– Bo przecież była taka mała – dokończyłem bezbarwnym tonem.
Damien otworzył usta, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Zrobił się bladozielony, można było policzyć wszystkie piegi.
– Jeśli chcesz, zrobimy przerwę – wtrąciła Cassie. – Ale prędzej czy później i tak będziesz musiał nam opowiedzieć całą historię.
Gwałtownie potrząsnął głową.
– Nie. Żadnych przerw. Chciałbym tylko… W porządku.
– To dobrze – powiedziałem. – Kontynuujmy. Zasłoniłeś jej usta ręką, a ona walczyła. – Cassie poruszyła się, był to lekki, powstrzymywany ruch.
– Tak. Okay. – Damien schował dłonie głęboko w rękawach swetra. – Potem przekręciła się na brzuch i zaczęła czołgać się w stronę drzwi, a ja… znów ją uderzyłem. Kamieniem, z boku głowy. Tym razem chyba mocniej… adrenalina czy co… bo straciła przytomność. Ale jeszcze oddychała, bardzo głośno, jakby jęczała, więc wiedziałem, że muszę… nie mogłem znów jej uderzyć, po prostu nie mogłem. Nie… – Prawie się dusił. – Nie chciałem… jej skrzywdzić…
– Więc co zrobiłeś?
– Na półce leżały plastikowe worki. Na znaleziska. Wyjąłem jeden i… nałożyłem jej na głowę i ściskałem tak długo, aż…
– Aż co?
– Aż przestała oddychać – powiedział po chwili.
Nastąpiła długa chwila ciszy, słychać było tylko deszcz i szum powietrza wpadającego przez wywietrznik.
– A potem?
– Potem. – Damien delikatnie poruszył głową, patrzył niewidzącym wzrokiem. – Podniosłem ją. Nie mogłem jej tak zostawić w szopie na znaleziska, bobyście się domyślili, więc chciałem ją wynieść na wykopaliska. Była… wszędzie było pełno krwi, pewnie z jej głowy. Zostawiłem jej worek na głowie, żeby bardziej nie nabrudzić. Tylko że kiedy wyszedłem, okazało się, że ktoś był w lesie, zobaczyłem ognisko, jakby obozowisko czy co. Ktoś tam był. Przestraszyłem się, okropnie się bałem, tak że ledwie stałem, myślałem, że ją upuszczę… to znaczy, co by było, gdyby mnie zobaczyli? – Wyciągnął do nas ręce, jakby chciał nas o coś prosić, głos mu się łamał. – Nie wiedziałem, co z nią zrobić.
Pominął sprawę rydla.
– Więc co zrobiłeś? – spytałem.
– Zaniosłem ją z powrotem do szopy. W szopie na narzędzia leżą plandeki, używamy ich do przykrywania ważnych fragmentów wykopalisk, kiedy pada. Ale prawie nigdy ich nie potrzebujemy. Owinąłem ją plandeką, tak żeby… to znaczy, nie chciałem… wiecie, robaki… – Przełknął ślinę. – I włożyłem ją na sam spód. Pewnie mógłbym ją zostawić na jakimś polu, ale to mi się wydawało… są tam lisy i… szczury, i inne zwierzęta, i mogliby jej szukać przez wiele dni, a nie chciałem jej tak po prostu wyrzucać… Nie rozumowałem logicznie. Myślałem, że może do następnego wieczora będę wiedział, co zrobić…
– A potem poszedłeś do domu?
– Nie, najpierw posprzątałem szopę na znaleziska. Z krwi. Była na całej podłodze i na schodach, miałem ją na rękawiczkach i butach… nalałem do wiadra wody z węża i próbowałem ją zmyć. Cały czas ją czułem… ciągle musiałem przerywać, bo myślałem, że zwymiotuję.
Daję słowo, spojrzał na nas tak, jakby spodziewał się współczucia.
– To musiało być okropne – kojącym tonem odezwała się Cassie.
– Tak. Boże. Było – Odwrócił się do niej z wdzięcznością. – Wydawało mi się, jakbym tam był cale wieki, myślałem, że jest już rano i w każdej chwili nadjadą ludzie, więc musiałem się spieszyć, a potem pomyślałem, że to jakiś koszmar i zaraz się obudzę, zrobiło mi się słabo… Nawet nie widziałem, co robię, miałem latarkę, ale i tak cały czas bałem się ją włączyć, myślałem, że ten ktoś z lasu zobaczy światło i przyjdzie tutaj… było ciemno, wszędzie pełno krwi, i za każdym razem, gdy coś usłyszałem, miałem wrażenie, że za chwilę umrę… Z zewnątrz ciągle dobiegały hałasy, jakby coś drapało w ściany szopy. Raz mi się wydawało, że słyszę pod drzwiami kichnięcie; przez chwilę podejrzewałem, że to może Ladie, ale ona jest uwiązana do łańcucha na noc, prawie… Jezu, to było… – Pokręcił oszołomiony głową.
– Ale w końcu wszystko sprzątnąłeś – powiedziałem.
– Chyba tak. Tyle, ile się dało. Po prostu już dłużej nie mogłem, wiecie? Włożyłem kamień za plandeki, małą latarkę, którą ze sobą miała, też tam wetknąłem. Przez chwilę… to znaczy, kiedy podniosłem plandeki, coś dziwnego stało się z cieniem i wyglądało, jakby, jakby się ruszała… Boże…
Znów zaczął się robić zielony.
– Więc zostawiłeś kamień i latarkę w szopie na narzędzia – powiedziałem. Tym razem także pominął sprawę rydla. Niepokoiło mnie to tak bardzo, jak można by się spodziewać, na tym etapie wszystko, co ukrywał, stawało się naszą bronią, której użyjemy we właściwej chwili.
– Tak. Umyłem rękawiczki i włożyłem je z powrotem do torby. A potem zamknąłem szopy… i poszedłem do domu.
Cicho, bez żadnego skrępowania, jakby czekał na to od bardzo dawna, Damien zaczął płakać.
***
Płakał bardzo długo i zbyt mocno, żeby odpowiadać na pytania. Cassie usiadła obok niego i głaskała go po ramieniu, szepcząc jakieś uspokajające słowa i podając mu chusteczki. Po jakimś czasie porozumieliśmy się wzrokiem ponad jego głową; skinęła do mnie. Zostawiłem ich samych i wyszedłem poszukać O’Kelly’ego.
– Ten maminsynek? – zapytał, wysoko unosząc brwi. – Ja pierdolę. Nie przypuszczałem, że w ogóle ma jaja. Stawiałem na Hanly’ego. Właśnie wyszedł, powiedział O’NeiIlowi, że może sobie wsadzić w dupę swoje pytania. Dobrze, że Donnelly nie zrobił tego samego. Zacznę przygotowywać akta dla prokuratora.
– Będziemy potrzebowali wyciągów telefonicznych i bankowych – powiedziałem – i spisanych zeznań pozostałych archeologów, kolegów ze studiów, przyjaciół ze szkoły, wszystkich powiązanych ze sprawą. Nie chce mówić o motywie.
– Pierdolić motyw, kto go potrzebuje? – rzucił O’Kelly, lecz mimo rozdrażnienia był zadowolony. Wiem, że i ja powinienem czuć zadowolenie, ale z jakiegoś powodu nie czułem. Kiedy marzyłem o rozwiązaniu tej sprawy, w głowie miałem obraz, który w niczym nie przypominał obecnego. Scena w pokoju przesłuchań, która powinna być największym triumfem w karierze, przyszła po prostu za późno.
– W tej sprawie ja. – O’Kelly miał rację z formalnego punktu widzenia: jeśli potrafi się udowodnić, że podejrzany popełnił przestępstwo, nie ma żadnego obowiązku, żeby wyjaśniać dlaczego, ale ława przysięgłych, wytrenowana przez telewizję, chce motywu, a tym razem chciałem go także i ja. – Przy tak brutalnej zbrodni popełnionej przez słodkiego chłopca, który nigdy nie był notowany, obrona na pewno spróbuje wykorzystać chorobę psychiczną. Jeśli znajdziemy motyw, nie będzie o tym mowy.
O’Kelly chrząknął.
– Dobra. Wyznaczę ludzi do przesłuchań. Wracaj i czekam na murowane dowody. Aha, Ryan – dorzucił niechętnie, kiedy się odwracałem – dobrze się spisaliście.
Cassie udało się już uspokoić Damiena, wciąż był jeszcze trochę roztrzęsiony i cały czas wysmarkiwał nos, ale już nie płakał.
– Możemy kontynuować? – zapytała, ściskając mu dłoń. – Już prawie skończyliśmy, okay? Świetnie sobie radzisz. – Przez twarz Damiena przemknął żałosny cień uśmiechu.
– Tak – powiedział. – Przepraszam za… przepraszam. Nic mi nie jest.
– W porządku. Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował przerwy.
Читать дальше