– Lecz jak w parę minut odkryjemy, co jej tygodnie aż pochłonęło?
– Przez to właśnie, iż ona była pierwsza. Dokument wszelki lub papier, nad którym by warto się skupić, zapewne nieraz już wyciągała, i – niech cię głowa nie boli – kto z rzeczą nieobeznany, nigdy by tego nie spostrzegł, my jednak, wiedząc, czego szukać, z łatwością pismo konkretne wybierzemy i je skopiujemy nawet.
Od razu więc przystąpiliśmy do działania. Ja jedną biurka stronę, by tak rzec, objąłem, pod kierunkiem Duponte’a szukając zgiętych i porwanych rogów stronic oraz zacieków atramentu i wszelkich innych wskazań, iż ktoś ostatnio grzebał w pismach najrozmaitszych czy artykułach gazetowych choćby i sprzed dwudziestu pięciu lat! Pospołu namierzyliśmy wiele wzmianek o Poem, co przypuszczalnie Bonjour też sprawdzała – wśród nich niezliczone artykuły poświęcone śmierci poety; nie tak wprawdzie bogate ani pełne, jak moja kolekcja, acz również, przyznać to muszę, imponujące niesłychanie. Wyczerpany i zbulwersowany, odnalazłem pewne rzadkie dokumenty: trzy listy Edgara Poe do Snodgrassa sprzed lat kilku (wiadomy charakter pisma rozpoznając w pół sekundy).
W pierwszym poeta proponował doktorowi, który wówczas wydawał periodyk pod tytułem „The Motion”, prawa do publikacji drugiej z historii o Dupinie. „Nie stać mnie oczywiście na darowanie jej panu” – pisał Poe stanowczo – „lecz jeśliś zainteresowany, niech będzie czterdzieści dolarów”. Snodgrass jednak odmówił, i podobnie „Graham’s”, tak że kto inny wydał drukiem Tajemnicę Marii Roget.
W drugim liście Poe zawarł prośbę, by Snodgrass załatwił przychylną twórczości jego opinię w magazynie, który wtedy redagował Neilson Poe, licząc, iż ze względu na rodzinne koligacje Neilson wyrazi na to zgodę. Widocznie to się nie powiodło, bo geniusz pisał później zniesmaczony: „Ja czułem, iż N. Poe artykułu owego nie zamieści. Bo, mówiąc tylko między nami, uważam go za swego najgorszego w świecie wroga”.
Rzuciłem się dzielić z Duponte’em rewelacją:
– Neilson Poe, monsieur!!! Edgar go zwie swoim najpodlejszym adwersarzem!… Czyż więc me podejrzenia były niesłuszne?!
Czasu nam nie wystarczyło, Duponte zatem nakazał mi wpisać do notesu wszystko, co uznam za istotne, jak i – dodał po namyśle – to, co mi się również błahe wyda. Posłusznie odnotowałem dzień, gdy Poe o Neilsonie pisał: siódmego października 1839 roku – dokładnie więc dziesięć lat przed śmiercią!
„Odmowa jego tym wstrętniejsza – stwierdził o nim poeta – że otwarcie mówi o przyjaźni ze mną”. Czyż nie to samo od Neilsona usłyszałem przy spotkaniu? „Byliśmy kuzynami, ale też i przyjaciółmi”… Sławy sam się uparcie literackiej domagając, Neilson poślubił siostrę i niemal kopię Edgarowej żony… Czy zatem sobie wymarzył żywot tego człowieka, którego na pozór tak oczerniał?
Lecz w listach Poego do Snodgrassa więcej o krewnych z Baltimore znalazłem. Pisarz mianowicie Henry Herringa (pierwszego z rodziny, który zjawił się u Ryana) określił „człowiekiem pozbawionym zasad”.
Zajęty otwieraniem różnych szuflad, Duponte na moment przystopował.
– Zbadajże pan ulice od drugiej strony domu, monsieur Clark. Na powóz Snodgrassa miej baczenie. Gdy bowiem on przybędzie, musimy się czym prędzej wynieść, przypilnowawszy wcześniej, by owa sługa z Irlandii nic mu o naszej wizycie nie mówiła.
Zapatrzyłem się w jego twarz, nie mając pojęcia, jak zdołamy dokonać owej drugiej sztuki. Następnie zaś wszedłem do izby na froncie domostwa Snodgrassów. Wyglądając przez okno, stwierdziłem, iż zbliża się tam jakiś pojazd, niebawem jednak – zwolniwszy – konie w dół High Street pobieżyły. Kiedy wracałem do gabinetu, napotkałem wzrok Bonjour, która się tak nad kominkiem pochyliła, że jej czarna suknia i fartuch aż się zdawały płonąć żywym ogniem.
– W porządku, panie szanowny? Czy się wam może na co przydam, gdy na doktora czekacie? – zapytała, ton głosu drugiej pokojówki przybierając tak donośnie, by tamta ją posłyszeć mogła, i ciszej znacznie dodając: – Jak pan widzisz, twój znajomek ledwie żeruje na dochodzeniach mego szefa.
– Nic się, panienko, nie dzieje, a miło mi, że pytasz; ot, tylko chmury owe potworne zwiastujące deszcz oglądam – rzekłem z mocą, a potem już ciszej znacznie: – Auguste Duponte nikogo nie udaje. I tak zagadkę rozwiąże, iż z niego monsieur Poe byłby dumny. Tobie pomóc mógłby także bardziej niż ów złodziej, mademoiselle, co mężem go nazywasz i panem swoim.
Niepomna maskarady Bonjour drzwi zatrzasnęła mi przed nosem.
– Nic podobnego, monsieur! – zawołała. – Jeśli kto tu kradnie, to Duponte jedynie! On to odbiera ludziom myśli, błędy… Baron zaś w każdej sytuacji jest w zgodzie z sobą, mój panie. Tylko bycie z nim wolność mi zapewnia!
– Sądzisz, że dokładając się do zwycięstwa Barona, wypłacisz to, coś mu winna, bo cię uwolnił z więzienia, i zostaniesz oswobodzona z więzów przymuszonego małżeństwa.
Bonjour, wyraźnie uradowana, odchyliła głowę.
– Źleś pan wycelował. Radzę ci mnie nie oceniać według swych matematycznych analiz. Aż nadto mi przypominasz swego kompana, drogi panie.
– Monsieur Clark! – krzyczał z gabinetu Duponte. Niepewnie przestąpiłem z nogi na nogę.
Bonjour podeszła, aby mi się bliżej przyjrzeć.
– Pan nie masz żony, monsieur Clark?
– Ale mieć będę – odparłem bezwolnie. – I będę ją traktował jak należy, starając się wspólne szczęście obojgu nam zapewnić.
– Monsieur, panna we Francji nie ma krzty wolności. W Ameryce wolną jest i jako niezależna szanowaną aż do ślubu. We Francji zaś odwrotnie. Dopiero gdy za mąż wyjdzie, wolność zyskuje, i to taką, że wprost trudno sobie wyobrazić. Jako mężatka tylu mieć może kochanków, co i jej mąż kochanek.
– Mademoiselle!
– W Paryżu mężczyzna bywa nieraz bardziej zazdrosny o kochankę niźli o własną żonę, kobieta zaś kochankowi wierniejsza aniżeli mężowi.
– Po cóż się niby tak zwodzić, mademoiselle?
– W Paryżu, jak sam o swoje nie zadbasz, obcy ci to weźmie pierwszy… – urwała. – Pan twój cię woła, monsieur.
Skierowałem się ku drzwiom. Bonjour po chwili dopiero usunęła mi się z drogi, układność wielką udając. Ledwie wszedłem do gabinetu, Duponte tak mi powiedział:
– Monsieur, oto list, który zapewne uznasz pan za wymowniejszy od wszelkich innych poszlak; list, część którego słyszałeś w porcie. Zapisz w notesie wszystko co do słowa. A spiesz się, bo jak mnie słuch nie myli, nadjeżdża tu jakiś powóz. Pisz zatem tak: „Szanowny Panie! Dżentelmen pewien, gdy o strój chodzi, raczej marny, u Ryana”…
Gdyśmy zakończyli kopiowanie, Bonjour pospiesznie nas sprowadziła na dół.
– Jest tylne wyjście? – szepnąłem.
– Doktor już w powozowni – na te słowa wszyscyśmy się obrócili. Wyrzekła je owa panna z dołu, nagle za plecami się naszymi pokazując. – Diuk chyba teraz nie odejdzie, prawda?
– Obawiam się, że przez natłok zajęć – odparł Duponte – zmuszony będę do rozmowy z nim kiedy indziej.
– Nie omieszkam go o pańskiej wizycie powiadomić – stwierdziła oschle sługa. – Oraz żeś pan sam w gabinecie jego siedział prawie pół godziny.
Obaj zamarliśmy na tę pogróżkę. Zerknąłem pytająco na Bonjour, która bez wątpienia również by była w sprawę zamieszana.
Ona spojrzała na tamtą wzrokiem niemal rozmarzonym. Zwracając się ku Duponte’owi, zauważyłem, iż wdał się z ową Irlandką w szeptaną, acz poważną pogawędkę. Na koniec ona się skłoniła, z leciuteńkim pąsem.
Читать дальше