- Cóż, panie Hardy. Ja jestem Arthur Davis. Dowodzę naszym małym posterunkiem w Carnwell. Aczkolwiek z racji na ilość ludzi nie wiem, czy zasługuje on na takie miano. Chyba próbował pan skontaktować się ze mną w sprawie Joanny Bramwell?
- Czy zwykle w taki sposób oddzwaniasz?
Barytonowy śmiech Arthur zadźwięczał Slimowi w uszach.
- Jechałem właśnie do domu. Pomyślałem, że poszukam pana. Dowiem się w końcu, o co chodzi? Ben Orland to mój stary kumpel i tylko dlatego brałem pod jakąkolwiek uwagę rozmowę z panem. Są bowiem nierozwiązane sprawy i sprawa Joanny Bramwell. Ta społeczność od zawsze wolała jej nie wygrzebywać.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- A w ogóle po co to panu?
Bez pytania Arthur zajechał do McDonaldsa i zamówił Slimowi kubek gorącej czarnej kawy.
- Słodzę trzema – powiedział Arthur, otwierając saszetkę z cukrem. – A pan?
Slim odpowiedział mu zmęczonym uśmiechem.
- Kieliszkiem Bellsa, jeśli masz pod ręką – odparł. – Ale tym razem wypiję gorzką. Przesadnie zaparzona działa najlepiej.
Arthur zatrzymał się na darmowym parkingu i zgasił silnik. W świetle najbliższej latarni twarz komisarza wyglądała jak powierzchnia księżyca, usiana kraterami.
- Powiem panu wprost – lepiej niech pan zostawi tę sprawę w spokoju – oznajmił policjant, biorący łyka kawy. Patrzył się na tory, które dzieliły ich od ronda. – Śmierć Joanny Bramwell złamała najlepszych gliniarzy w Carnwell. Mick Temple był moim pierwszym mentorem. Prowadził tę sprawę, ale zaraz po niej przeszedł na emeryturę. Miał zaledwie pięćdziesiąt trzy lata. Rok później powiesił się.
- Wszystko przez topielicę? – zmarszczył się Slim.
- Jest pan wojskowym – stwierdził Arthur, na co Slim przytaknął. – Pewnie widział pan rzeczy, o których nie lubi pan mówić. No, chyba że nieco pan chlapnie i wtedy nie będzie pan gadał o niczym innym.
Slim patrzył na światła samochodów jadących po przeciwległej drodze.
- Wybuch – wymamrotał. – Para butów i czapka leżące na kupie pyłu. Wszystko poza tym… zniknęło.
Arthur zamilkł na chwilę, jakby trawiąc informację i oddając zwyczajowy moment czci. Slim nie wspominał o swoim starym plutonowym od dwudziestu lat. Oczywiście, Bill Allen nie rozpłynął się w powietrzu. Później znaleziono jego fragmenty.
- Mick zawsze powtarzał, że dziewczyna powróciła – powiedział Arthur. – Znaleziono ją na przybrzeżu, jakby przyniosła ją jakaś zabłąkana fala. Zgaduję, że był pan nad Cramer Cove? Była trzydzieści metrów za linią wiosennego pływu. Joanna sama na pewno by się tam nie znalazła. Ktoś musiał ją przyciągnąć.
- A może tam przypełzła.
Arthur uniósł dłoń, jak gdyby chciał oddalić od siebie tę myśl.
- W oficjalnym raporcie stwierdzono, że pewnie dwóch spacerowiczów ją przeniosło, żeby nie porwał jej pływ. Jednak oboje byli tutejszymi, więc musieli wiedzieć, że morze się cofa.
- Ale już nie żyła?
- Zgadza się. Koroner przeprowadził badanie. Oficjalna wersja – utonięcie. Umieszczono ją w kostnicy, a potem był pogrzeb.
- I to tyle? Żadnego śledztwa?
- Nie było punktu zaczepnego. Nic nie sugerowało coś innego niż wypadek. Żadnych światków, nic poszlakowego. Zwykły wypadek.
- To dlaczego nazwałeś to „nierozwiązaną sprawą”? – uśmiechnął się Slim.
Arthur bębnił palcami o deskę rozdzielczą.
- Ma mnie pan. Została zapomniana przez wszystkich poza garstką osób, która pamięta Micka.
- Co jeszcze wiesz?
- Powiedziałem już wystarczająco. Tak mi się wydaje – Arthur zwrócił twarz w stronę Slima. – Może teraz pan powie mi, dlaczego poszukuje informacji wałęsając się po ulicach Carnwell?
Slim rozważał okłamanie komisarza. W końcu gdyby otworzył puszkę Pandory, policja też mogłaby się w to wmieszać. Wówczas pewnie nie dostałby swojej zapłaty.
- Mam klienta, który ma obsesję na punkcie Joanny – odparł. – Chcę poznać jej źródło.
- Jaką obsesję?
- Obsesję… okultystyczną.
- Jest pan jednym z tych walniętych łowców duchów?
- Od tygodnia lub dwóch.
- Dobre miejsce, by zacząć – mruknął Arthur. – Słyszał pan o Becce Lees?
Slim zmarszczył brwi. Skądś znał to nazwisko…
- Druga ofiara – oświecił go Arthur. – Pięć lat po pierwszej. W 1992 roku. Była jeszcze trzecia w 2000 roku, ale dojdziemy do tego.
- Powinienem to zapisywać?
W półmroku gest Arthura mógł być skinieniem lub wzdrygnięciem.
- Nie rozmawiam teraz z panem – rzekł. – Sam pan to wszystko odkryje. Ostatecznie.
- Ale gdyby nierozwiązana sprawa Joanny Barmwell stała się nieco… rozwiązana, czy nie byłoby to na twoją korzyść?
- Mick był dobrym kumplem – stwierdził Arthur.
Slim wyczuł, że kwestia została domknięta.
- Co masz dla mnie?
- Becca Lees miała dziewięć lat – ciągnął dalej Arthur. – Znaleziono ją w sadzawkach na południowej części plaży, podczas odpływu.
- Utonęła – powiedział Slim, przypominając sobie przeczytane artykuły. – Wypadek.
- Nie było na niej ani śladu. Przyjechałem pierwszy na miejsce. Ja… - Slimowi wydawało się, że usłyszał coś jakby tłumione łkanie. – Przewróciłem ją.
- Dużo słyszałem o tych prądach – oznajmił Slim.
- Był październik – mówił dalej Arthur. – Mniej więcej o tej porze. To był tydzień przerwy semestralnej. Był sztorm i na całej plaży walały się śmieci. Zdaniem matki Becci, dziewczynka poszła nad morze, żeby pozbierać drewno wyrzucone na brzeg. Potrzebowała go do projektu szkolnego.
- Sam tak robiłem – westchnął Slim. – Pewnie postanowiła popływać i ją wciągnęło.
- Jej matka podrzuciła ją przy drodze. Wróciła po nią godzinę później, lecz było już za późno.
- Sądzisz, że ją zamordowano?
Arthur walnął w deskę rozdzielczą z taką wściekłością, że Slimem aż wzdrygnęło.
- Ja to wiem, do diabła! Tylko co ja mogłem zrobić? Nie morduje się nikogo na plaży, jeśli nie ma odpływu. A wie pan dlaczego?
Slim pokręcił głową.
- Zostawia się ślady. Próbował pan kiedyś zacierać ślady na piasku. To niemożliwe. Był tam tylko jeden i to wszystko. Prowadził do brzegu wody, a dalej była mała przestrzeń w miejscu, do którego docierał pływ. Dziewczynkę ciągnięto przez wodę i porzucono na skałach. Pozostawiona sama sobie do momentu opadnięcia wody.
- To wygląda na utonięcie. Podeszła za blisko, wciągnęło ją, a potem przeciągnęło na plażę.
- Tak się wydaje. Tylko że Becca Lees nie umiała pływać. Nawet nie lubiła plaży. Nie miała ze sobą stroju kąpielowego. Gdy się pojawiliśmy, na plaży były ślady, po których chodziła zbierając rzeczy z ziemi. A gdzieś w połowie drogi do linii odpływu, prowadził prosty ślad w kierunku wody, zakończony dwoma odciskami stóp w piasku. Są ustawione w stronę morza. Co to panu mówi?
Slim zrobił długi wydech.
- To, że albo nielubiąca wody dziewczyna poczuła nagłą potrzebę podejścia nad brzeg… albo zauważyła coś intrygującego.
- Coś, co wylazło z wody – przytaknął Arthur.
Slim przypomniał sobie postać, którą widział na brzegu. Czy Becca Lees dostrzegła coś podobnego? Coś, co skłoniło ją do zaniechania zbierania drewna i pójścia prosto w stronę wody? Coś, co doprowadziło do jej śmierci?
- Jest jeszcze coś – powiedział Arthur. – Znalazł to koroner, jednak nie wystarczyło to do wykluczenia nieszczęśliwego wypadku. Mięśnie w okolicy łopatek dziewczyny i jej karku były nienaturalnie spięte. Tak jakby zesztywniały natychmiast po jej śmierci.
Читать дальше