Człowiek nad morzem
Jack Benton
Przetłumaczone przez Michał Cierniak
Człowiek nad morzem Człowiek nad morzem
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
posłowie
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
„Człowiek nad morzem”
Prawa autorskie © Jack Benton 2018
Przetłumaczone przez Michał Cierniak 2021
Prawo Jack Benton do bycia zidentyfikowanym jako autor tego Dzieła zostało przez niego potwierdzone zgodnie z ustawą o prawie autorskim, projektach i patentach z 1988 roku.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody Autora.
Ta historia jest fikcją i jest wytworem wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych miejsc lub osób żyjących lub zmarłych są całkowicie przypadkowe.
Człowiek nad morzem
Zielony sedan stał zaparkowany na środku plaży. Miał włączony silnik, a z jego rury wydechowej wydobywały się smugi czarnego dymu. Na karoserii widniała rysa, która prawdopodobnie była zrobiona za pomocą klucza. Ciągnęła się od lewego lusterka, aż do tylnego koła.
Slim Hardy obrał za swój punkt obserwacyjny niski cypel na południu plaży. Opuścił lornetkę i przyglądał się całemu terenowi, aż w końcu dostrzegł postać na linii brzegu. Ponownie przyłożył lornetkę do oczu. Wyregulował jej ostrość i majacząca w oddali sylwetka stała się wyraźna.
Okazał się nią Ted Douglas. Mężczyzna miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową, narzuconą na ubranie robocze. Był na plaży sam. Zostawiane przez niego na wilgotnym piasku ślady prowadziły od skalistego przybrzeża.
W zmarzniętych, od przejmującego wiatru, dłoniach Ted trzymał książkę. Dało się dostrzec jej okładkę. Miała srebrne wzory na czarnym tle, lecz z takiej odległości Slim nie był w stanie odczytać tytułu. Bardzo chciał niepostrzeżenie podejść bliżej, ale kamyki przybrzeża oraz mokry obszar kamiennych sadzawek nie zapewniały mu żadnej osłony.
Ted uniósł jedną dłoń i do Hardy’ego dotarł ledwo słyszalny krzyk. Przez wzburzone morze i wyjący na wysokim północnym klifie wiatr, nie dało się usłyszeć nic więcej.
- Co ty tam robisz? – wymamrotał do siebie Slim. – Przecież nikogo poza tobą tam nie ma, prawda?
Znowu opuścił lornetkę i sięgnął do kieszeni po cyfrowy aparat. Zrobił po jednym zdjęciu samochodowi i Tedowi. Pięć tygodni z rzędu Slim robił ten sam zestaw fotografii. Nie zamierzał na razie niczego mówić Emmie Douglas, żonie Teda. Kobieta domagała się informacji o rezultatach, ale póki co nie było za bardzo o czym rozmawiać.
Czasem marzyło mu się, żeby Ted po prostu odłożył książkę i wyciągnął wędkę. Wtedy byłoby po sprawie.
Z początku Slim myślał, że Ted czytał. Jednak sposób w jaki gestykulował pustą dłonią w stronę morza, sugerował bardziej ćwiczenie jakiejś przemowy lub recytację. Po co? Do kogo? Na ten temat Slim nie miał bladego pojęcia.
Usadowił się wygodnie na trawie wilgotnej od morskiej pary. Aktualnie nie miał zbyt wiele do roboty. Pozostało mu obserwowanie kolejnych działań Teda i czy będą one takie same, jak podczas każdego piątku w ciągu czterech ostatnich tygodni. Procedura wyglądała następująco – mężczyzna wracał w stronę samochodu, otrzepywał ubrania i buty z piasku, wsiadał do pojazdu i wracał do domu.
W końcu scenariusz powtórzył się.
Slim śledził go swobodnie. Jego poczucie obowiązkowości wyparowało z niego w ciągu ostatniego miesiąca. Tak jak zawsze Ted jechał 15 mil do Carnwell, wjeżdżał na swój podjazd i gasił silnik. Pod jedną pachą miał gazetę, a pod drugą teczkę. Szedł do swojego przytulnego domu, gdzie, jak zaobserwował Slim przez odsłonięte okno jadalni, ucałował Emmę w policzek. Kobieta wróciła następnie do kuchni, a Ted rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wtedy Slim wrzucił bieg w samochodzie na luz, zwolnił hamulec i pozwolił mu się stoczyć nieco z pagórka. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości, uruchomił silnik i odjechał.
Znowu nie miał żadnych informacji dla Emmy. Jedno było pewne: nie było żadnego romansu. Mężczyzna miał tylko zwyczaj odprawiać jakiś dziwny rytuał nad morzem.
Ted pracował jako bankier inwestycyjny. Być może był ukrytym fanem Coleridge’a, który potajemnie wymykał się w każdy piątek dokładnie o 14, aby zmieszać ocean z błotem opowieściami o albatrosach i konikach morskich.
Oczywiście Emma, podobnie jak większość zadowolonych żon, będących wyrwanymi z własnej strefy komfortu zaskakującym odkryciem, podejrzewała męża o posiadanie kochanki.
Slim musiał opłacać rachunki, zaspokajać potrzebę picia oraz własną ciekawość.
Zaczął przeglądać swoje notatki, delektując się smakiem czerwonego wina i curry z mikrofali. Chciał znaleźć w nich coś nietypowego. Jedną z takich rzeczy była z pewnością książka. Kolejną rysa na samochodzie. No i oczywiście dopracowany do perfekcji rytuał. Emma twierdziła, że Ted od trzech miesięcy pracuje w piątki jedynie przez pół dnia roboczego. Dowiedziała się o tym tylko dlatego, że musiała wykonać pilny telefon do jego biura.
Pilny telefon.
Zanotował, żeby ją o to spytać. Co prawda waga tej informacji mogła być niewielka, skoro Ted oddawał się swojemu rytuałowi tak długo.
Ale było coś jeszcze. Coś oczywistego, czego Slim nie był w stanie jeszcze określić. Drażniło go, że ciągle jest to poza jego zasięgiem.
Zdążył odhaczyć już inne zmienne. Przez pięć tygodni obserwacji Teda jego rytuał zajmował od trzydziestu do siedemdziesięciu pięciu minut. Mężczyzna nie miał stałego miejsca do zaparkowania samochodu. Niekiedy nie gasił silnika, innym razem to robił. Za każdym razem zmieniał trasę nad brzeg morza oraz drogę powrotną. Nic jednak nie wskazywało na to, że celem takiego zachowania było zgubienie kogoś. Z kolei gdy wsiadał za kółko jechał tak wolno, że Slim mógłby bez problemu śledzić go na rowerze… przynajmniej w czasach młodości. Być może wykorzystywał czas przeznaczony na trasę do domu na rozmyślania, szczególnie że każdego ranka jechał prosto do pracy i to o takiej porze, która nie pozostawiała mu nawet chwili na guzdranie się.
Читать дальше