Wroński zgrzytnął zębami. To niezaprzeczalny przywilej przełożonego wpakować pracownika w bagno. Wystarczy wydać rozkaz.
Ruszył w stronę człowieka usiłującego sforsować żywy mur potężnej piersi policjanta.
Przedstawiciel miejscowej śmietanki medialnej pienił się tym bardziej, im większy spokój i stanowczość wykazywał funkcjonariusz.
– Co jest, posterunkowy? – Michał podszedł ze zmarszczonymi brwiami. – Ktoś zakłóca spokój?
– Proszę nie udawać! – krzyknął łamiącym się z emocji głosem dziennikarz. – Przecież doskonale pan wie, kim jestem!
– Och! – komisarz uniósł brwi. – Rzeczywiście, sam redaktor naczelny. Nie poznałem pana. Ale jest przecież tak ciemno.
Przybysz z powątpiewaniem spojrzał na okoliczne lampy oraz reflektory policji. Jednak zanim zdążył wyrazić swoje zdanie, Wroński uprzedził go.
– Niestety, nie możemy pana wpuścić na teren zdarzenia. To zbyt poważna sprawa.
– Kolejne morderstwo? – oczy dziennikarza błysnęły.
– Morderstwo? – zdziwił się Michał – Kolejne? O czym pan mówi? Owszem, wydarzył się śmiertelny wypadek. Wypadek – powtórzył z naciskiem – nic więcej, panie Niwa.
– W takim razie proszę mnie wpuścić – redaktor znów usiłował przejść pod ramieniem mundurowego. – Mam prawo wykonać kilka zdjęć.
– Ma pan prawo – wpadł mu w słowo Wroński – stanąć sobie grzecznie z boku i nie przeszkadzać w czynnościach służbowych. Rozumiem, że truposz to gratka dla miejscowej gazetki. – Z satysfakcją patrzył na wściekłość nieproszonego gościa, gdy ten usłyszał pogardliwym tonem wypowiedziane słowo „gazetka”. – Ale żadnych zdjęć nie będzie. Tym bardziej, że przyjechał już prokurator – zerknął nad ramieniem intruza.
Szlęzak zmierzał energicznym krokiem w ich stronę.
– I bardzo dobrze! Pan Paweł na pewno pozwoli mi zrobić materiał.
Jednak pan Paweł na widok naczelnego zawrócił. Wolał nadłożyć drogi idąc wzdłuż jezdni do drugiej ścieżki.
– Obawiam się, że jednak nic z tego nie będzie – zauważył cierpko Michał.
– To skandal! Społeczeństwu należy się rzetelna informacja! Zresztą zaraz tu będzie nasza telewizja!
Komisarz z niesmakiem słuchał krzyków dziennikarza. Czy on naprawdę chce zamieścić zdjęcie nieboszczyka w gazecie? Hiena.
A red. naczelny pienił się dalej.
– Jutro o wszystkim powiem burmistrzowi! Już on was ustawi.
Co ten pismak sobie wyobraża? Że jest w Stanach Zjednoczonych? Wroński wysunął się przed wielkiego policjanta, stanął twarzą w twarz z dziennikarzem.
– Proszę bardzo – wycedził. – Pan burmistrz na pewno poruszy wszelkie znajomości, użyje wszelkich wpływów, żeby spowodować usunięcie mnie ze służby tylko dlatego, że nie jestem dość czołobitny dla miejscowego przedstawiciela czwartej władzy. Spadaj pan stąd, zanim każę pana zatrzymać za utrudnianie dochodzenia! Mamy pilniejsze rzeczy do zrobienia niż użerać się z jakimiś nieodpowiedzialnymi idiotami.
– Pan mnie ciężko obraził! Nazwał mnie pan idiotą! Ten policjant jest świadkiem.
– A czy mówiłem o panu? Ten policjant jest świadkiem, że mówiłem bardzo ogólnie, nie zwracałem się do pana konkretnie. Prawda, Romek? – zwrócił się do mundurowego.
Młody chłopak wytrzeszczył na niego oczy, a potem powoli, niepewnie skinął głową.
Niwa, mrucząc nieprzychylnie pod nosem, cofnął się.
Dym wisiał ciężką zasłoną w gabinecie komendanta. Od przeszło godziny ćmili papierosy, odpalając jednego od drugiego. Wroński miał dość. I palenia, i jałowych rozważań.
Ileż można udawać, że to, co dzieje się dookoła, jest czymś innym niż w rzeczywistości?
– Chyba nie chce mi pan wmówić, szefie, że te wszystkie trupy to rzeczywiście tylko przypadek. Miejsce znalezienia, okoliczności i pora dnia czy raczej nocy, a także fakt, że do tej pory nie udało się zidentyfikować żadnego z denatów. Wreszcie wszystkie ślady wskazują, że ciała zostały przeniesione z innego miejsca. Powinniśmy wysłać próbki do laboratorium w Warszawie, skoro nasi nie mogą albo nie chcą sobie z tym poradzić.
Komendant zmarszczył brwi, czoło przecięła pionowa zmarszczka.
– Nie wymądrzaj się, komisarzu. Te sprawy nie wiążą się w żaden sposób. Czy to takie dziwne, że jeden z drugim popiją i skręcą sobie po ciemku kark?
– Owszem, dziwne, i dobrze pan o tym wie. Przy jednym można mówić o wypadku, przy dwóch o niesamowitym zbiegu okoliczności, ale my mamy…
– Nie potrzebuję tutaj afery z seryjnym zabójcą – przerwał obcesowo komendant – nie dociera do ciebie? Chcesz prowadzić sobie ciche śledztwo? Proszę bardzo, ale licz się z konsekwencjami, bo ja tego zabraniam. Zabraniam! – powtórzył głośniej, dobitnie. – Nie będę tolerował samowoli. A ty uważaj, bo jednym bezmyślnym ruchem zmarnujesz sobie karierę.
– A czy ja mówię o seryjnym zabójcy? – zdziwił się Wroński – Ja tylko chcę panu uświadomić, że to nie przypadek.
– Jeśli nie masz na myśli patologicznego mordercy, to kogo?
– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Ale to nie może być zbieg okoliczności.
W tym momencie zadzwonił telefon. Komendant niecierpliwym ruchem poderwał słuchawkę.
– Czego? – chwilę słuchał z coraz bardziej osłupiałą miną, potem odłożył plastikowy przedmiot, jakby ten mógł wybuchnąć przy mocniejszym wstrząsie.
– Mamy problem. I to całkiem spory. Znaleziono następne zwłoki. Tym razem w parku, przy ogródku jordanowskim.
Trup leżący między kolorową huśtawką a karuzelą wyglądał dziwnie. To tak, pomyślał Wroński, jakby Eddiego Kruegera przenieść z horroru o ulicy Wiązowej do kreskówki o Bolku i Lolku. Wrażenie potęgowała zmasakrowana straszliwie twarz nieboszczyka. Coś między befsztykiem tatarskim a świeżą krwawą kiszką z domieszką potrzaskanych kości.
Prokurator Szlęzak stał kilkanaście kroków dalej rozmawiając przez komórkę, zapewne z przełożonym.
– Tego będziemy identyfikować chyba po odciskach palców – Technik odwrócił się od okropnego widoku. – Jeżeli w jakichś rejestrach są w ogóle jego odciski. Kto mu to zrobił?
– Raczej czym mu to zrobił – odezwał się z boku Miro. Zszedł już z obserwacji i został ściągnięty na miejsce zbrodni. – To wygląda na pompkę. Nic innego nie zrobi z gęby takiej kupy mięcha.
– Shotgun? – skrzywił się komendant. – To nie film „Jak to się robi w Chicago”! Kto, u Boga Ojca, ma w naszym kraju dostęp do takiej broni? Tylko służby specjalne. I przestępcy. Ale nie tacy, jak nasze żuczki.
– Dupa tam shotgun. Raczej zwyczajny obrzyn – zabrał znowu głos technik – Na pewno zwykła śrutowa spluwa.
Wroński nie odzywał się. Patrzył uważnie na zwłoki, przyklęknął, obejrzał piasek wokół głowy trupa.
– Ciekawe, gdzie został zastrzelony – powiedział, prostując się.
– Nie wiem – technik wzruszył ramionami – ale na pewno nie tutaj. Kiedy tu trafił, krew już krzepła. Nie mówiąc o tym, że gdyby go tu zastrzelić, ktoś musiałby usłyszeć. Na śrutówę nie założysz tłumika.
– Nadal pan uważa – szepnął Wroński komendantowi na ucho – że tamci denaci naprawdę ulegli wypadkom? Że to się nie łączy?
– Nie teraz! – Szef łypnął wściekle, odsuwając go zdecydowanym ruchem. Sam pochylił się nad zwłokami. – Ale pasztet!
No tak, Michał uśmiechnął się w duchu, teraz nie da rady schować głowy w piasek. Trzeba będzie potraktować rzecz naprawdę poważnie. I zawiadomić komendę wojewódzką we Wrocławiu. Góra na pewno zechce monitorować takie dochodzenie.
Читать дальше