Subtelny niczym piwnica staje się ciasna.
– Tyle w sprawie zgonu – rzekł ponuro doktor Snodgrass. – Ufam, iż cię to zaspokaja i nie zechcesz się już wgłębiać w występek Poego. Wady jego publicznie aż nadto zostały opłakane, ja zaś, bądź pan pewien, temat na dzisiaj wyczerpałem.
– Nie martw się, doktorku – odrzekł na to Baron. – Poe nie pił bynajmniej.
– Jakże? Wiem wszak na sto procent, iż padł ofiarą rozpasania zmysłów. Przypadłość, na którą cierpiał, zwie się mania a potu, i przecież o tym nawet gazety codzienne donosiły. Pewne fakty są mi doskonale znane.
– Obawiam się – odparł Baron – iż choć sam byłeś świadkiem pewnych zdarzeń, to prawda jednak nie jest ci znana wcale. – Tu uniósł dłoń, by protest Snodgrassa stłumić. – Niepotrzebnie doprawdy pan się starasz bronić. Uczyniłeś, co w mocy twej, jak wiadomo. Lecz ani ty, ani jakiś trunek nie uśmiercił poety. Dnia rzeczonego bowiem przeciw niemu obróciły się moce znacznie bardziej chytre. Tak że go czeka oczyszczenie… – ostatnią tę frazę Baron rzekł raczej do siebie, nie zaś do rozmówcy.
Lecz Snodgrass nadal wymachiwał ręką, jak gdyby go urażono w sposób najpodlejszy.
– Sir, ja się znam na rzeczy. Od wielu, wielu lat urzęduję w tutejszych komitetach trzeźwości! I… pijusa rozpoznam gołym okiem! Cóż to ci się niby zdaje? Z motyką na słońce chyba chcesz się wybierać!!!
Obracając się wkoło, z nozdrzami niby końskie rozdętymi, Baron wolno powtórzył:
– Edgar Poe na pewno oczyszczony będzie.
„Poe nie pił bynajmniej” – stwierdził z mocą Baron; nie pijaństwo go zabiło, wbrew doniesieniom prasy. Siedziałem w bibliotece na krawędzi krzesła naprzeciw Duponte’a. Oczywiście nie było mym zamiarem ujawnienie, iż konwersacja Barona ze Snodgrassem wielce mnie uradowała. Nie chciałem zalet Barona wynosić zbyt wysoko. Był w końcu zarówno naszym głównym konkurentem, jak i przeciwnikiem.
– A jak Snodgrass nań spojrzał! – ciągnąłem swą opowieść. – Dupin mało go nie grzmotnął wtedy w szczękę – tu się roześmiałem. – Snodgrass… jak o mnie chodzi, oszust, nie przyjaciel… zasłużył sobie na to zresztą.
Nie wiem, skąd wzięła mi się wówczas pewna myśl lub w istocie pytanie: czy w tekstach swych Poe gdzieś wskazuje, iż C. Auguste Dupin zajmował się prawem? Wątpliwość owa tak mną zawładnęła, że nie umiałem się jej wyzbyć.
– I co jeszcze?
– Proszę? – drgnąłem, kiedy zaległa nagła cisza między nami.
– Czy coś pan prócz tego zauważył, monsieur? – zapytał Duponte, na powrót przysuwając się z krzesłem do biurka z dokumentacją.
Powiedziałem mu o wszystkim, co by się nam ważne wydawało, w szczególności zaś o raptownej i niezrozumiałej u Ryana obecności Henry Herringa, który się zjawił, zanim jeszcze go Snodgrass zdążył wezwać, a także o najrozmaitszych detalach przyodziewku Poego. Starałem się przy tym nie wspominać nazwiska Barona, zarówno przez wzgląd na siebie, jak i na mego towarzysza.
– Neilson Poe, Henry Herring, no i teraz jeszcze Snodgrass! – wykrzyknąłem z niesmakiem.
– Że jak? – zapytał Duponte.
– Wszyscy na pogrzebie się zjawili… By Poemu oddać hołdy niby. Tymczasem Snodgrass przedstawia go jako pijaka, Neilson w obronie czci kuzyna nic nie robi. Herring zaś przybywa do Ryana nieproszony, aby krewniaka samego wyprawić do szpitala…
Duponte w zadumie potarł podbródek, przez chwilę pocmokał, po czym się do mnie tyłem obrócił.
W tym mniej więcej czasie zaświtała mi myśl, iż zachęcając mnie do szpiegowania, Duponte najzwyczajniej w świecie starał się pilnować, abym był wiecznie zajęty. Po przytoczonej powyżej niepokojącej rozmowie niemal z nim nie mówiłem wcale, wyjąwszy te okazje, kiedy zdawałem relacje ze swoich najnowszych odkryć, których on zwykle wysłuchiwał prawie bez zainteresowania. Nieraz, wieczorami, jeśli go akurat zastałem w „Glen Elizie”, pozostawiałem tylko zwięzły list o sprawach, jakie w ciągu dnia zdołałem zaobserwować. Nie mogłem wyrzucić z pamięci faktu, iż jego przykra bezczynność po odkryciu fortelu Bonjour spowodowała wielkie nieporozumienie pomiędzy mną i Hattie przed mym własnym domem. Przypuszczam, że zauważył on chłód większy w mym zachowaniu, nigdy jednak nie skomentował tego choćby jednym słowem.
Pewnego dnia przy śniadaniu tak mu rzekłem:
– Chciałbym sporządzić list. Do redakcji owego periodyku poświęconego wstrzemięźliwości, który rzekomo dysponuje jakąś wiedzą na temat występku Poego. Nie daje mi spokoju, iż ktoś się winien upomnieć, aby podali nazwisko i sprawozdanie owego tak zwanego świadka.
Duponte się długo nie odzywał, by wreszcie mnie uraczyć roztargnionym spojrzeniem.
– Co sądzisz pan o wydrukowanym tamże artykule, monsieur Duponte? – zapytałem.
– Ponieważ pismo rzeczone wstrzemięźliwością się trudni – odpowiedział – to w statucie ma ujętą chęć powszechnego wytrzebienia spożycia alkoholu, acz w istocie, monsieur, kieruje nimi potrzeba zgoła sprzeczna, taka mianowicie, by poprzez stałe i wiarygodne doniesienia o osobach powszechnie uznanych, co życie swe rujnują, w pijaństwie się zatracają, dowodzić w nieskończoność czytelnikom, iż ciągłe istnienie periodyku jak najbardziej jest uzasadnione. Poe się wszak do takich właśnie osób zaliczał.
– Uważasz zatem, że świadek ich nieprawdziwy?
– Śmiem podać to w wątpliwość.
Tu wzrosły me nadzieje i przez moment w pełni się na nowo zjednoczyłem z moim towarzyszem.
– A przecież zdobył pan poszlaki, monsieur, wedle których byśmy mogli obalić ich hipotezę. Czy jednak damy radę dowieść, iż Poe, będąc tam, nic nie pił?
– Nigdy nie wysuwałem podobnej sugestii.
Wstrząśnięty, nie byłem zdolny nic mu na to odrzec. Wprawdzie słowa jego nie wskazywały, że jest na sto procent pewny, lecz irracjonalnie wyczułem, iż się sprzeciwia wynurzeniom Barona wygłoszonym w gospodzie. Postanowiłem więc czym prędzej zmienić temat… Nie chcąc, ażeby mi…
– Zaiste – Duponte zagłuszył me najpotworniejsze domysły – prawie z pewnością pił on wówczas.
Czyżbym się przesłyszał? Czy Duponte miał przebyć szmat drogi po to jedynie, by potwierdzić potępienie geniusza?
– Niechże mi pan opowie, jak Baron gromadzi subskrybentów… – poprosił.
Wzburzony, gotów się byłem wdać w pogawędkę każdej, byle nie powyższej, kwestii poświęconą. Baron Dupin dalej pomnażał swe bogactwo, zbierając w Baltimore pieniądze od najrozmaitszych chętnych. Chociażby w samej tylko tawernie ostrygowej radośnie mu zapłaciło dwunastu jegomościów. Właściciel, nieprzychylny natrętnemu Francuzowi, zdał mi krótką relację z jego tam odwiedzin. „Za dwa już, koledzy, tygodnie – miał powiedzieć Baron – usłyszycie pierwszy prawdziwy opis zgonu Poego!”. Zwracając się zaś do Bonjour, dodał: „Jak o mym sukcesie w Paryżu się dowiedzą, no to wtedy…” – i głos tak zawiesił, jakby żarłoczna wyobraźnia podszeptywała mu, iż przez ów sukces otworzy się przed nim wszelka możliwa opcja…
Parę dni później Baron Dupin pokazał się w poczekalni swego hotelu trochę poruszony. Ja zaś, przekupiwszy jednego portiera, zdołałem się wywiedzieć, o cóż chodzi. Człowiek ów mi wyjawił, że Baron wzywał kolorowego sługę, który – jak się okazało – go opuścił. Po awanturze wielkiej władze cywilne wykryły, iż niewolnika Newmana wyzwolono. Widząc, iż wykpiony został i przez kogo, Baron wybuchnął śmiechem.
– Czemuż się śmiejesz?
Читать дальше