabła, myślał? – Stypendium albo coś w tym rodzaju. Wygląda na to, że jesteś dobra.
Skromnie pochyliła głowę.
– No tak. W zeszłym roku Młodzieżowa Orkiestra Narodowa wykonała moją sonatę.
Nie uwierzyłem jej, to jasne. Kłamstwo było oczywiste – na pewno ktoś by wspomniał o czymś tego kalibru podczas przesłuchań na osiedlu – i w głębi serca wiedziałem, że nie było żadnej sonaty, bo rozpoznałem, z czym mam do czynienia. „To mój brat bliźniak, ma na imię Peter, jest ode mnie starszy o siedem minut…”. Dzieci – a Rosalind była niewiele starsza – nie mówią bezsensownych kłamstw, chyba że rzeczywistość jest zbyt trudna do udźwignięcia.
Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć. „Rosalind, wiem, że coś jest nie w porządku w domu, powiedz mi, pozwól sobie pomóc…”. Ale było za wcześnie i zepsuję wszystko, co już udało mi się osiągnąć, bo ona znów nałoży pancerz ochronny.
– Bardzo dobrze – rzekłem. – To niezwykłe.
Roześmiała się z zakłopotaniem, spojrzała na mnie spod rzęs.
– Pana przyjaciele. Ci, którzy zniknęli. Co się stało?
– To długa historia. – Sam się w to władowałem i teraz nie miałem pojęcia, jak wybrnąć. Widziałem, jak Rosalind robi się podejrzliwa i choć nie było szans, żebym opowiedział o całej sprawie Knocknaree, nie mogłem utracić jej zaufania.
Читать дальше