– Przejęcie kontroli nad Kimberley nie będzie takie łatwe.
– Zrobi to, jeżeli mu się zdecydowanie nie przeciwstawisz. Dlatego musisz kupić jak najwięcej działek oraz kontrolować cenę diamentów. Jeżeli tego nie zrobisz, nie wygrasz z Rhodesem. I dlatego powinniśmy założyć spółkę. Przy odrobinie szczęścia może nam się udać utrzymać cenę diamentów na wysokim poziomie, kiedy Rhodes będzie chciał kupować, i na niskim, kiedy będzie chciał sprzedawać.
Barney nalał sobie jeszcze jedną porcję whisky. Pięter stał pod ścianą, uderzając miarowo piętą w dębową posadzkę, i zostawiając na niej ślady przypominające olbrzymie brwi, zakrzywione szable czy uśmiechnięte usta.
– Być może masz rację, Haroldzie – zaczął cicho Barney. – Może powinniśmy zająć się szlifowaniem diamentów, rynkiem i detalem. To w końcu handel detaliczny liczy się najbardziej.
– No pewnie – podchwycił Harold. – Sprzedaż detaliczna przynosi największe zyski. Myślisz, że robię dobre interesy, sprzedając nie oszlifowane kamienie handlarzowi z Europy? Myślisz, że on robi dobry interes? – Harold wydął wargi i potrząsnął głową. – Nic z tego. Tylko się nam wydaje, że robimy dobre interesy. To jubilerzy robią prawdziwy biznes. To oni robią pieniądze na diamentach! Jakiś tam biedak z ulicy zapłaci dwieście funtów za świecidełko, które ty sprzedałeś za dziesięć funtów. A potem chwali się wszystkim swoim znajomym, że zrobił świetny interes, kupując diament za dwieście funtów. Cóż za lokata kapitału! Powinien spróbować go sprzedać, zobaczyłby wtedy, ile za niego mógłby dostać. Od 1720 roku diamenty to najgorsza lokata kapitału.
– Od 1720? – zapytał Barney.
Harold ze zniecierpliwieniem machnął ręką.
– Mówię ci, że to zła lokata kapitału. Ale mogłyby przynosić nam niezłe zyski, pod warunkiem że będziemy kontrolować cały interes, począwszy od kopalni, a skończywszy na sklepach.
– Pod warunkiem że Rhodes nie wejdzie nam w paradę, pod warunkiem że kupimy jak najwięcej działek.
– Jasne.
Barney wypił whisky, wykrzywiając usta przy przełykaniu. Wyciągnął rękę do Pietera.
– Chodź, Pieter – powiedział, po czym zwrócił się do Harolda: – Porozmawiamy później, muszę najpierw pogadać z Joelem.
– Myślałem, że wszystko jest twoje. Działki, dom. Musisz go pytać o zgodę?
– To mój brat, a poza tym odwala kawał dobrej roboty. Nie ośmieliłbym się podjąć tak ważnej decyzji bez zapytania go o zdanie.
Harold wsadził hełm na głowę, przekrzywił go na bakier.
– No dobra. Twoja sprawa. Ale nie zwlekaj zbyt długo. Francuzi też mają chrapkę na te działki. Daj mi znać jutro rano, co postanowiłeś.
Barney podniósł Pietera do góry i powiedział:
– Pieter, pożegnaj się z wujkiem Haroldem.
Harold uniósł brzeg hełmu, pochylił się do przodu i pocałował chłopca w policzek, dotykając jego twarzy swoimi bujnymi wąsami.
– Szczęściarz z ciebie – powiedział i uśmiechnął się patrząc na Barneya.
W południe następnego dnia w biurze Głównego Zarządu do Spraw Przemysłu Górniczego, przesyconym zapachem cedrowych ołówków i wełnianych służbowych garniturów, Barney odebrał tytuły własności na osiem i pół działki należących do Waterlo Diamond Co. Następnie przekazał urzędnikowi, Anglikowi w okularach, o bladej jak ściana twarzy i flegmatycznym usposobieniu, czek na osiemnaście i pół tysiąca funtów i kilka pensów. Czek został z kolei wręczony niskiemu, piegowatemu Belgowi o nazwisku Wuustwezel, który z radości zaczął nim wymachiwać w powietrzu. Urzędnik zmierzył go natychmiast surowym spojrzeniem, które wyrażało głęboką dezaprobatę.
– To poważna sprawa, panie Wuustwezel, a nie karnawał.
– Może dla pana – roześmiał się Wuustwezel. Później wszyscy spotkali się w hotelu Kimberley.
Wuustwezel zamówił francuski szampan i cygara. Siedzieli przy żółtym, lakierowanym stole, nad którym unosił się dym od cygar i rozmawiali o cenach diamentów, ale przede wszystkim o Cecilu Rhodesie.
– Nigdy nie wygrasz pan z człowiekiem tak zdeterminowanym jak Rhodes – oświadczył Wuustwezel. – On kupi wszystkie kopalnie diamentów w Afryce Południowej, ponieważ wierzy, że to jego święty obowiązek.
– To, że jest głęboko wierzący, nie znaczy, że będzie miał wszystko, czego zapragnie – żachnął się Joel.
– A pan masz takie pragnienie? Taką ambicję?
Joel rozprostował swoją chorą nogę, usiadł wygodniej i zrobił głupią minę.
– Kocham pieniądze, jeżeli o to chodzi.
– Nie masz chyba innego wyjścia? – wtrącił Edward Nork. – Morfina sporo kosztuje na tym odludziu.
Joel wychylił kieliszek szampana i postawił go głośno na stole.
– Odczuwam ból, ale tylko wtedy, kiedy przebywam w wilgotnym klimacie albo w towarzystwie idiotów – wypalił.
– Ciągle taki sam – uśmiechnął się do siebie Edward, wyciągając rękę po butelkę irlandzkiej whisky. Nalał sobie do pełna.
– Teraz możemy zacząć kopać naprawdę – powiedział Barney. – Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, to chciałbym porozmawiać o interesach. Możemy pogłębić nasze cztery działki, tak żeby wyrównać poziom do belgijskich, a następnie osuszać jedną pompą. Belgowie mają konne kołowroty, jeżeli dobrze pamiętam, i obydwa posłużą nam do wydobywania na powierzchnię niebieskiej ziemi ze wszystkich dwunastu działek. W ten sposób koszty wzrosną tylko nieznacznie, pomimo że powierzchnia wydobycia zwiększy się trzykrotnie.
– Będziecie potrzebowali więcej robotników – powiedział Wuustwezel, podnosząc swój kieliszek do góry, tak że kiedy patrzyło się na niego przez szkło, jedno oko wydawało się większe od drugiego.
– Czarni robotnicy nie są drodzy – powiedział Joel.
– Pańscy na pewno nie. Ale chciałbym wam polecić jednego czarnucha. Ma na imię Jack i jest Ndebele. Będzie was kosztował jeszcze raz tyle co zwykły czarnuch, bo jest inteligentny i wie, o co chodzi. Oprócz tego jest dobrym kierownikiem, pokieruje wszystkimi waszymi robotnikami, zauważy każdy kamień, który znajdą, i potrafi trzymać rękę na pulsie.
– Ile pan mu płacił? – zapytał Barney.
– Dziewiętnaście szylingów miesięcznie. Kiedy zastanowi się pan nad tym, ile cała kopalnia traci tygodniowo w wyniku drobnych kradzieży, to okaże się, że warto.
Joel wyciągnął rękę i nalał sobie szampana.
– Dziewiętnaście szylingów miesięcznie? – zapytał, marszcząc czoło. – Czy nie uważa pan, że zaczną im przychodzić do głowy głupie pomysły, kiedy zaczniemy im płacić tyle pieniędzy?
– Jack jest chrześcijaninem, panie Blitz – powiedział Wuustwezel i jego okrągła twarz nagle spoważniała. -Jest uczciwy, opanowany i myśli tylko o tym, jak najlepiej wykonać powierzoną mu pracę, bo chce jak najwięcej zarobić.
– Faceci, którzy nie piją, zawsze są podejrzani – wtrącił Edward. – Nawet czarni.
Barney wstał.
– Myślę, że na nas już czas – powiedział. – Mamy wiele spraw do załatwienia. A za dwa tygodnie chcę pojechać do Durban, żeby kupić meble i sprzęt do Vogel Vlei.
Joel podniósł wzrok do góry.
– Nic mi o tym nie mówiłeś.
– Właśnie teraz się zdecydowałem.
– Rozumiem. Pewnie znowu jedziesz obwąchiwać tę swoją Sarę. – Zwrócił się do Wuustwezela: – Mój brat nie gustuje w kurwach. Im trudniej zdobyć, tym lepiej. Odrobina tragizmu też nie szkodzi. Im więcej przeszkód, tym lepiej. Dziewczyny, które leżą na plecach z nogami w powietrzu, nie są wystarczająco dobre.
Читать дальше