– Czy mogłaby pani dać mi szklankę wody? – poprosił Lowell.
Gdy kobieta wyszła z pokoju, poeta rzucił się ku oprawionemu w ramy portretowi. Przedstawiał on żołnierza ubranego w nowy, acz nieco przyduży mundur.
– Wielkie nieba! To on, Wendell! Jak pragnę zdrowia, to Dan Teal!
Miał rację.
– Teal był w wojsku? – spytał Holmes.
– Nie było go na żadnej z list Osgooda!
– I nic dziwnego: „Podporucznik Benjamin Galvin" – Holmes przeczytał napis wytłoczony poniżej. – A zatem Teal to tylko przybrane nazwisko. Szybko, póki pani Galvin jest zajęta.
Holmes przemknął do sąsiedniego, zagraconego pokoju. Wypełniały go starannie ułożone elementy żołnierskiego ekwipunku. Jeden z nich natychmiast przykuł uwagę doktora: wisząca na ścianie szabla. Holmes poczuł na plecach dreszcz. Zawołał Lowella. Ten zjawił się natychmiast i również zadrżał na ten widok.
Doktor odgonił krążącego w pomieszczeniu komara. Zirytowany Lowell zgniótł owada na ścianie.
Holmes ostrożnie zdjął broń ze ściany.
– To jest dokładnie ten rodzaj ostrza… W zasadzie to tylko ozdoba naszych oficerów, przypominająca o dawnych, bardziej cywilizowanych formach walki. Junior też ma taką szablę i paradował z nią na bankiecie jak dziecko… Ta broń mogła dosięgnąć Phineasa Jennisona.
– Nie. Nie ma żadnych śladów – Lowell z obawą zbliżył twarz do lśniącego brzeszczotu.
– Resztki krwi mogą być niewidoczne dla oczu – Holmes przesunął palcem po ostrzu. – Ale śladów takiej rzezi nie daje się łatwo zmyć przez wiele dni.
Jego wzrok spoczął na plamce krwi, jaką pozostawił na ścianie zgnieciony komar.
Kiedy pani Galvin powróciła z dwiema szklankami wody, zobaczyła Holmesa trzymającego w dłoni szablę i zażądała, aby odłożył broń na miejsce. Doktor, ignorując ją, przemaszerował obok i skierował się ku wyjściu. Kobieta z gniewem stwierdziła, że weszli do domu, aby ukraść jej własność, i zagroziła, że wezwie policję.
Lowell stanął między nimi, zastawiając jej drogę. Holmes zatrzymał się przed domem i uniósł ciężką szablę. Nagle wokół ostrza, niczym opiłek żelaza przyciągany przez magnes, zakręcił się mały komar. W mgnieniu oka pojawił się drugi, potem dwa kolejne, a po chwili – jeszcze trzy. Po paru sekundach ponad szablą unosiła się chmara bzyczących owadów.
Lowell na ten widok zatrzymał się w pół słowa.
– Trzeba natychmiast posłać po Fieldsa i Longfellowa! – krzyknął Holmes.
Harriet Galvin z niepokojem słuchała Holmesa i Lowella, którzy jeden przez drugiego żądali spotkania z jej mężem. Zdumiona, spoglądała w milczeniu, jak wymieniają między sobą gesty i wyjaśnienia, dopóki nie przerwało im pukanie do drzwi.
J. T. Fields przedstawił się pani domu, lecz ona zignorowała go, zapatrzona w stojącego za nim Longfellowa. Szczupła postać poety na tle srebrzystej bieli nieba zdawała się ucieleśnieniem doskonałego spokoju. Harriet Galvin uniosła drżącą dłoń, jak gdyby chciała dotknąć jego bujnej brody, i zaiste, gdy poeta postąpił w ślad za Fieldsem, jej palce musnęły jego loki. Longfellow stanął na progu. Pani Galvin poprosiła, aby wszedł do środka.
Lowell i Holmes popatrzyli po sobie.
– Zapewne nas jeszcze nie rozpoznała – wyszeptał doktor, a jego przyjaciel zgodził się z nim.
Harriet starała się jak mogła wytłumaczyć swoje zdumienie. Opowiadała, że każdej nocy przed snem czyta poezję Longfellowa; że recytowała swemu mężowi Evangeline, gdy powrócił z wojny; że łagodnie pulsujące rytmy poematu mówiącego o wiernej, lecz niespełnionej miłości uspokajały go nawet we śnie, „nawet ostatnio, czasami" – jak ze smutkiem dodała. Znała na pamięć każdy werset Psalmu życia i na jego słowach uczyła swego męża czytania. Za każdym razem, gdy wychodził z domu, jedynie poezja Longfellowa potrafiła przynieść jej ulgę i uwolnić ją od strachu. Lecz większa część wyjaśnień pani Galvin tonęła w dojmujących szlochach, przerywanych nieustannie powtarzanym pytaniem: „Dlaczego, dlaczego, panie Longfellow?… ".
– Droga pani – powiedział łagodnie Longfellow. – Bardzo potrzebujemy pomocy, której tylko pani może nam udzielić. Musimy znaleźć pani męża.
– Ci ludzie chcą go skrzywdzić – Harriet ruchem głowy wskazała Lowella i Holmesa. – Nie rozumiem… Dlaczego pan… Panie Longfellow, skąd pan w ogóle zna Benjamina?
– Obawiam się, że nie mamy teraz dość czasu, aby wyjaśnić to w zadowalający sposób – odrzekł Longfellow.
Kobieta zdołała wreszcie oderwać wzrok od poety.
– Nie wiem, gdzie on jest, i wstyd mi za to. Benjamin prawie tu nie bywa, a kiedy już się pojawia, właściwie w ogóle się nie odzywa. Cały czas jest poza domem.
– Kiedy widziała go pani po raz ostatni? – spytał Fields.
– Był tu przez chwilę dzisiaj, kilka godzin przed panami. Wydawca sięgnął do kieszeni kamizelki po zegarek.
– Dokąd stąd poszedł?
– Kiedyś troszczył się o mnie. Teraz jestem dla niego już tylko duchem.
– Pani Galvin, to dla nas kwestia… – zaczął Fields.
Znów rozległo się pukanie. Kobieta otarła oczy chusteczką i wygładziła suknię.
– Z pewnością następny wierzyciel przyszedł tutaj, żeby mnie nękać.
Gdy Harriet wyszła na korytarz, by otworzyć, mężczyźni pochylili się ku sobie i zaczęli dyskutować nerwowym szeptem.
– Nie ma go od kilku godzin, słyszeliście? – stwierdził Lowell. – Nie ma go w Corner, to wiemy… Nie ma wątpliwości, co zrobi, jeśli go nie znajdziemy!
– Może być teraz dosłownie wszędzie, Jamey! – odparł Holmes. – A my powinniśmy wrócić do Corner i czekać na Reya. Cóż my możemy zrobić?
– Coś, cokolwiek! Longfellow? – Lowell spojrzał na przyjaciela.
– Nie mamy nawet konia… – narzekał Fields. Jakiś dźwięk z korytarza przyciągnął uwagę Lowella. Longfellow spojrzał na niego.
– Lowell?
– Lowell, słuchasz nas? – zawtórował mu Fields. Zza drzwi dobiegły ich niewyraźne słowa.
– Ten głos… – powiedział osłupiały Lowell. – Ten głos! Słuchajcie!
– Czy to Teal? – spytał wydawca. – Żona może go ostrzec! Nigdy go nie znajdziemy!
Lowell poderwał się z miejsca. Ruszył przez korytarz do drzwi wejściowych, gdzie powitało go spojrzenie przekrwionych oczu. Poeta z krzykiem rzucił się naprzód.
Lowell pochwycił mężczyznę i zawlókł go do domu.
– Mam go! – krzyczał. – Mam go!
– Go pan wyczynia? – wrzeszczał Piętro Bachi.
– Bachi!? Co pan tutaj robi? – spytał zdumiony Longfellow.
– Jak mnie tu znaleźliście? Niech pan powie swojemu psu, żeby trzymał łapska z dala ode mnie, signor Longfellow, albo inaczej z nim porozmawiam! – warknął Włoch, bezskutecznie usiłując szturchnąć napastnika łokciem.
– Mój drogi – powiedział Longfellow do Lowella – pozwól nam porozmawiać na osobności z signorem Bachim.
Weszli do drugiego pokoju, gdzie Lowell zażądał od Włocha, by ten powiedział im, co go tu sprowadza.
– To nie ma nic wspólnego z panem – odburknął Bachi. – Mam sprawę do tej kobiety.
– Proszę, signor Bachi – powiedział Longfellow, kręcąc głową. – Pani Galvin jest teraz zajęta. Właśnie rozmawiają z nią doktor Holmes i pan Fields.
Читать дальше