Harry podniósł ręce w geście obrony.
– Bardzo dziękuję, ale dość mam śmierci na dzisiaj, Toowoombo.
Aborygen pokiwał głową. Ubrany był w czarny jedwabny smoking z muszką. Zauważył spojrzenie Harry'ego.
– To jedyna rzecz w mojej szafie, która przypomina garnitur. W dodatku odziedziczyłem go po nim. – Wskazał głową na grób. – Oczywiście nie teraz, tylko kilka lat temu – dodał. – Andrew powiedział, że z niego wyrósł. To oczywiście bzdura. Nie chciał się przyznać, ale kupił go swego czasu z przeznaczeniem na bankiet po mistrzostwach Australii. Miał pewnie nadzieję, że ten smoking przeżyje ze mną coś, czego nie przeżył z nim.
Szli wysypaną żwirem alejką. Obok nich wolno sunęły samochody.
– Czy mogę ci zadać osobiste pytanie, Toowoombo? – spytał Harry.
– Chyba tak.
– Jak myślisz, dokąd trafi Andrew?
– O co ci chodzi?
– Myślisz, że jego dusza pójdzie do nieba czy do piekła?
Toowoomba popatrzył na niego z powagą.
– Jestem prostym człowiekiem, Harry. Mało wiem o takich sprawach i mało wiem o duszach, ale sporo wiem o Andrew Kensingtonie i jeśli tam, w górze, ktoś siedzi i pragnie mieć wokół siebie piękne dusze, to właśnie tam jest miejsce jego duszy. – Twarz Toowoomby się rozjaśniła. – Ale jeśli jest ktoś na dole, to myślę, że sam Andrew wolałby trafić właśnie tam. Nienawidził nudnych miejsc.
Roześmiali się cicho.
– Ale ponieważ to osobiste pytanie, Harry, to dam ci osobistą odpowiedź. Wydaje mi się, że przodkowie moi i Andrew mieli rację. Dość trzeźwo podchodzili do śmierci. Co prawda, w wielu plemionach wierzono w życie po śmierci albo w reinkarnację, w wędrówkę duszy od jednego człowieka do innego, a inni uważali, że dusze mogą objawiać się pod postacią duchów. W niektórych plemionach wierzono, że dusze zmarłych ukazują się na niebie pod postacią gwiazd. Wspólne jednak dla nich wszystkich było to, że człowiek prędzej czy później po wszystkich tych stadiach umiera naprawdę. Ostateczną definitywną śmiercią. Następuje koniec. Człowiek zmienia się w pył i po prostu znika. Od takiej perspektywy wieczności może się zrobić słabo, prawda?
– Wygląda na to, że Andrew pozostawił ci w spadku coś więcej niż tylko smoking – stwierdził Harry.
– To tak łatwo usłyszeć? – roześmiał się Toowoomba.
– Przemawia przez ciebie głos twego mistrza – powiedział Harry. – Facet powinien był zostać pastorem.
Zatrzymali się przy zakurzonym niedużym samochodzie, najwyraźniej należącym do Toowoomby.
– Posłuchaj, Toowoombo – powiedział nagle Harry wiedziony impulsem. – Może się zdarzyć, że będę potrzebował kogoś, kto dobrze znał Andrew i sposób jego myślenia, rozumiał, dlaczego postępował tak, a nie inaczej. – ^Wyprostował się, ich spojrzenia się spotkały. – Wydaje mi się, że ktoś zabił Andrew.
– Bzdura! – zirytował się Toowoomba. – Tobie się nie wydaje, ty to wiesz. Wszyscy, którzy znali Andrew, wiedzą, że on nigdy dobrowolnie nie opuścił imprezy. A dla niego życie było największą imprezą. Nie znam nikogo, kto by bardziej je kochał niż on. Bez względu na to, co ono z nim zrobiło. Gdyby był gotów do odejścia, to miał mnóstwo innych okazji i powodów do tego już wcześniej.
– To znaczy, że jesteśmy zgodni – powiedział Harry.
– Prawie zawsze zastaniesz mnie pod tym numerem – Toowoomba naskrobal coś na pudełku od zapałek. – To numer komórki.
Odjechał na północ swoim starym białym holdenem. Harry zaproponował Birgitcie, że poprosi któregoś z kolegów o podrzucenie do miasta. Wyglądało jednak na to, że większość już pojechała. Nagle jednak zatrzyma! się przed nimi stary elegancki buick. Kierowca opuścił szybę i wystawił czerwoną twarz z przyciągającym uwagę nosem. Przypominał kartofel, w którym rosło kilka innych kartofli, a był przy tym jeszcze czerwieńszy niż reszta twarzy i pokryty delikatną siateczką żyłek.
– Jedziecie do miasta? – spytał i zaprosił ich do samochodu. – Nazywam się Jim Connolly. To moja żona, Claudia – powiedział, kiedy usadowili się już na szerokim tylnym siedzeniu. Drobniutka ciemna twarz z promiennym uśmiechem odwróciła się do nich z przedniego siedzenia. Wyglądała na Indiankę i była tak maleńka, że głowa ledwie wystawała jej ponad oparcie.
Jim przyjrzał się Harry'emu i Birgitcie w lusterku.
– Przyjaciele Andrew? Koledzy z pracy? – ostrożnie prowadził limuzynę żwirową alejką, a Harry wyjaśniał, jak się sprawy mają.
– Aha, a więc jesteście z Norwegii i ze Szwecji. To daleko stąd. Ale prawie wszyscy w tym kraju pochodzą z jakiegoś dalekiego miejsca. Weźcie na przykład Claudię. Jest z Wenezueli. Z tego kraju, skąd są wszystkie miss. Ile tytułów Miss Universum macie, Claudio? Łącznie z twoimi, cha, cha, cha! – śmiał się tak, że oczy zniknęły mu wśród zmarszczek, a Claudia mu wtórowała.
– Jestem Australijczykiem – ciągnął Jim. – Mój prapradziadek przybył tu z Irlandii. Był mordercą i złodziejem, cha, cha, cha! Wiedzieliście, że kiedyś ludzie nie chcieli się przyznawać do pochodzenia od skazańców, chociaż przestępstwo popełniono ponad dwieście lat temu? Ale ja zawsze byłem z tego dumny. To oni z grupką marynarzy i żołnierzy zbudowali ten kraj. Mówimy, że to kraj szczęściarzy. Tak, tak, świat się zmienia. Słyszałem, że ostatnio wyszukiwanie skazańców wśród przodków jest w modzie. Okropne to, co się stało z Andrew, prawda?
Jim był rogiem obfitości słów. Harry'emu i Birgitcie udawało się wtrącić niewiele zdań, a im więcej mówił, tym wolniej jechał. Jak David Bowie na starym magnetofonie na baterie, który Harry dostał kiedyś od ojca. Kiedy podkręciło się dźwięk, taśma przesuwała się wolniej.
– Andrew i ja boksowaliśmy razem podczas tournee Jima Chiversa. Wiedzieliście, że Andrew nigdy nie miał złamanego nosa? Tak, tak, tej satysfakcji nikt mu nie odebrał. Aborygeni z natury mają płaskie nosy, więc pewnie nikt się nad tym nie zastanawiał, ale Andrew był w środku wspaniałym człowiekiem. Chłop z kościami i sercem na właściwym miejscu. Jeśli oczywiście serce może zostać na swoim miejscu u kogoś, kogo władze porwały od rodziców jako noworodka. A z całą pewnością serce mu pękło po tej awanturze w związku z mistrzostwami Australii w Melbourne, chyba o tym słyszeliście? Cholera, tyle wtedy stracił! – Jechali teraz mniej niż czterdzieści na godzinę. – Ta dziewczyna mistrza, Campbella, gotowa była czołgać się przed Andrew, ale pewnie przez całe życie była taka piękna, że nigdy nie nauczyła się, jak znieść odmowę. Gdyby tak było, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale kiedy tamtego wieczoru zapukała do drzwi pokoju Andrew w hotelu, a on uprzejmie kazał jej się wynosić, nie wytrzymała tego, tylko poszła prosto do swojego chłopaka i oświadczyła, że Andrew ją napastował. Zadzwonili do niego na górę i kazaliumu zejść do kuchni. Wciąż krążą legendy o tamtej bitwie. Po tym życie Andrew skręciło na boczny tor, ale jego nosa nigdy nie dostali. Cha, cha, cha! Jesteście parą?
– Nie całkiem. – Harry przemógł się, by to powiedzieć.
– A tak wyglądacie. – Jim popatrzył na nich w lusterku. – Może sami o tym nie wiecie, ale chociaż jesteście trochę przybici powagą chwili, to macie w sobie ten żar. Mogę się mylić, ale wyglądacie jak Claudia i ja, gdy byliśmy w sobie świeżo zakochani w pierwszych dwudziestu, trzydziestu latach. Cha, cha, cha! Teraz po prostu się kochamy, cha, cha, cha!
Claudia popatrzyła na męża błyszczącymi oczami.
– Poznałem Claudię podczas jednego z tournee. Była kobietą-wężem. Do dzisiaj potrafi się złożyć jak papierowa koperta, więc nie bardzo rozumiem, po co mi ten wielki buick, cha, cha, cha! Zalecałem się do niej codziennie przez cały rok, zanim pozwoliła mi się choćby pocałować. A potem powiedziała mi, że zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia. Już samo to było sensacją, zważywszy, że mój nos już wtedy dostał większe lanie niż nos Andrew przez cale życie. Ale żeby odgrywała cnotkę przez cały długi okropny rok? Kobiety czasami przyprawiają mnie o obłędny strach. Co ty na to, Harry?
Читать дальше