– Co uknuliście z Tealem? – nie ustępował Lowell. – Gdzie on jest? Narobiłeś sobie niezłego bigosu, Bachi!
Włoch zrobił kwaśną minę.
– A kto to jest Teal? Po tym, jak zostałem tu potraktowany, to mnie należą się wyjaśnienia!
– Jeśli zaraz nie zacznie mówić, zaprowadzę go prosto na policję i powiem im wszystko! – rzekł Lowell do Longfellowa.
– Jak mogłem nie wpaść na to, że ten typ cały czas mydlił nam oczy?
– Ha! Sprowadź policję, oczywiście! – zawołał Bachi. – Może wtedy wreszcie odzyskam swoje pieniądze! Chcecie wiedzieć, co mnie tu sprowadza? Przyszedłem po pieniądze, które jest mi winien ten łachmyta!
Włoch przełknął z trudem ślinę, aż poruszyło się jego wydatne jabłko Adama. Najwyraźniej wstydził się celu swojej wizyty.
– Jak możecie się panowie domyślić, jestem coraz bardziej zmęczony tymi lekcjami.
– Lekcjami? Dawał jej pan lekcje? Włoskiego? – dopytywał się Lowell.
– Jej mężowi – wyjaśnił Bachi. – Tylko trzy razy, parę tygodni temu. Gratis, a przynajmniej on zdaje się tak myśleć.
– Ale przecież pan wrócił do Włoch! – wykrzyknął Lowell.
– Gdybyż tak było, signore! – uśmiechnął się smutno Bachi. – Na razie mogłem tylko patrzeć, jak odpływa tam mój brat, Giuseppe. Pewni ludzie, że tak powiem, nieprzychylni mojej osobie, sprawiają, że mój powrót jest jeszcze niemożliwy.
– Patrzył pan, jak pański brat odpływa! Co za bezczelność!
– wykrzyknął Lowell. – Gnał pan jak szalony, aby zdążyć na łódź, która płynęła do parowca! Miał pan ze sobą torbę pełną fałszywych pieniędzy. Widzieliśmy to!
– Chwileczkę! – zawołał z oburzeniem Bachi. – Skąd mogliście wiedzieć, gdzie byłem tego dnia? Żądam odpowiedzi!
Wyciągnął oskarżycielsko palce w kierunku Lowella, lecz nieporadność tego gestu uświadomiła im, że jest pijany. Bachi poczuł podchodzącą do gardła falę mdłości, ale zdołał ją szczęśliwie powstrzymać. Zakrył usta dłonią i czknął. Kiedy znowu mógł mówić, zionął niezdrowym oddechem, lecz był znacznie spokojniejszy.
– Owszem, dotarłem do parowca. Ale nie miałem przy sobie żadnych pieniędzy, ani fałszywych, ani prawdziwych. Chciałbym bardzo, aby Jowisz spuścił mi na głowę torbę złota, professore. Byłem tam tego dnia, aby przekazać mojemu bratu, Giuseppe Bachiemu, mój rękopis, który on zgodził się zawieźć do Włoch.
– Pański rękopis? – spytał Longfellow.
– Angielski przekład Inferna Dantego, jeśli musicie wiedzieć. Słyszałem, signor Longfellow, o pańskiej pracy i o pańskim zacnym Klubie Dantego, i chce mi się z tego śmiać! W tych jankeskich Atenach wy, panowie, mówicie o tworzeniu „narodowego głosu". Przekonujecie swoich ziomków, by buntowali się przeciwko „brytyjskiemu dyktatowi" w bibliotekach. Gzy jednak kiedykolwiek pomyśleliście, że ja, Piętro Bachi, mogę także coś wnieść do waszej pracy? Że jako syn Italii, ktoś zrodzony z jej dziejów, jej waśni, jej walk przeciwko ciężkiej ręce Kościoła, mogę mieć coś do powiedzenia o wolności, której poszukiwał Dante? – Bachi zrobił pauzę. – Nie. Nigdy nie zaprosiliście mnie do Craigie House. Czy chodziło o to, że jestem pijakiem? A może o to, że popadłem w niełaskę uniwersytetu? Co za wolność panuje w Ameryce? Z radością wysyłacie nas do swoich fabryk, na wasze wojny, na zatratę. Patrzycie, jak depcze się naszą kulturę i dławi się nasze języki. A potem z uśmiechem na twarzach grabicie z naszych półek naszą literaturę. Piraci. Przeklęci literaccy piraci, wszyscy, jak tu stoicie.
– Duch Dantego jest nam bliższy, niż może pan sobie wyobrazić – odparł Lowell. – Mógłbym też panu przypomnieć, że osierocili go wasi ludzie, wasz kraj!
Longfellow skinął na Lowella, żeby przestał, a potem zwrócił się do Bachiego:
– Obserwowaliśmy pana w porcie. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego wysyłał pan swój przekład do Włoch?
– Dowiedziałem się, że Florencja planuje wyróżnić pański przekład Inferna podczas tegorocznych obchodów Jubileuszu Dantejskiego. Słyszałem jednak także, że nie skończył pan jeszcze pracy, i istniało niebezpieczeństwo, że nie uda się panu dotrzymać terminu. Tłumaczyłem Dantego przez wiele lat, czasami z pomocą starych przyjaciół, jak signor Lonza, gdy miał się jeszcze dobrze. Myślę, że chcieliśmy sobie udowodnić, że jeśli Dante może być równie żywy w języku angielskim, jak po włosku, to my też zdołamy przetrwać w Ameryce. Nigdy nie myślałem o tym, aby opublikować mój przekład. Ale kiedy biedny Lonza zginął, zrozumiałem jedno: nasza praca musi żyć. Mój brat zgodził się dostarczyć przekład do introligatora, którego znał w Rzymie, a potem osobiście przekazać egzemplarz Komitetowi Florenckiemu i przedstawić naszą sprawę. Musiałem tylko sam wydrukować tekst. Cóż, znalazłem w Bostonie człowieka zajmującego się drukowaniem broszur, który za niewielką opłatą wziął moją pracę na maszyny na tydzień przed wyjazdem Giuseppe. Uwierzyłby pan, że ten idiota drukarz skończył robotę w ostatniej chwili, a zapewne w ogóle by jej nie skończył, gdyby rozpaczliwie nie potrzebował pieniędzy, nawet tak lichych jak moje? Miał jakieś problemy w związku z podrabianiem banknotów na użytek miejscowych szulerów, i z tego, co zrozumiałem, musiał błyskawicznie zwijać swój interes. Kiedy dotarłem do portu, musiałem błagać jakiegoś podejrzanego Charona na nabrzeżu, aby dowiózł mnie małą łódką do „Anonimo". Po dostarczeniu rękopisu na pokład parowca wróciłem od razu na brzeg. Z całej sprawy nic nie wyszło, pewnie was to ucieszy. Komitet nie wykazał zainteresowania – Bachi uśmiechnął się z przymusem na wspomnienie swojej porażki.
– To dlatego przewodniczący Komitetu posłał ci prochy Dantego! – Lowell zwrócił się do Longfellowa. – Chciał w ten sposób zapewnić cię, że twój przekład gwarantuje ci miejsce reprezentanta Ameryki w jubileuszowych uroczystościach!
Longfellow namyślał się przez chwilę, po czym rzekł:
– Tekst Dantego jest tak trudny, że dwa lub trzy niezależne przekłady powinny tylko ucieszyć zainteresowanych czytelników, mój drogi signore.
Zacięta twarz Bachiego złagodniała.
– Rozumiem. Zawsze zachowuję w pamięci zaufanie, jakie okazał mi pan, zatrudniając mnie na uniwersytecie, i nie kwestionuję wartości pańskiej poezji. Jeśli zrobiłem coś, co okryło mnie hańbą z powodu mojej sytuacji… – przerwał nagle, by po chwili kontynuować. – Wygnanie nie pozostawia nic prócz cienia nadziei. Sądziłem, że gdybym zdołał dzięki swemu przekładowi rozsławić imię Dantego w Nowym Świecie, wówczas inaczej myślano by o mnie w mojej ojczyźnie.
– To ty! – zawołał tknięty nagłą myślą Lowell. – To ty wyskrobałeś tę groźbę na szybie w Craigie House, chcąc nas przestraszyć, tak aby Longfellow zaprzestał pracy nad przekładem!
Bachi wzruszył ramionami, udając, że nie wie, o co chodzi. Wyciągnął zza pazuchy butelkę z ciemnego szkła i przytknął do ust, jak gdyby jego gardło było tylko tunelem prowadzącym gdzieś bardzo daleko. Drżał, gdy skończył pić.
– Proszę nie myśleć, że jestem pijakiem, professore. Nigdy nie przekraczam bezpiecznej dawki, przynajmniej nie w dobrym towarzystwie. Kłopot w tym, co robić, kiedy jest się całkiem samemu w długie, nudne nowoangielskie zimy? – Spochmurniał. – No dobrze. Skończyliśmy, czy też chcecie, żebym dalej zamęczał was opowieściami o swoich rozczarowaniach?
– Signore – powiedział Longfellow. – Musimy wiedzieć, czego nauczył pan Galvina. Czy mówi i czyta po włosku?
Читать дальше