Zmarszczka się pogłębiła.
– Nie do końca uciekłam. Nie jestem dzieckiem. Spędziłam weekend u koleżanki.
– Kto to był?
– Karen Daly. Może ją pan spytać, jeśli pan chce. Podam panu jej numer.
– Nie ma takiej potrzeby. – Już rozmawialiśmy z Karen – nieśmiałą dziewczyną o ziemistej cerze, nie spodziewałbym się, że ktoś taki zostanie przyjaciółką Rosalind – i potwierdziła, że Rosalind spędziła z nią cały weekend, ale ja wiem, kiedy ktoś mnie oszukuje, i byłem przekonany, że Karen mi czegoś nie mówi. – Twoja kuzynka uważała, że mogłaś spędzić ten weekend z chłopakiem.
Rosalind zacisnęła usta niezadowolona.
– Valery ma brudne myśli. Wiem, że inne dziewczyny tak robią, ale ja taka nie jestem.
– Nie. Nie jesteś. Ale twoi rodzice nie wiedzieli, gdzie się podziałaś?
– Nie wiedzieli.
– Dlaczego?
– Bo nie chciałam im mówić – rzuciła ostro. Następnie spojrzała na mnie i westchnęła, a jej twarz złagodniała. – Och, czy pan czasem nie czuje… że po prostu musi się pan oderwać? Od wszystkiego? Że to już za dużo?
– Tak, owszem. Czyli ten weekend nie miał związku z niczym, co wydarzyło się w domu? Słyszeliśmy, że pokłóciłaś się z ojcem…
Rosalind znów się zachmurzyła i spojrzała w bok. Czekałem. Po chwili pokręciła głową.
– Nie. Ja… to nie było nic takiego.
W głowie ponownie zadźwięczał mi dzwonek alarmowy, ale spięła się i nie chciałem jej naciskać, jeszcze nie w tej chwili. Oczywiście teraz się zastanawiam, czy nie powinienem był, ale nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło na dłuższą metę.
– Wiem, że przeżywasz ciężkie chwile, ale nie uciekaj już więcej, okay? Jeśli poczujesz się przybita albo będziesz miała ochotę pogadać, zadzwoń do telefonu zaufania dla ofiar przestępstw albo do mnie; masz numer mojej komórki, prawda? Zrobię, co w mojej mocy, żeby ci pomóc.
Rosalind kiwnęła głową.
– Dziękuję, detektywie Ryan. Zapamiętam. – Sprawiała wrażenie przygnębionej i zamkniętej w sobie i czułem, że w pewien sposób ją zawiodłem.
***
Cassie była w pokoju wydziału, kopiowała zeznania.
– Kto to był?
– Rosalind Devlin.
– I co mówiła?
Z jakiś powodów nie miałem ochoty powtarzać jej wszystkich szczegółów.
– Niewiele. Tylko to, że niezależnie od tego, co myśli Jonathan, Katy podobali się chłopcy. Rosalind nie zna żadnych imion; będziemy musieli jeszcze raz porozmawiać z koleżankami Katy i zobaczymy, czy powiedzą coś więcej. Mówiła też, że Katy kłamała, ale przecież większość dzieci kłamie.
– Coś jeszcze?
– Raczej nie.
Cassie z kartką w dłoni odwróciła się od kserokopiarki i spojrzała na mnie, ale z jej wzroku nie potrafiłem nic odczytać.
– Przynajmniej z tobą rozmawia. Powinieneś z nią utrzymywać kontakt. Może się otworzy.
– Zapytałem ją, czy w domu dzieje się coś złego – dodałem z miną winowajcy. – Powiedziała, że nie, ale jej nie uwierzyłem.
– Hm – mruknęła Cassie i ponownie zajęła się kopiowaniem.
***
Kiedy następnego dnia ponownie rozmawialiśmy z Cristiną, Marianne i Beth, były stanowcze: Katy nie miała żadnych chłopaków i w nikim się nie durzyła.
– Czasami próbowałyśmy coś z niej wyciągnąć na temat chłopaków – powiedziała Beth – ale nie naprawdę, rozumie pan? Tylko żartowałyśmy. – Była ruda i wyglądała na wesołe dziecko, nabierała już kształtów, a kiedy do oczu napłynęły jej łzy, wydawała się zaskoczona, jakby nie wiedziała, co to płacz. Sięgnęła do rękawa swetra i wyjęła postrzępioną chusteczkę.
– Mogła nam nie mówić – rzekła Marianne. Była najcichsza z całej grupy, jasnowłosa, blada, ubierała się w modne ciuchy nastolatki. – Katy jest… Katy była bardzo skryta. Pamiętacie, jak pierwszy raz zdawała do szkoły baletowej, a my nawet o tym nie wiedziałyśmy, dopóki się nie dostała?
– Ej, halo, to nie to samo – wtrąciła Christina, ale i ona płakała i przez zapchany nos jej głos nie brzmiał autorytatywnie. – Nie przeoczyłybyśmy chłopaka.
Oczywiście na wszelki wypadek policjanci przepytali każdego chłopca na osiedlu i w klasie Katy, a ja zdałem sobie sprawę, że w pewnym sensie tego właśnie oczekiwałem. Sprawa przypominała niekończącą się, denerwującą i oszukańczą grę uliczną w trzy kubki: wiedziałem, że nagroda gdzieś jest, tuż przed moimi oczami, ale gra była ustawiona, a ruchy za szybkie, i za każdym razem wskazywałem pusty kubek.
***
Sophie zadzwoniła do mnie, kiedy wyjeżdżaliśmy z Knocknaree, powiedziała, że mają już wyniki. Szła gdzieś; słyszałem, jak w telefonie odbija się echo jej szybkich, stanowczych kroków.
– Mam dla was wyniki tej dziewczynki, Devlin. W laboratorium czeka się sześć tygodni w kolejce i sam wiesz, jacy są, ale zmusiłam ich, żeby to zrobili poza kolejnością. W zasadzie musiałam się praktycznie przespać z tym palantem szefem, zanim to zrobił.
Serce mi skoczyło.
– Dziękuję ci, Sophie. Znów jesteśmy twoimi dłużnikami. – Cassie, prowadząc, spojrzała na mnie; bezgłośnie powiedziałem: – Wyniki.
– Wynik badania toksykologicznego jest negatywny: nie była pod wpływem narkotyków, alkoholu ani żadnych lekarstw. Miała na sobie ślady głównie pochodzące z zewnątrz – ziemia, pyłki kwiatów, to co zwykle. Wszystko się zgadza ze składem ziemi wokół Knocknaree, nawet to, co miała wewnątrz ubrań i we krwi. Czyli nie tylko to, co przyczepiło się do niej w miejscu, gdzie ją porzucono. W laboratorium powiedzieli, że w tym lesie rośnie jakaś rzadka roślina, endemit – bardzo to podekscytowało faceta od roślin – a pyłków nie wywiewa dalej niż na półtora kilometra. Podejrzewamy, że cały czas przebywała w Knocknaree.
– To pasuje do tego, co mamy – powiedziałem. – Przejdź do dobrych wiadomości.
Sophie prychnęła.
– To były dobre wiadomości. Odciski palców prowadzą donikąd: połowa z nich pasuje do archeologów, a reszta jest zbyt zamazana, żeby się do czegokolwiek nadała. Praktycznie wszystkie włókna odpowiadają temu, co znaleźliśmy w domu; garść niezidentyfikowanych, ale nic, co by się wyróżniało. Jeden włos na podkoszulku pasuje do tego idioty, który ją znalazł, dwa pasują do matki – jeden na spodniach, jeden na skarpetce, ale ona pewnie robi pranie, więc nic w tym podejrzanego.
– DNA? Albo odciski palców, cokolwiek?
– Ha. – Sophie jadła coś chrupkiego, pewnie chipsy; zazwyczaj odżywia się niezdrowo. – Kilka fragmentarycznych, krwawych, ale odciśniętych przez gumową rękawiczkę – to ci niespodzianka. Nie ma też fragmentów nabłonka. I brak nasienia albo śliny oraz krwi innej niż krew ofiary.
– Świetnie – powiedziałem, powoli tracąc zapał. Znów się naciąłem, miałem wielkie nadzieje i poczułem się jak frajer.
– Poza tą starą plamą, którą znalazła Helen. Sprawdzili grupę krwi: A Rh plus. Wasza ofiara ma zero Rh minus.
Na chwilę zamilkła, by włożyć do ust garść chipsów, a w moim żołądku tymczasem zachodziły jakieś skomplikowane procesy.
– Co? – spytała, choć się nie odezwałem. – To chciałeś usłyszeć, prawda? Taka sama jak krew ze starej sprawy. Okay, to nic pewnego, ale przynajmniej coś je łączy.
– Tak. – Czułem, że Cassie słucha, odwróciłem się do niej plecami. – To świetnie. Dzięki, Sophie.
– Wysłaliśmy ubranie i buty do analizy DNA – dodała Sophie – ale na twoim miejscu nie liczyłabym na zbyt wiele. Kto trzyma dowody w postaci próbek krwi w piwnicy?
Читать дальше