– Teraz też tak może być.
– Teraz jeszcze nie. Ale nadejdą takie czasy.
– Kiedy? Przecież już jesteś bogaty.
– Kiedy wszystkie działki Wielkiej Dziury będą należeć do mnie. Wtedy.
– Rozumiem. – Joel uśmiechnął się z pobłażaniem. Wtedy dopiero obwieścisz światu, że jesteś Żydem i że do końca życia będziesz chodzić do synagogi odmawiać swoje modlitwy. Dopiero wtedy, co?
– Zejdź mi z oczu!
– A to dlaczego? Bo mnie uderzysz? A właśnie, zapomniałem, masz przy sobie pistolet. Może mnie zastrzelisz?
– Powinienem był to zrobić dużo wcześniej. Jesteś nieuleczalnie chory, bardziej niż był Alsjebiieft.
– Nie wysilaj się, Barney – powiedział Joel, podskakując na zdrowej nodze. – Przestań udawać obrażonego młodszego brata. Chodzi ci o tę Murzynkę, tak? Na Main Street jest przynajmniej ze dwadzieścia Murzynek, które w niczym jej nie ustępują, i możesz je mieć za dwa funty. Uratowałem cię wtedy. Uratowałem od ciebie samego. No cóż, gdybyś był teraz żonaty…
Barney uniósł do góry pistolet i wystrzelił. Oczywiście specjalnie chybił o dobrych parę centymetrów, ale głośny huk sprawił, że Joel oniemiał. Z szeroko otwartymi oczami i skrzyżowanymi dłońmi na piersiach przypominał przerażone zwierzę. Stał tak nieruchomo, otwierając i zamykając usta, i obserwował Barneya, który odwrócił się i zaczął wchodzić po schodach na werandę. Echo wystrzału rozniosło się po okolicy i brzmiało jak krzyk nienawiści, który nigdy nie zamilknie.
Później, tego samego wieczoru, Barney wziął mały wóz zaprzężony w parę wołów i pojechał zobaczyć Vogel Vlei. Było już po dziesiątej, ale na niebie nigdzie nie było widać księżyca. Mimo to, fundamenty dworku wyraźnie rysowały się w ciemnościach. Barney stał z rękami w kieszeniach i rozwianymi na wietrze włosami. Oczami wyobraźni widział uroczystości i przyjęcia, i obiady, które tu będzie wydawał; potem partyjka bilardu z ważnymi osobami z branży diamentowej; a czasami urządzi wieczorek taneczny i wszyscy będą mogli podziwiać wspaniałe wnętrza. Słyszał nawet muzykę rozbrzmiewającą wśród drzew.
Pomyślał o Mooi Klip i poczuł łzy spływające po policzkach.
Zimą 1878 roku Vogel Vlei był prawie gotowy. Budynek został zbudowany w kształcie litery E i przypominał wiejski dworek w stylu angielskim. Stajnie mogły pomieścić osiem koni, a z tyłu mieściły się zagrody dla bydła. Dziedziniec był wysypany żwirem, a na środku stała fontanna, którą architekt kupił w Rawennie, we Włoszech, i którą w szesnastu częściach wieziono przez Great Karoo na wozach zaprzężonych w woły. Nieważne, że w majątku Barneya nie było wystarczająco dużo wody, aby fontanna mogła działać. Miał fontannę i to było najważniejsze.
Mooi Klip pozwoliła kiedyś, żeby Barney zabrał Pietera do Kimberley i pokazał mu nowy dom. Sama jednak nie chciała jechać, chociaż Barney usilnie ją do tego namawiał. Pewien młody farmer Griąua starał się wtedy ojej względy: był wysokim, wyglądającym bardzo po holendersku młodzieńcem o nazwisku Coen Boonzaier. On i Mooi Klip mieli w tym czasie odwiedzić kilku przyjaciół mieszkających nad rzeką Vaal.
Barney wziął Pietera za rękę i poprowadził go przez dębowe drzwi do podpartego filarami holu z błyszczącymi, parkietowymi posadzkami oraz wspaniałymi, szerokimi, krętymi schodami. Pięter miał teraz sześć lat i był dobrze ułożonym, rozumnym chłopcem. Mama ubrała go w kre-mowobeżowe ubranko i brązowy beret. Był wysoki jak na swój wiek, miał duże stopy i poważniał, kiedy coś mówił – rozśmieszało to obcych, ale Barneya zawsze wzruszało.
Pięter coraz bardziej upodabniał się do matki. Barney sadzał go czasami na kolanach i obserwował, nie mogąc oderwać wzroku. Przypominał sobie wtedy szeroko otwarte, brązowe oczy Mooi Klip, jej czarne kręcone włosy, jej usta, które rozchylały się, aby go pocałować i powiedzieć, że wyjdzie za niego za mąż i że będzie kochać go do końca życia.
– Podoba ci się dom? – zapytał Barney syna.
– Ładny – odparł Pięter.
– Ładny? Jest wspaniały! To najpiękniejszy dom w Kimberley! Prawdopodobnie nie ma takiego w całej okolicy!
Pięter rozglądał się po pustych pokojach, w których nie było jeszcze dywanów. Były zimne i rozbrzmiewały echem kroków. Barney nie wybrał jeszcze odpowiednich zasłon, mebli i dodatków. Jeszcze nie miał pojęcia, jak to wszystko urządzić. Jego architekt dał mu kilka nazwisk dekoratorów z Kapsztadu – między innymi człowieka, który meblował dom sir Henry'ego Sarkly, oraz kilku specjalistów, którzy zmienili spokojne gregoriańskie wnętrze starego domu Quinna w przeładowaną ozdobami plątaninę charakterystyczną dla stylu wiktoriańskiego. Ale Barney wahał się. Ciągle jeszcze wracał wspomnieniami do Khotso i chciał, żeby w Vogel Vlei panował ten sam nastrój. Chciał, żeby jego dom był wytworny, piękny, a jednocześnie przytulny.
– Czy mogę już wrócić do domu? – zapytał Pięter z wyraźnym afrykańskim akcentem.
– To jest twój dom – powiedział Barney, obejmując go ramieniem. – No, powiedzmy, że to jeszcze jeden twój dom.
– Nie czuję się tutaj tak jak w domu.
– Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu, obiecuję ci to. I obiecuję ci coś jeszcze: zawsze będziesz tu mile widziany. Jesteś moim synem, moim jedynym chłopcem, moim pierwszym chłopcem i chcę, żebyś o tym pamiętał, bo to jest ważne. Jeżeli chcesz wszystkim powiedzieć, że Barney Blitz jest twoim ojcem, to nie mam nic przeciwko temu. Będę z tego dumny. Będę z tego naprawdę bardzo dumny.
– Mama nie wyjdzie za ciebie za mąż – powiedział Pięter matowym głosem.
Barney spojrzał na Pietera. Był tak podobny do swojej matki, że nagle doznał bardzo dziwnego uczucia, jakby śnił.
– Mówi, że nie wyjdzie. Z powodu wujka Joela.
– Wujka Joela? – zawołał Barney, a jego głos rozszedł się po całym pokoju. Widział odbicie Pietera oraz swoje w oszklonych drzwiach naprzeciwko – dwie blade sylwetki w ogromnym, zalanym słońcem pokoju.
– No, myślę, że częściowo z powodu wujka Joela. Ona go nie lubi.
– Skąd wiesz? Przecież nigdy ci tego nie mówiła. Pieter zaczerwienił się.
– Tak, ale ja czuję, że go nie lubi.
– Rozumiem.
W milczeniu oglądali pierwsze piętro. Salę balową. Bibliotekę. Jadalnię. Kuchnię z zimnymi, czarnymi piecami i nagimi ścianami. Wszędzie unosił się zapach świeżego drewna i tynku.
Na górze, kiedy patrzyli przez okno na rozłożyste drzewa, które otaczały Vogel Vlei od południa, Pięter odwrócił się do Barneya i znienacka powiedział:
– Kocham cię.
Barney spojrzał na niego uważnie.
– Kochasz mnie? Naprawdę?
Zauważył, że oczy syna są pełne łez, a usta złożone do płaczu.
– Mama mówi, że jesteś dobry. Wiem, że to prawda. Ale ona płacze. Dlaczego nie możesz zostać z mamą, dlaczego ciągle odchodzisz?
Barney uklęknął i chwycił Pietera mocno za ramiona. Zanurzył palce w kędziorkach na głowie chłopca i łagodnie przemówił:
– Czasami nie mamy wpływu na to, co się dzieje. Kiedyś chciałem zamieszkać z twoją mamą, ale nie udało się. Tb nie była moja wina. Nie była to też wina twojej matki. Ale tak się stało i wygląda na to, że nie możemy do siebie wrócić.
– Mogę ją poprosić – powiedział Pieter.
– Poprosić o co?
– Mogę ją poprosić, żeby pozwoliła, abyś do nas wrócił i z nami zamieszkał.
Barney wstał, ręce oparł na biodrach i rozejrzał się po pustym pokoju gościnnym.
– Możesz ją poprosić, żeby zamieszkała tutaj. Pieter odwrócił głowę.
Читать дальше