Zbliżyłem się do powozu. Lecz tamten przeniósł się na drugą stronę, krzycząc na fiakra i próbując wysiąść. Już-już miałem doń przemówić, gdy drzwiczki się otwarły.
– Wszak to doktor Snodgrass! – usłyszałem silny głos. Wtedy szybko ukryłem się blisko koni.
Głos był to Barona.
– To znów pan – z pogardą rzekł Snodgrass, schodząc na dół. – Co pan tu robi?
– Nic absolutnie – odparł z niewinną miną Baron. – A pan?
– Sir, odejdź pan, bom zajęty. A ten drań woźnica…
Tutaj się wychyliwszy, na koźle ujrzałem Newmana – i wszystko w mig pojąłem. Baron Dupin bynajmniej się nie przechadzał bezcelowo, gdyż tego człowieka właśnie oczekiwał. I pewno wstrzymał tu Newmana, dobrze wiedząc, gdzie Snodgrass się za dorożką będzie chciał rozglądnąć. Pierwszy raz, gdym przy rozmowie z Dupinem Snodgrassa przyuważył, oblicze tego pierwszego nie objawiło się wyraźnie. Teraz zaś Baron z kieszeni list ów od Walkera wydobył; kilka słów skreślonych, kiedy znaleziono Poego. Następnie pokazał go Snodgrassowi.
Doktor był zaskoczony.
– Kto zacz? – spytał Barona.
– Znalazłeś się pan – odparł Baron – przy tym, jak Poego doglądali. Gdybym tylko zechciał, notka rzeczona trafiłaby do gazet jako dowód, iż za niego byłeś odpowiedzialny. A wobec tego pewni ludzie, nic nie wiedząc o sprawie, niewątpliwie by uznali, iż coś ukrywasz, bo szczegółów żadnych ujawnić nie masz życzenia, no i, co znacznie gorsze, wysłałeś Poego samotnie do szpitala.
– Brednie! Niby czemu? – spytał Snodgrass.
Baron roześmiał się beztrosko.
– Temu, że to właśnie powiem dziennikarzom.
Tu Snodgrass się zawahał, niepewny, czy wybrać uległość, czy też wściekłość.
– Naszedłeś mnie pan w domu? Jeśliś to, sir, wykradł… Do Barona zbliżyła się Bonjour.
– I ty, Tess! – miano owo Bonjour u Snodgrassa przybrała. – Moja pokojówka? – Snodgrass przestał już gniew tłumić. – W tej chwili wzywam policję!
– Być może znajdzie się dowód jakiejś drobnej kradzieży. Jak również i świadectwo… Hmmm, czy mówić dalej? – dodał Baron, przykładając palec do ust. – Wspomnieć o pewnych twych papierach, cośmy je przez przypadek…? Bo przecie i publikę, i komisje twoje dostojne oraz towarzystwa chyba zaciekawi, o cóż ten cały raban…! Nie sądzisz… Tess, najmilsza?
– Szantaż! – Snodgrassa znów ogarnęło wzburzenie, acz najwyraźniej nie wiedział, co ma czynić dalej.
– Owszem, śliska sprawka – nie dał mu dojść do głosu Baron. – Wróćmy zatem do Poego. Bo, widzisz pan, on nas najbardziej zajmuje. Jeśliby świat poznał twą historię… dał wiarę, żeś mu życie chciał ocalić… To co innego. Lecz my ją musimy posłyszeć pierwsi.
Baron Dupin jak najpłynniej umiał przejść od dręczenia do pieszczoty prawie. Identyczną wszak taktykę zastosował przy okazji rozmowy z Moranem w szpitalu, gdzie Poe odszedł z tego świata.
– Proszę więc z powrotem do powozu, jedziemy do Ryana! Wydaje się, iż rzekł doń coś podobnego, mnie jednak słowa te już nie dobiegły, bo co tchu pognałem do gospody, by się tam w jakimś dyskretnym miejscu ukryć.
* * *
– List od Walkera rzeczony odebrawszy, udałem się do tej spelunki… tawerną określić jej się nie godzi… no i naturalnie – prawił Snodgrass, prowadząc Barona do środka – on tam się znajdował.
Siadłem przy stole w mrocznym kącie pomieszczenia, na dodatek jeszcze ocienionym schodami, co wiodły na górę, gdzie mieściły się izby wynajmowane klientom na tyle już nietrzeźwym, by do domu samodzielnie drogi nie odnaleźć.
– Poe! – zakrzyknął Baron.
Snodgrass stanął przy jakimś lepkim krześle.
– Onże. Tu siedział z głową spuszczoną. W stanie, co aż nadto wiernie mi Walker nakreślił… pismem, którego pan żadną miarą czytać nie jesteś uprawniony.
Baron ledwie się na tę wymówkę skrzywił. Snodgrass kontynuował – mocno przygnębiony:
– Tak zmienił się z nienagannie ubranego i pełnego wigoru dżentelmena, że z trudem mogłem go wyróżnić w tłumie zamroczonych gości, co się tu zgromadzili na okoliczność wyborów.
– Czy całe pomieszczenie za lokal wtedy służyło? – spytał Baron.
– Tak. Jak dziś pamiętam oblicze Poego: mizerne, by nie rzec, napuchnięte – rzekł Snodgrass niepomny, iż sprzecznych używa epitetów. – Niemyty, z włosem zmierzwionym, odrażający wielce. Oczy jego, tak zawsze łagodne i uduchowione, nagle wydały mi się puste i pozbawione blasku…
– Uważnieś się pan przyjrzał strojom jego? – Baron notował wszystko w tempie kolejowym.
Snodgrass jakby się zatracił we wspomnieniach.
– Nic ciekawego doprawdy nie dało się tam zauważyć… Miał na sobie przybrudzony, niemal pozbawiony ronda, poszarpany słomkowy kapelusz bez wstążki… Sak cienki, wyświechtany, z czarnej alpaki, w szwach rozdarty kilku, cały zaplamiony, i spodnie znoszone, a nie na jego szyte miarę. Ni kamizelki, ni chusty nie włożył, gors zaś koszuli był pomięty i strasznie utytłany. Na nogach, jak pamięć mnie nie myli, miał buty z nędznej materii, od dawna nie czernione…
– I coś, doktorze, dalej czynił?
– Wiedząc, iż Poe w Baltimore ma paru krewnych, natychmiast pokój dla niego zamówiłem. Szynkarz mnie na górę poprowadził, gdzie wybrawszy stosowny apartament, zszedłem znowu na dół, by dopilnować przenosin gościa. Chciałem, żeby się tam poczuł komfortowo, nim zdołam powiadomić kogoś z rodziny.
Przy schodach Snodgrass wskazał Baronowi kwaterę dla poety wybraną, po przeciwnej stronie. Ja zaś dokładałem starań, aby się w ciemność wtopić.
– Czyli pokój wybrawszy, po krewnych pan posłałeś? – spytał Baron.
– Rzecz osobliwa, nie musiałem. Gdy tylko ponownie zszedłem na dół, zaraz się natknąłem na Henry Herringa, z Poem przez małżeństwo skoligaconego.
– Ot, na zawołanie? – zdumiał się Baron.
Mnie też to zaskoczyło, czekałem więc w napięciu, co odpowie Snodgrass.
– Nie inaczej. Był tu może i z kimś jeszcze z jego krewnych, tego nie pamiętam.
Kolejna ciekawostka! Neilson Poe powiedział, iż wieść o stanie Edgara po raz pierwszy dotarła do niego, kiedy tamten leżał w szpitalu. Jeśli tu był z Herringiem inny krewniak – to kto taki?
Tymczasem Snodgrass opowiadał:
– Spytałem pana Herringa, czy życzy sobie zabrać krewnego do domu, on jednak mi udzielił odmowy stanowczej, twierdząc, iż Poe alkoholem zamroczony zwykle się nader obraźliwie i niewdzięcznie zachowywał. Doradził mi zatem szpital jako miejsce lepsze od hotelu. Posłaliśmy zaraz chłopaka, by o powóz do lecznicy Washington College się wystarał.
– Kto towarzyszył Poemu w drodze do szpitala? Snodgrass stropiony spuścił głowę.
– Mhm, puściłeś go samopas – stwierdził Baron.
– Bo, widzisz pan, nie dał rady prosto siedzieć, a gdy się na płasko położył, dla mnie tam nie starczyło miejsca… Całkiem się stał bezwładny! Nieśliśmy go niby zwłoki, jak trupa do powozu wsadziliśmy. Opierał się, mrucząc bez ładu i składu… Nikomu w głowie nie postało, iż jest śmiertelnie chory. Gorzałką został otępiony, zaiste ostatecznym swym demonem – Snodgrass westchnął.
Wiedziałem, co doktor myśli o owym nałogu autora. Pośród bowiem pism w gabinecie jego oglądanych Duponte zauważył wiersz poświęcony śmierci Poego. „O, jakże wizja to bolesna” – brzmiał ów Snodgrassa poemat:
Młode twe, dumne serce i szlachetny umysł
W czarcim napitku unurzane – myśl onegdaj jasna
Ginie dziś z kretesem, a muzyczny zamysł
Читать дальше