Edward gwałtownie pomachał ręką.
– Poczekaj, kolego, nie tak szybko. Działki są wprawdzie warte czterdzieści tysięcy funtów, ale tylko dla nas. Ci faceci, do których należały, dokopali się do niebieskiej warstwy. Pakują się i jadą do domów, bo są przekonani, że to już dno. Sprzedali je po bardzo niskiej cenie.
Barney wlepił w niego wzrok. W banku miał jedynie 3211 funtów – skromne oszczędności, które systematycznie odkładał przez cztery lata „galopowania po pagórkach".
– Ile? – zapytał szeptem.
Barman przyniósł dzbanek z wodą i postawił go na stole. Bezceremonialnie wyciągnął rękę. Barney dał mu cztery szylingi. Barman splunął na nie i odszedł.
Trzęsącymi się dłońmi Edward nalał sobie pełną szklankę.
– Trzy tysiące sto funtów – powiedział z triumfem. Barney jeszcze raz przyjrzał się dokumentom. Cztery tytuły własności na działki w samym środku Wielkiej Dziury. Czyżby miał halucynacje, czyżby wracały przywidzenia?
– Edwardzie – powiedział. – Jesteś genialny. Kiedyś postawię ci pomnik z marmuru, taki sam jaki mają rzymscy cezarowie. Wybuduję go w samym środku Kimberley. Edwardzie, jesteś genialny!
– Tak, wiem o tym – powiedział Edward skromnie.
– Muszę znaleźć Joela – powiedział Barney. Nie mógł usiedzieć na miejscu. – Boże jedyny, to po prostu cud!
– Mógłbyś mi chociaż postawić drinka – zauważył Edward.
– Postawię ci sto drinków. Ale najpierw muszę iść do banku, żeby pobrać pieniądze, aby zapłacić za działki. Muszę się upewnić, że naprawdę są moje.
– Jeden mały kieliszek whisky – poprosił Edward. Barney zawołał barmana.
– Przynieś temu dżentelmenowi jeszcze jeden kieliszek – powiedział. – I okaż mu szacunek, na jaki zasługuje.
W pierwszej chwili Joel nie wiedział, co ma zrobić. Dobrze mu się pracowało w sortowni Harolda Feinberga, tym bardziej że Harold właśnie przyjął do pracy młodą, ładną Francuzeczkę. Opuścić solidny, murowany budynek przy głównej ulicy po to tylko, żeby wrócić do ciężkiej pracy, błota i much? To była trudna decyzja. Spierał się z Barneyem przez kilka godzin, zanim się poddał.
– Uważam, że to strata czasu – powiedział z rozdrażnieniem, kiedy w końcu zgodził się pomóc Barneyowi w kopaniu. – Jeżeli Johnson oraz Kelly sprzedali je, to jak to możliwe, żeby były coś warte? Johnson to największy skąpiec w mieście, jeżeli nie w całej Afryce.
– Zgadzam się z tobą. Ale Johnson sprzedał, ponieważ myśli, że nic już nie znajdzie.
– Ale przecież inni znajdują. Johnson na pewno o tym wie.
– Trzeba cierpliwości, tak mówi Edward, ponieważ niebieska warstwa wietrzeje pod wpływem działania czynników atmosferycznych i robi się żółta. Ale tacy jak Johnson bardzo się spieszą, eksploatują żółtą glebę i szybko wyjeżdżają.
Joel głośno pociągnął nosem i stuknął laską o podłogę.
– Mimo wszystko uważam, że Johnson wie, co robi. Mam tylko cichą nadzieję, że nie przeżyjesz zbyt mocno utraty wszystkich twoich pieniędzy, tak ciężko zarobionych.
– Jeżeli nie zaryzykujemy, nigdy niczego nie osiągniemy.
– Ryzyko? – roześmiał się Joel. – Sam Mojżesz mniej ryzykował, kiedy wyprowadzał dzieci Izraela z Egiptu.
– Mojżeszowi pomagał Bóg. Może nam również pomoże.
– Uwierzę w to, kiedy Boska ręka ukaże się zza chmur i wykopie mi kilka diamentów. Nalej mi drinka, dobrze? Na skrzyni stoi butelka porto.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Barney odwrócił się i zawołał:
– Proszę!
Wszedł Cecil Rhodes. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Miał na sobie marszczoną, bawełnianą kurtkę oraz bryczesy całe zapaćkane błotem.
– Co tam, Blitz? – powiedział, kładąc kapelusz na stole. – Słyszałem, że wracasz do kopania! Koniec z „galopowaniem przez pagórki"?
– Na to wygląda – odparł Barney.
– Mówią, że byłeś w tym dobry, uprzejmy, towarzyski i że nigdy nie traciłeś czasu na zdobywanie tytułów własności.
– To dzięki mojemu koniowi. Ta zmyślna bestia nawet nie zbliży się do działki, która nie przynosi zysków, nawet gdyby wypełniona była po brzegi owsem i marchwią.
– A co tam słychać w De Beers? – zapytał Joel ironicznie. – Słyszałem, że ty i twoi ludzie macie połowę tamtejszych działek na własność.
Rhodes przysunął sobie krzesło i usiadł.
– Teraz, kiedy zmieniły się przepisy dotyczące własności, sprawy mają się znacznie lepiej. Te mikroskopijne działki nie przynosiły spodziewanego zysku! Połączyliśmy jakieś piętnaście czy szesnaście działek, na których możemy kopać na tej samej głębokości.
– Słyszałem, że teraz jesteś naprawdę bogaty – powiedział Joel.
– Mniejsza o pieniądze, przyjacielu. Jesteśmy tutaj po to, żeby przysporzyć chwały Imperium i pokazać, na co nas stać. Efektywność, profity i dobre intencje, oto co się liczy.
Barney przyniósł kieliszki i powiedział do Rhodesa:
– Kiedyś mówiłeś, że być może uda nam się co nieco zarobić. Zobaczymy, jak to będzie.
– Twoje zdrowie – powiedział Rhodes, podnosząc do góry kieliszek. – Wiosną muszę wrócić do Oxfordu. Robię doktorat z prawa. Ale znalazłem zastępcę w osobie wspaniałego faceta o nazwisku Charles Rudd.
– To świetnie – powiedział Joel, wypijając kieliszek dwoma łykami. – To musi być cudowne uczucie być bogatym, a do tego otoczonym przez tylu wspaniałych ludzi.
Rhodes spojrzał na niego z zainteresowaniem.
– Tak – odpowiedział po chwili. – To prawda. Następnego dnia rano Barney i Joel poszli obejrzeć działki. Chodzili po nierównych, piaszczystych drogach Wielkiej Dziury i oglądali swoją posiadłość. Edward miał rację, cztery działki były już dosyć głęboko rozkopane; poprzedni właściciele dokopali się do niebieskiej ziemi, która pomimo usilnych starań Edwarda, żeby ochrzcić ją Norkitą, znana była powszechnie pod nazwą Kimberlite. Joel kuśtykał przez działki ze smętną miną.
– Wydaje mi się, że tutaj nic nie ma.
– Johnson też tak myślał. Ale jeżeli wierzyć Edwardowi, to dopiero początek.
– Edward to pijak. Naprawdę nie wiem, czym ci tak imponuje. Pijany krawiec w sklepie nie zrobiłby na tobie takiego wrażenia, prawda?
Barney oparł ręce na biodrach i rozejrzał się dookoła. Tuż obok, na sąsiedniej działce należącej do Compagnie Francaise des Diamants du Cap, czarny robotnik wrzucał łopatą ziemię do wiader, zamocowanych na stalowych linach. Od czasu kiedy Barney przestał tu pracować, zwiększyła się liczba lin i wszędzie wisiały wiadra, które powoli windowane były do góry. Tylko kilka lin było napędzanych ręcznie; większość górników posługiwała się dużymi kołowrotami wprawianymi w ruch za pomocą koni zaprzęgowych. Były to tak zwane kołowroty konne. Zwiększały moce wydobywcze kopalni, a poza tym ułatwiały robotę.
– Czy ty naprawdę wierzysz, że staniemy się bogaci? – zapytał Joel niepewnym głosem.
– A dlaczegóż by nie? Rhodesowi udało się. I wcale nie jest sprytniejszy od nas.
– Może nie jest sprytniejszy, ale jest Anglikiem i chodził do właściwej szkoły – odpowiedział Joel.
Barney podniósł porzuconą łopatę.
– Kiedy nam się uda, to nikt nie będzie nas pytał, do jakiej chodziliśmy szkoły. Nikogo nie będzie obchodzić, czy jesteś Żydem, czy nie. Tutaj tak naprawdę liczy się tylko jedno – diamenty.
Wbił koniec łopaty w twardą, niebieską ziemię. Następnie wziął trochę okruchów do ręki. wybrał kamyki i żwir… i znalazł trzy małe diamenty.
Читать дальше