– Hattie, w słusznej sprawie działam. Lecz niebawem wszystko już wróci do normy.
– Ciotka mi nie zezwala wypowiadać twego imienia, no i wszystkim znajomym też zabroniła wspominać chociażby nasze zaręczyny…
– Na pewno bez trudu da się ją przekonać… Czy to, co mi doniosła, iżbyś się z kim miała związać… prawdą może było?
Hattie schyliła głowę.
– Inny mi jest, Quentinie, przyrzeczony.
– Czy aby nie z tego powodu, coś widziała pod „Glen Elizą”…?
Odmownie pokręciła głową, z oblicza zaś jej nieruchomego nic nie udało się wyczytać.
– Kto taki?
Odpowiedź wyłoniła się niespodzianie…
Pod postacią Petera, który wyszedł z głębi sklepu, odliczając monety podane przez sprzedawczynię, a na mój widok odwrócił się stropiony.
– Peter?! – zakrzyknąłem. – Niemożliwe. Moment spoglądał na mnie niewidzącym wzrokiem.
– A witaj, Quentin.
– Zaręczyłaś się więc… z Peterem! – szepnąłem Hattie do ucha tak, by on nic nie dosłyszał. – Kochanie, powiedz mi tylko, proszę, czyś jest szczęśliwa? Muszę się dowiedzieć…
Po chwili raźno przytaknęła, wyciągając ku mnie dłoń.
– Pomówmy, Quentin, razem wszyscy – zaproponował Peter.
Lecz mnie się nie chciało czekać. Pospiesznie ruszyłem, w biegu muskając rondo kapelusza ledwie. I marząc, by oboje jakimś cudem znikli mi z oczu.
– Quentin, dajże pokój! – wołał Peter.
Zrazu ruszył w ślad za mną, lecz prędko się poddał, widząc, że się nie zatrzymam, lub może spostrzegłszy błyski gniewu w moich oczach.
Pod wpływem odkrycia doniosłej wagi byłbym zapomniał, że w kieszeni mego stroju kryje się rewolwer. Po drodze do Bensona pokonałem mnóstwo najświetniejszych ulic oraz domostw Baltimore.
Wyjaśniwszy, że jestem nieznajomy dla pana domu, a mam do omówienia pewną drobną sprawę, przeprosiłem jednocześnie, że nie posiadam listu polecającego. Usiadłem w salonie na kanapie, którą wskazał mi ciemnoskóry sługa. Ściany pomieszczenia, o wystroju oszczędniejszym, niż to nakazywała dzisiejsza moda, wyklejone były tapetą we wzór orientalny i ozdobione kilkoma zaledwie niewielkich rozmiarów sylwetkami; jedyny tu wielki portret, wiszący tuż ponad sofą, z początku w ogóle nie zwrócił mej uwagi.
Nie wiem, czy w pojęciu nauki da się za pomocą zmysłów wyczuć na sobie wzrok postaci z malowidła, kiedy jednak oczekiwałem gospodarza, ogarnęło mnie doznanie tak osobliwe, iż musiałem czym prędzej spojrzeć za siebie. Obraz rozświetlało jasno kilka lamp umieszczonych w pokoju. Zerwałem się na nogi, by napotkać wzrok tamtego. Twarz krągłą miał i znużoną, lecz nadal, za sprawą idei jakichś zamierzchłych, pełną życia. Oczy zaś… Ale gdzieżby! Znękany wysiłkiem ostatnich dni, dałem się tylko zwieść ułudzie. Oblicze tutaj przede mną wydawało się znacznie starsze, włosy srebrzystszą miały barwę, a podbródek budowę masywną, podczas gdy jego broda była wszakże mizerna i niemal spiczasta. A jednak oczy owe!!! Jak gdyby je przesadzono z mrocznych orbit Upiora, człowieka, który mnie w myśli wiecznie prześladował, upominając, abym się nie mieszał w cudze sprawy – a który bodaj w pół sekundy natchnął mnie do owych poszukiwań, co aż tu dobiegły. Choć prędko się otrząsnąłem z chorego urojenia, niepokój pewien wkradł się w moją duszę. By skrócić czas oczekiwania, rozważałem, jak nikłe w istocie nadzieje wiążę z obecną wizytą, dając się prawie dusić oficjalnie urządzonemu salonowi. Wreszcie postanowiłem zostawić kartę wizytową i natychmiast wrócić do mej „Glen Elizy”.
Lecz słysząc, że ktoś nadchodzi, wstrzymałem swą decyzję.
Oto zza skrętu schodów wyłonił się wolnym krokiem Benson.
Niemal straciłem oddech:
– Fantom!
On to był w rzeczy samej. Jegomość, co przed tyloma miesiącami zniechęcał mnie uparcie wobec sprawy Poego. Właściciel oczu młodszych niźli owe na portrecie za mną. Człowiek, który rozwiał mi się niby mgły opary, kiedy jego cień ścigałem po ulicach. Całkiem nieświadomie, nie myśląc, co dalej ma nastąpić, włożyłem dłoń do kieszeni, ujmując rękojeść rewolweru.
– Słucham? – zapytał, widać nie dosłyszawszy mnie wyraźnie. – Fenton, pan powiadasz? Benson się zwę, sir, John Benson…
Oczyma wyobraźni ujrzałem, jak lufą prosto w usta mu celuję. Usta, które sprawiły, że wdałem się w owo dochodzenie, które mnie aż tu przywiodły, i przyczyniły się do moich wszelkich działań, do wyrzeczenia się bliskich nawet, a w rezultacie do sprzeniewierzenia mej osoby przez Petera i Hattie też doprowadziły!
– Nie Fenton – zaiste już nie pomnę, jaka to chęć przewrotna nakazała mi go poprawić, aby się zorientował, iż jest najgorszym moim wrogiem. Wolno wycedziłem znowu słowo: – Fantom.
Przyglądnął mi się z uwagą, podnosząc palec do ust w kontemplacji mojej odpowiedzi.
– A jakże – stwierdził krótko, po czym, uruchomiwszy pamięć, wersy następujące mi wyrecytował:
Ów dramat pomieszany – wiedz to -
pewnie nie będzie zapomniany!
Bo Fantom ciągle ścigan przez tłum
Nie może nigdy zostać przyłapany *.
– Z panem Clarkiem mam przyjemność, tak? No, to dopiero niespodzianka!
* * *
– Czemuś mi dał ów artykuł? Chciałeś pan, bym go znalazł? Jakimż szaleńcem… Czyżby więc od początku rzecz była ukartowana? – pragnąłem się dowiedzieć.
– Muszę panu wyznać, iż dość to niejasne – odpowiedział mi John Benson. – Może zatem ja spytam teraz, co cię tu sprowadza?
– Ostrzegałeś mnie, abym się nie wdawał w kwestię śmierci Poego. Chyba, sir, nie zaprzeczysz!
Benson odchylił się do tyłu ze smętnym uśmiechem.
– Nie mylę się, drogi panie, sądząc, żeś mnie nie usłuchał?
– Nadal domagam się wyjaśnień!
– Udzielę ich jak najchętniej, wpierw jednak… – wyciągnął dłoń, ja zaś z lekkim wahaniem wypuściłem broń z dłoni, dłoń jego bacznie obserwując, jakby mnie miał lada chwila dusić. – Miło mi się nareszcie zaznajomić z panem jak należy. Rzecz jasna, wytłumaczę, skąd moje zainteresowanie twą osobą. Lecz proszę najpierw wyjawić, co mnie zaintrygowało przy pierwszym naszym widzeniu: cóż pan się tak Edgarem Poe zajmujesz mocno?
– Chcę bronić jego sławy przed robactwem wszelakim oraz fałszywymi przyjaciółmi – odparłem, patrząc nań podejrzliwie, co mi na to odpowie.
– Wobec tego przyświeca nam cel wspólny, miły panie. Gdyśmy owego dnia rozmawiali nieopodal Saratoga Street, akurat bawiłem tutaj, w Baltimore, z wizytą. Zamieszkuję w Wirginii, pan rozumiesz. W Richmond działam jako urzędnik w szeregach Synów Wstrzemięźliwości. Edgar Poe, jak wiesz zapewne, przebywał wtedy latem w Richmond i tam się spotkał z grupą naszych członków w Łabędzim Zajeździe, gdzie, notabene, też nocował. Pośród owych osób znalazł się niejaki Tyler, który zaprosił pisarza na herbatę.
Tu wspomniałem od razu wycinek z gazety codziennej wydawanej w Raleigh, ze wzmianką o wstąpieniu przez Poego w szeregi wiadomej organizacji. „Podajemy fakt ów w nadziei, że zwolenników wstrzemięźliwości uraduje wieść o tym, iż dżentelmen o talentach, jak i osiągnięciach na miarę pana Poe został dla sprawy szczytnej zwerbowany”. Wydarzyło się to zaledwie miesiąc i trzy dni, zanim się on pokazał w stanie opłakanym u Ryana.
– Pan Poe przyrzeczenie u nas złożył, że nigdy nie będzie pił alkoholu. Przystąpiwszy do biurka, podpisał się nam stosownie i ze zwykłą stanowczością. Był najmłodszym „dzieckiem” naszym, rekrutem, którym się ogromnie szczyciliśmy. Choć wiem również o takich, co się wyrażali sceptycznie na temat jego obecności pośród nas. Ja do nich nie należałem. Doszła mnie wieść, jakoby straż obywatelska, potajemnie śledząc kilka dni poetę w Richmond, zdołała ustalić, iż słowa danego jednak dotrzymuje. Niedługo po wyjeździe jego z Richmond, pod koniec kolejnego miesiąca doszła do nas ta wstrząsająca wiadomość, że umarł w tutejszym szpitalu, a – co gorsza – stało się to w wyniku pijaństwa, jakie rozpoczął ledwie tu dotarłszy. Działając w imię wstrzemięźliwości, podjęliśmy próbę uzyskania faktów z Richmond, lecz nam podano zgodnie, iż autor alkoholu nie spożywał. W zbyt wielkim jednak od owych faktów znajdowaliśmy się oddaleniu, by w jakikolwiek sposób móc na opinię publiczną wywierać wpływ. Młodszy od Poego zaledwie o lat parę, czasami go spotykałem i w wielkim poważaniu mam jego twórczość – toteż za wskazaniem rady naszej tutaj się wybrałem, żeby przeprowadzić wywiad co do okoliczności zgonu. Wiesz pan, ja w Baltimore na świat przyszedłem i tu zamieszkiwałem do ukończenia dwudziestu jeden lat, tak więc się spodziewano, iż łatwiej mnie niż pozostałym czterem przyjdzie wykryć, co też się takiego wydarzyło. Postanowiłem sobie, że przeprowadzę dochodzenie uważne, tak, by do Richmond wywieźć prawdę w owej kwestii.
Читать дальше