– Rozmawiał pan ze świadkami?
– Jak na razie z siedmioma albo ośmioma, ale będziemy rozmawiać ze wszystkimi, którzy tam byli. Ekipa naszych techników razem z ludźmi ze straży właśnie zabezpiecza wrak.
– Czy któryś ze świadków widział silny błysk światła?
Porucznik Harris skinął głową.
– Wszyscy go widzieli. To jedna z teorii: wędrujący piorun kulisty. Coś takiego zdarza się czasami na polach golfowych.
– A czy nikt nie widział… czegoś w rodzaju ludzkiej postaci?
Porucznik Harris poślinił palec i przerzucił w notesie kilka kartek.
– Nie – odparł policjant, po czym zapytał: – A pan widział?
– Tak, coś widziałem. I dlatego jestem pewien, że przyczyną pożaru nie był piorun kulisty.
– Tak? A co?
– Sądzę, że ma to związek z Sarą Miller i Bobbym Tubb -…ze sposobem, w jaki zginęli.
Porucznik popatrzył na niego podejrzliwie.
– Chyba nie mówimy znowu o samozapaleniu człowieka? Poważnie zająłem się tym tematem i wiem, że nie było prawdziwych przypadków samoistnego zapalenia się ludzi. Przypadki spalenia się ludzi zdarzają się tylko wtedy, gdy są pijani i podpalą sobie ubranie, bo usiedli za blisko otwartego ognia. Materiał ubrania działa jak knot, a tłuszcz w ciele jest jak świeca.
– Nie było tam niczego takiego – odparł Jim. – Był gwałtowny wybuch gorąca i światła, coś podobnego do błysku magnezji, używanej przez dawnych fotografów zamiast lamp błyskowych.
Porucznik Harris milczał i czekał, jakby spodziewał się usłyszeć coś więcej.
– To wszystko – powiedział po chwili Jim.
– To wszystko? Chce pan powiedzieć, że zadziałała tu magnezjowa lampa błyskowa? A przez kogo została uruchomiona?
– Kogoś chcącego mi pokazać, kto tu rządzi.
– Może mi pan podać nazwisko tego „kogoś”? Wyjaśnić, jak to zrobił? I dlaczego to zrobił?
Jim znów zakaszlał.
– Nie sądzę, aby to cokolwiek dało… raczej tylko pogorszyłoby sprawę. Chciałem jedynie powiedzieć, że jestem w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewien, iż wiem, w jaki sposób zginęli Bobby Tubbs i Sara Miller… oraz kto i dlaczego ich zabił.
Porucznik otworzył i zamknął usta jak złota rybka.
– Nie próbuje rai pan chyba powiedzieć, że sprawcą nie był Brad Moorcock?
– Nie. W pewnym sensie to zrobił, ale w pewnym nie. Na pewno lepiej będzie, jeżeli zatrzyma go pan w areszcie… choćby dla jego własnego bezpieczeństwa.
– Rozumiem – mruknął porucznik Harris, choć widać było wyraźnie, że niczego nie rozumiał. – Ale uważa pan, że obie te sprawy są ze sobą powiązane? Dzisiejsza z autobusem i śmierć tamtych dzieciaków?
– Owszem, są powiązane, tylko sprawcą był ktoś inny.
Porucznik Harris ponownie otarł twarz, a potem kark.
– To wszystko, co mi pan ma do powiedzenia?
– Jak na razie tak. Najpierw sam muszę wszystko zrozumieć.
Policjant wstał.
– Niech pan posłucha, panie Rook. Większość moich kolegów uważa, że już rozmawiając z panem, dowodzę, iż mam nierówno pod sufitem. Nie wierzą w świat pozaziemski i na pewno nie uwierzą, że istnieje sposób kontaktowania się ze zmarłymi i pogrzebanymi ludźmi. Ja jestem na takie sprawy otwarty, wierzę, że posiada pan jakąś rzadko spotykaną zdolność, i jestem gotów iść pańskim torem myślenia… jeżeli może to doprowadzić do rozwikłania tej sprawy. Jeżeli jednak stwierdzę, że wie pan o czymś, co mogłoby popchnąć do przodu śledztwo, ale ukrywa pan przede mną te informacje z sobie tylko znanych powodów, wrzucę pański tyłek do więzienia i zadbam o to, aby pozostał tam bardzo, bardzo długo… tylko na spleśniałych krakersach i ciepłym bezalkoholowym piwie. Comprendo?
Jim odpowiedział jedynie kaszlnięciem i kiwnięciem głową.
Kiedy wczesnym popołudniem wrócił do swojego mieszkania, promienie słońca padały na ścianę nad kominkiem i portret Roberta H. Vane’a. Cały obraz był skąpany w jaskrawopomarańczowym świetle – jakby płonął.
Jim stał i przyglądał się malowidłu. Z kuchni wyszła Tibbles, oblizując wąsy, które umazała sobie olejem, jedząc kolację złożoną z pogniecionej widelcem przez Jima zawartości puszki sardynek. Wspięła się na tylne łapy i wbiła pazury przednich łap w materiał jego czarnych, pogrzebowych spodni.
– Zadowolony jesteś? – zapytał Jim Roberta H. Vane’a. Ale ukryty pod czarnym materiałem dagerotypista milczał.
– Co ci zawinili Pinky i David? Pinky wierzyła w raj, a David w Boga, i co z nimi zrobiłeś? Zniszczyłeś ich, zniweczyłeś ich wiarę… w imię czego?! Aby mi pokazać, że nie uda mi się ciebie pozbyć? Żeby mi udowodnić, że kiedy tylko zechcesz, możesz sobie wychodzić z obrazu, w dzień i w nocy, i nie ma sposobu, aby cię powstrzymać?
Stanął na krawędzi paleniska i przysunął się do obrazu.
– Próbujesz sprawić, abym poczuł się słaby i bezradny? No to gratuluję, osiągnąłeś swój cel! Jeżeli chcesz wiedzieć, to mam wrażenie, że jestem kompletnie nieprzydatny, ale uwierz mi: jeszcze ukarzę cię za to, co dziś zrobiłeś, zmuszę cię do zejścia z tej ściany i gwarantuję, że już nigdy na nią nie wrócisz!
Stał ciągle przed obrazem, kiedy zapukano lekko do drzwi i do pokoju weszła Eleanor. Miała na sobie długą czarną suknię z materiału przypominającego gazę, bez bielizny pod spodem, i czarne sandały na bardzo wysokich podeszwach, wiązane na krzyżujące się na łydce rzemienie.
– Pan Mariti? Ach, to ty, Jim! Przepraszam, drzwi były otwarte… sądziłam, że się wyprowadzasz.
– Zmieniłem zdanie. Muszę najpierw wyrównać rachunki.
– Rachunki?
– Nie oglądałaś wiadomości? Na cmentarzu Rolling Hills zapalił się autobus z kilkunastoma uczniami w środku. Moimi uczniami. Dwoje zginęło w płomieniach.
– O Boże… – Eleanor podeszła i ujęła Jima za rękę. – straszne. Musisz być zdruzgotany.
Jim nie odwracał oczu od obrazu. Eleanor również popatrzyła na Roberta H. Vane’a.
– Nie sądzisz chyba, że…
– Nie sądzę, Eleanor. Jestem pewien. Pamiętaj, że umiem „widzieć”, a widziałem go tam. Roberta H. Vane’a. Nikt poza mną go nie widział, ale to i tak nie ma znaczenia. Nie da się aresztować złego ducha. Nie można oskarżyć portretu o zabójstwo. Niechętnie to przyznaję, ale miałaś rację… jestem jedyną osobą, która może go ukarać.
– Co zamierzasz?
– Będę musiał się dowiedzieć, w jaki sposób Giovanniemu Boschetto udawało się utrzymać go w portrecie. Cokolwiek robił, działało to jedynie za jego życia. Będę musiał pójść krok dalej i spróbować zatrzymać tu Vane’a na zawsze… albo zniszczyć obraz, aby nie mógł do niego powrócić.
– Giovanni nie dał mi najmniejszej wskazówki. Powiedział, że im mniej będę wiedziała na ten temat, tym będę bezpieczniejsza.
– No cóż, są tu wszystkie książki i notatki Giovanniego. Wygląda na to, że mam do wykonania trochę pracy domowej.
– Jadłeś coś? Jeśli jesteś głodny, przyniosę ci coś. Zostało mi jeszcze trochę zapiekanki z kurczaka w bazylii.
– Czemu nie? Otworzę butelkę wina. – Zdjął okulary i przetarł oczy. Ciągle go jeszcze bolały od dymu. – Nie sądzę, by w nocy udało mi się zasnąć.
Eleanor delikatnie dotknęła jego policzka.
– Zostanę z tobą.
– Świetnie. Zobaczmy, czy uda nam się uwięzić tego potwora, zanim słońce znów wzejdzie.
Zrobili na stole w jadalni trochę wolnego miejsca i zjedli kolację, obłożeni książkami i pamiętnikami Giovanniego Boschetto. Jim znalazł ponad trzydzieści książek o początkach fotografii oraz o metalach szlachetnych i stosowaniu srebra od czasów starożytnych po dzisiejsze do celów magicznych i w mistycyzmie.
Читать дальше