Pierwszy wiersz, jaki przeczytał, wyszedł spod pióra Mikę^ DiLukki. Mikę był przystojnym młodzieńcem o wielkim uroku osobistym. Po skończeniu szkoły zapewne przejmie od ojca rodzinną restaurację; specjalizował się też w handlu i zaopatrzeniu. W klasie wyrównawczej Jima znalazł się z powodu lekkiej dysfazji, co oznaczało, że nie potrafił stwierdzić, czy używa odpowiednich słów, czy też nie. Zdarzało się, że plótł kompletne bzdury, jednocześnie uważając, że wszyscy go rozumieją. Jego wiersz, zatytułowany Kształt , stanowił naśladownictwo stylu Louise Brogan.
Boże, w nocy, gdy księżyc lśnił za oknem
Otwarłem oko i spojrzałem w mroki
I nie wiedziałem, czy może zamknąć je z powrotem
Bo mój płaszcz na haku kołysał się na boki
To mógł być potwór albo spory gmach
Jak kurz dostatni drżałem niby liść
Słyszałem jego oddech i dopadł mnie strach
Że zeskoczy z haka i zacznie ku mnie iść.
Jim skreślił „spory gmach" i poprawił na „stary łach?". Zmienił też „kurz dostatni" na „tchórz ostatni". Poprawiając prace Mike'a DiLukki, zawsze robił to szczególnie starannie, gdyż jego żargon niekiedy miał własne, głębokie i oczywiste znaczenie. Następny był krótki wiersz Maisie Andrews, w stylu Roberta Horana, zatytułowany Zwierciadła .
Kątem oka w mym zwierciadle
Widzę obcą twarz, która nie jest moja
I boję się, że któregoś dnia zapragnie
W tym świecie zająć należne miejsce swoje
A mnie zesłać w lustro i zamknąć tam na dobre
W milczeniu i duchocie, za lustrzanym oknem.
Jim trzykrotnie przeczytał wiersz Maisie. Stanowił tchnące chłodem podsumowanie jego Wczorajszych przeżyć z Valerie i kotem niegdyś noszącym imię Tibbles. Przyszło mu do głowy, czy aby prawdziwy Tibbles nie został pochwycony w jakiejś alternatywnej sferze istnienia, „w milczeniu i duchocie, za lustrzanym oknem". Odhaczył wiersz Maisie i zapisał przy nim „ekspresywny, dobry dobór słów, przerażający".
Pierwsi uczniowie zjawili się w końcu w klasie i od razu zaczęli rozmawiać, śmiać się i przekładać książki z miejsca na miejsce. Skończył ocenianie i przełknął resztę kawy. Czekał ich ciężki poranek, wypełniony pracą nad metaforami i porównaniami.
Do biurka podeszła Charlene Schloff. jedna z najmilszych uczennic w jego klasie. Była bardzo otyła, lecz miała okrągłą, śliczną twarz, różowe policzki i promienny uśmiech. Nosiła duże, okrągłe okulary i zawsze splatała włosy w warkocze.
– Proszę pana, od jakiegoś czasu piszę pamiętnik – oznajmiła. – Nikomu innemu go nie pokazywałam, ale czy mógłby pan na niego spojrzeć i powiedzieć mi, co pan o nim sądzi?
– Chcesz, żebym przeczytał twój pamiętnik? Pokiwała głową.
– Na co by mi on był, gdyby nikt go nie czytał.
Na jej twarzy malowała się tak wielka powaga, że Jim ustąpił.
– Dobrze. O ile tylko jesteś pewna, że naprawdę tego chcesz.
Charlene podała mu oprawny w czerwoną skórę, zamykany na kłódeczkę tomik wraz z kluczem.
– Nie bój się… – powiedział Jim. – Będę o niego dbał. Wciąż jeszcze starał się wepchnąć go do teczki, kiedy pojawiła się Sandra Pearman, a tuż za nią Rafael Diaz. Podeszła prosto do biurka i położyła prawą rękę na blacie, luźno zaciskając pięść. Uśmiechała się, podobnie jak Rafael.
– Proszę pana? – odezwała się.
Jim spojrzał na nią, potem na Rafaela.
– Co to jest? – spytał ich podejrzliwie. Zdecydowanie wyglądali tak, jak gdyby umierali z niecierpliwości, by podzielić się z nim jakimś sekretem.
Sandra nie odpowiedziała, a jedynie powoli rozwarła pięść. W jej wnętrzu kulił się wielki brązowy pająk. Gdy Sandra bardziej rozchyliła palce, z wahaniem przepełzł na grzbiet jej dłoni, a potem niespodziewanie popędził przez bibułę na biurku. Jim poderwał się z miejsca i odskoczył, wywracając przy tym krzesło. Nie miał wprawdzie w pełni rozwiniętej arachnofobii, lecz po prostu nie przepadał za rozrośniętymi pająkami, galopującymi po jego biurku.
– I co pan na to? – zapytała Sandra, patrząc na niego lśniącymi oczyma. -To niewiarygodne, prawda? Wcale się go nie boję.
Jim nie spuszczał wzroku z trasy wędrówki pająka. Teraz owad zamarł w miejscu, lecz Jim nie zamierzał tracić go z oczu.
– Tak… to zdumiewające. Jak ci się to udało? Sandra chwyciła za rękę Rafaela i uśmiechnęła się.
– Tak jak panu mówiłem – oświadczył Rafael – można się nie bać niczego.
Ten poranek należał do męczących. Część uczniów z miejsca pojęła różnicę między metaforą a porównaniem, lecz większość z nich miała na ten temat jedynie dosyć mgliste pojęcie. Choć wielu używało słów w rodzaju „jak" i „niby" trzy czy cztery razy w każdym zdaniu, stwierdzenie, że metafora to porównanie bez wykorzystania słowa „jak", zupełnie do nich nie docierało.
– Niby jak na boisku byłem gorylem, nie? – zasugerował Rod.
– Cóż, wyjąwszy wszystkie „niby" i „jak”, zgadza się – wyjaśnił Jim. – To przenośnia. Nie powiedziałeś, że byłeś jak goryl. Powiedziałeś, że byłeś gorylem.
– Co pan zamierza przez to osiągnąć? – zapytała Jane. – Szkalować goryle?
Virgil uniósł rękę do góry.
– A na przykład „była niby seksowny sen, który kiedyś miałem"?
– To porównanie – wyjaśnił Jim.
– Owszem… ale jakie miała metafory. Kuma pan? Bufory…
– Dziękuję, Virgil – odparł Jim. – Kumamy. – Powoli przeszedł do tyłu klasy. Rafael siedział zgarbiony nad ławką, układając z długopisów i ołówków zarys czaszki. Jim przyglądał mu się przez chwilę, a potem zapytał:
– Może spróbujesz, Rafael? Podrzuć nam jakąś metaforę.
Rafael podniósł wzrok. Jim, nie wiedząc dlaczego, odniósł wrażenie, że chłopak kpi z niego w subtelny sposób.
– Ćma przerażenia przysiadła na mym sercu – wyrecytował Rafael.
Jim zawahał się. Potem położył dłoń na ramieniu Rafaela i powiedział:
– Bardzo dobrze. Wszyscy słyszeli? „Ćma przerażenia przysiadła na mym sercu".
Udał się na swe dawne miejsce. W połowie drogi odwrócił się i posłał szybkie spojrzenie w stronę Rafaela. Chłopak wciąż się uśmiechał do niego, jak gdyby wiedział coś, czego Jim nie wiedział, a bardzo chciałby poznać.
– Dobra… – stwierdził Jim. – Zostały nam trzy minuty. Może jeszcze ktoś ma dla nas metaforę? David? Może ty?
– Jest takie koreańskie powiedzenie, ale nie wiem, czy to metafora. „Łabędzie nadziei zamarzły w jeziorze strachu".
– To jeszcze jeden dobry przykład, dzięki. Widzicie wszyscy, o co nam chodzi? Nie mówimy, że nadzieja jest jak łabędź. Mówimy, że jest łabędziem. I mówimy też, że strach jest zamarzniętym jeziorem, które krępuje nasze nadzieje i nie pozwala nam na wykorzystanie naszego potencjału.
Dean Krauss podniósł rękę do góry. Dean siedział w ostatnim rzędzie, tuż obok Rafaela. Był szczupłym, pryszczatym chłopakiem o bladej twarzy, nieodmiennie ubierał się w wygniecione, zbyt małe koszulki. Przywodził Jimowi na mysi pisklę, które wypadło z rodzinnego gniazda. Był jedynym uczniem, który przynosił do szkoły kanapki zawinięte w opakowanie od chleba, nie zaś w folię.
– Słonie popadają w przygnębienie – oznajmił.
Jim czekał w milczeniu. Dean opuścił rękę i spojrzał na. niego wyczekująco.
Читать дальше