– Jakiego rodzaju kary możemy się dlań spodziewać? – spytał Nicholas Rey.
Wszyscy czekali na odpowiedź Longfellowa.
– Zdrajcy tkwią po szyję w lodzie, w „zamarzłym jeziorze, szklanym od mrozu, co je w więzach trzyma" [75].
– W ciągu ostatnich dwóch tygodni w Nowej Anglii zamarzła każda kałuża – jęknął Holmes. – Manning może być wszędzie, a my mamy tylko jednego, zmęczonego konia!
Rey pokręcił głową.
– Wy, panowie, pozostaniecie tutaj, w Cambridge, i będziecie szukać Teala i Manninga. Ja pojadę do Bostonu po posiłki.
– Co mamy zrobić, jeśli spotkamy Teala? – zapytał Holmes.
– Użyjcie tego – Rey wręczył im policyjną terkotkę.
Czterej uczeni rozpoczęli swój patrol na wyludnionych nabrzeżach rzeki Charles, Bobrowego Strumyka nieopodal Elmwood oraz Fresh Pond. Rozglądając się dookoła w słabym świetle gazowych latarni, zachowywali zdwojoną czujność, tak że ledwo zauważyli, jak minęła noc. Odziani w płaszcze, nie zwracali uwagi na szron osiadający na ich brodach (lub, jak w przypadku doktora Holmesa, na gęstych brwiach i bokobrodach). Jakże dziwny i milczący wydawał się świat bez odgłosów końskich kopyt. Cała Północ zdawała się tonąć w ciszy, przerywanej tylko odległymi odgłosami pociągów towarowych.
Każdy z dantejczyków wyobrażał sobie szczegółowo, jak w tej samej chwili posterunkowy Rey ściga Dana Teala przez Boston, jak zatrzymuje go w imieniu stanu Massachusetts i zakłada mu kajdanki, jak Teal tłumaczy się, wścieka, wyjaśnia, lecz w końcu poddaje się sprawiedliwości. Okrążając zamarznięte akweny, Longfellow, Holmes, Lowell i Fields mijali się kilka razy i dodawali sobie wzajemnie otuchy.
Zaczęli rozmawiać. Pierwszy przemówił, oczywiście, doktor, lecz inni również odzywali się chętnie, przyciszonymi głosami. Rozmawiali o pisaniu okolicznościowych wierszy, o nowych książkach, o wydarzeniach politycznych, za którymi ostatnio przestali nadążać; Holmes opowiedział ponownie historię z pierwszych lat swojej praktyki lekarskiej, gdy powiesił w oknie szyld o treści: KAŻDĄ GORĄCZKĘ PRZYJMĘ Z WDZIĘCZNOŚCIĄ. Napis wisiał tam, dopóki uliczni pijacy nie wybili szyby.
– Za dużo gadam, prawda? – Doktor potrząsnął głową, strofując samego siebie. – Longfellow, chciałbym, abyś kiedyś powiedział więcej o sobie.
– Nie – odparł poważnym tonem poeta. – Sądzę, że to niemożliwe.
– Wiem! Ale kiedyś zwierzyłeś mi się, jak spotkałeś Fanny – rzekł Holmes po namyśle.
– Nie, nie wydaje mi się.
Niczym w tańcu, kilkakrotnie wymieniali między sobą rozmówców, jak również tematy rozmów. Niekiedy wszyscy czterej spacerowali razem i zdawało się, że zmrożona ziemia pęknie pod ich ciężarem. Zawsze szli blisko siebie, sczepieni ramionami.
Noc była księżycowa. Gwiazdy świeciły jasnym blaskiem. Usłyszeli tętent końskich kopyt i zobaczyli Nicholasa Reya, okrytego, niczym całunem, parą z oddechu zwierzęcia. W milczeniu wyobrażali sobie, że policjant powita ich z wyrazem triumfu na twarzy, lecz gdy się zbliżył, ujrzeli, że jego oblicze jest nieruchome.
– Nigdzie nawet śladu Teala. Ani Augustusa Manninga – zakomunikował.
Rey zwerbował pół tuzina innych posterunkowych, aby przeczesali rejon wzdłuż rzeki Charles, lecz udało się zdobyć tylko cztery konie, które przeszły kwarantannę. Rey odjechał, upominając „kominkowych poetów", by uważali na siebie, i obiecując, że będzie kontynuował poszukiwania aż do rana.
O wpół do czwartej któryś z uczonych zasugerował, by odpocząć chwilę w domu Lowella. Przyjaciele rozdzielili się, dwaj zostali w pokoju muzycznym, a dwaj przeszli do gabinetu – były to pomieszczenia przylegające do siebie. Fanny Lowell zeszła na dół, zaalarmowana ujadaniem zaniepokojonego szczeniaka. Zrobiła im herbatę, lecz Lowell niczego jej nie wyjaśnił i tylko mamrotał coś o przeklętej końskiej zarazie. Fanny martwiła się bardzo z powodu jego nieobecności. Dzięki jej słowom uświadomili sobie, jak jest późno, i Lowell posłał Williama, służącego, by dostarczył wiadomości do domów pozostałych uczestników poszukiwań. Wszyscy rozsiedli się przy dwóch kominkach, aby uciąć sobie półgodzinną drzemkę.
Holmes poczuł na twarzy ciepło, a w całym ciele tak wielkie zmęczenie, że niemal nie dostrzegł, kiedy stanął na nogi, by znów kroczyć spokojnie wzdłuż wąskiego ogrodzenia. Wraz z nagłym wzrostem temperatury lód na ziemi zaczął gwałtownie topnieć, a na wpół stopiona śnieżna breja mieszała się ze strumieniami wody. Grunt zapadał mu się pod stopami przy każdym kroku. Chociaż Holmes posuwał się naprzód, czuł się, jakby brnął pod górę. Spojrzał na Cambridge Common, gdzie ujrzał działa z czasów wojny o niepodległość, wyrzucające z siebie kłęby dymu, i ogromny, tysiącramienny wiąz Waszyngtona, który rozłożył swe gałęzie we wszystkie strony. Doktor spojrzał za siebie i zobaczył Longfellowa, który zmierzał wolno ku niemu. Holmes skinął na niego, żeby się pospieszył. Nie lubił, gdy Longfellow zostawał sam zbyt długo. Lecz nagły turkot odwrócił uwagę doktora.
Dwa nakrapiane konie z białymi kopytami gnały prosto na niego. Oba były zaprzęgnięte do rozklekotanych powozów. Holmes skulił się i upadł na kolana; chwycił się za kostkę i spojrzał w górę. W tym samym momencie zobaczył Fanny Longfellow, trzymającą cugle jednego z koni. Płonące kwiaty sfruwały z jej rozpuszczonych włosów i bujnych piersi. Drugim pojazdem kierował Junior, i to tak, jak gdyby powoził od urodzenia. Gdy postacie przemknęły obok doktora, ten całkiem stracił równowagę, poślizgnął się i zapadł w ciemność.
Holmes zerwał się z fotela i stanął na równe nogi. Zaledwie cale dzieliły jego kolana od kraty kominka, za którą buzował ogień. Doktor rozejrzał się. Nad jego głową grzechotały kryształowe wisiory żyrandola.
– Która godzina? – zapytał, gdy uświadomił sobie, że spał.
Zegar Lowella udzielił odpowiedzi: za kwadrans szósta. Lowell, z otwartymi szeroko oczami i miną zaspanego dziecka, poruszył się w swoim fotelu.
– Czy coś się stało? – spytał.
Gorycz w ustach utrudniała mu mówienie.
– Lowell, Lowell – powiedział Holmes, rozsuwając zasłony. – Para koni.
– Co?
– Wydaje mi się, że słyszałem na zewnątrz parę koni. Nie. Jestem tego całkiem pewien. Pędziły koło twojego okna dosłownie przed chwilą, bardzo blisko i bardzo szybko. To były na pewno dwa konie. Posterunkowy Rey ma tylko jednego. Longfellow powiedział, że Teal ukradł Manningowi dwa konie.
– Zasnęliśmy – stwierdził Lowell z niepokojem, widząc światło, które zaczęło się wdzierać przez okna. Mrugając oczami, powoli wracał do życia.
Lowell obudził Longfellowa i Fieldsa, a potem chwycił lunetę i przerzucił strzelbę przez ramię. Gdy dotarli do drzwi, Lowell zauważył, że na korytarz wychodzi Mabel, owinięta w szlafrok. Zatrzymał się, oczekując nagany, lecz dziewczyna stała tylko, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Lowell zawrócił i objął ją mocno. Gdy usłyszał własny szept: „Dziękuję ci", dotarło do niego, że Mabel powiedziała dokładnie to samo.
– Teraz musisz być ostrożny, ojcze. Dla matki i dla mnie.
Wyjście z ciepła na lodowate powietrze wywołało u Holmesa atak astmy. Lowell biegł przodem, podążając za świeżymi śladami kopyt, gdy pozostała trójka manewrowała ostrożnie wśród nagich wiązów, które wyciągały do nieba swoje gałęzie.
– Longfellow, mój drogi Longfellow… – powiedział Holmes.
Читать дальше