— A więc nauka jest bezradna?
— Taka pamięć, jak mówiłem, zdarza się niezwykle rzadko. Znane nauce przypadki można policzyć na palcach jednej ręki.
— Ale przecież nauka radziecka stoi wyżej od nauki burżuazyjnej.
— Naturalnie, towarzyszu Stalin. Niemniej, ta dziwna choroba nie została jeszcze dokładnie zbadana, nie posiada nawet nazwy, nie mówiąc już o metodach leczenia.
— A co pocznie nauka radziecka, jeżeli ta choroba przytrafi się mnie?
II
Obudziła się w dużym pokoju o białych ścianach. Okna otwarte na oścież. W pomieszczeniu chłód. Za oknem szumi morze. Jest przykryta ciężką, miękką kołdrą. Jest jej ciepło. Przy łóżku nocny stolik. Na stoliku — order. Nie, dwa. Dwa jednakowe. Obok siebie. Dotknęła ich. Podniosła do oczu. Jeden. Potem drugi. Rzeczywiście są dwa. Dwa Ordery Lenina.
Spuściła nogi na podłogę i usiadła. Owinęła się kołdrą jak obszerną futrzaną szubą.
Ciekawe, co jest za oknem. Podniosła się ostrożnie i na chwilę stanęła. Ale zaraz musiała usiąść z powrotem. Nie ma mowy o dojściu do okna. Kręci się w głowie. Położyła się.
Jakie morze tak pluszcze? Bałtyk? Nie, nie Bałtyk. Za oknem chwieje się gałąź palmy. Aha, południe. Morze Czarne. Ale dlaczego tak chłodno? Pewnie zima.
Do pokoju zajrzała pielęgniarka w białej chuście. Zdziwiła się i wybiegła.
Na korytarzu rozległy się głosy. Słychać wiele kroków. Pospiesznych, niecierpliwych.
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich profesor ogromnego wzrostu. Grubas, cały w bieli. Wokół świta, też w bieli. Profesor miał pincenez na złotym łańcuszku. Podniósł je do oczu i długo przyglądał się Nasti. Reszta przybyłych, cisnąc się w drzwiach, usiłowała coś dojrzeć zza jego pleców.
Profesor uśmiechnął się.
Świta też się uśmiechnęła. Profesor zrobił krok do przodu. Świta za nim. Profesor usiadł na brzegu łóżka Nasti. Tamci obstąpili go w koło.
— No proszę, nasza ptaszyna ożyła. Jak się czujemy? Nastia tylko kiwnęła głową: dobrze.
— Świetnie. Proszę pokazać język. Tak. Dobrze. Proszę powiedzieć aaa. W porządku. Oczy? Tak samo. Za tydzień zaczniemy wstawać.
Świta zamruczała z aprobatą.
Profesor zwrócił się do kogoś za swoimi plecami:
— Nauka radziecka stoi dużo wyżej od nauki burżuazyjnej. Proszę wysłać telegram do towarzysza Stalina.
III
Nastia rzeczywiście po tygodniu wstała. I o własnych siłach doszła do okna.
Minął jeszcze tydzień i otulona w ciepłą lotniczą kurtkę na futrze spacerowała wzdłuż pustej plaży. Daleko, daleko, nad górami, codziennie wzbijał się samolot i przelatywał nad morzem. Lekarze i pielęgniarki nie zwracali na samolot specjalnej uwagi. Samolot jak samolot, fakt, że duży. Ale Nastia od dziecka interesowała się wszystkimi nowinkami z dziedziny lotnictwa. Przyjrzała się i rozpoznała od razu. To TB-7. Wróg ludu Tupolew i wróg ludu Pietlakow skonstruowali najlepszy na świecie bombowiec strategiczny. Najwyższy czas, żeby zaczęto go oblatywać. Zastanawiała się, kto też może być oblatywaczem maszyny. Prawdopodobnie Wodopianow. Trzeba będzie zapytać kogoś ze znajomych. Na przykład Chołowanowa. Ciekawe, gdzie on jest.
Nad Rosją pastwi się marzec, a tu, na wybrzeżu Krymu, ani śniegu, ani mrozu. Pogoda tylko trochę bardziej wietrzna i chłodniejsza. Ale dobra do latania. Dlatego jak rok długi, oblatuje się tutaj nowe samoloty i szybowce desantowe. Szkoli najlepszych pilotów. Lotnisk tu tyle, że cały Krym to właściwie jeden wielki, niezatapialny lotniskowiec. Na wschodzie, za horyzontem, musi być jakieś wielkie lotnisko. Na północnym wschodzie — kolejne. Dwa na północy. Na zachodzie co dzień ukazują się na niebie punkciki spadochronów. Szkolą chyba jakieś dziewczęta przed kolejną paradą powietrzną. Żeby zadziwić świat grupowym skokiem z opóźnionym otwarciem spadochronu. A może przygotowuje się dziewczyny również do innych zadań. Odważne otworzą spadochron dopiero na wysokości dwustu metrów. A wczoraj lądował tam jakiś srebrzysty samolot. Może Stalina? Nastia uśmiechnęła się.
IV
Nastia ciepło ubrana siedzi nad brzegiem morza. Ciska kamyki do wody. Mewy wrzeszczą. Za plecami Nasti zachrzęścił żwir. Odwróciła się, ręką osłoniła oczy przed słońcem. W jego oślepiających promieniach stoi jakieś ogromne chłopisko. Twarzy nie widać. Tylko kożuch i błyszczące oficerki.
— Cześć, Gryf.
Chwycił ją na ręce. Okręcił w powietrzu.
— Cześć, dziewczyno.
— Puść mnie, wariacie. Radzieccy spadochroniarze też miewają czasem zawroty głowy.
Ostrożnie postawił ją na ziemi.
— Jak ci tu jest?
— Dobrze. Opowiadaj.
— Co mam opowiadać?
— Wszystko.
— Prosta sprawa. Wykryto spisek. Zdrajcy mieli w swoich rękach wszystkie systemy łączności i nie wykończony punkt dowodzenia w Górach Żygulowskich. Można było stamtąd rządzić nie gorzej niż z Moskwy. Zresztą w Moskwie też mieli swoich ludzi. I na terenie całego kraju. Posiadali bardzo obciążające towarzysza Stalina materiały, na podstawie których mogliby na plenum KC oskarżyć go i pozbawić stanowiska. Byli w stanie aresztować kogo chcieli. Działali zupełnie bezkarnie. Mieli prawie nieograniczoną władzę. Przejęli walizkę z modułem kontroli, klucz do wszystkich rządowych, państwowych, wojskowych, dyplomatycznych i wszelkich innych systemów łączności. Ale bunt stłumiono w zarodku. Zanim zdążył wybuchnąć. Osobiście aresztowałem Boczarowa. W tej ręce trzymałem nakaz. Tym pistoletem waliłem w pysk. Lahti świetnie się do tego nadaje, bo masywny. Trzeba uważać, żeby nie zabić. Niby niezły facet z tego Boczarowa. A jak się głębiej zastanowić… Zresztą, hak mu w smak. Jeżowa pozbawiono stanowiska ludowego komisarza spraw wewnętrznych. Na razie pełni obowiązki komisarza transportu wodnego.
— Ale dlaczego?
— Na wszystko przyjdzie czas. Towarzysz Stalin lepiej zna się na strategii i taktyce walki klasowej, niż ty czy ja. Wspomnisz moje słowa: nie miną dwa, trzy miesiące i towarzysz Jeżow zniknie. Nikt o nim nie będzie pamiętał.
— I co, komisarzem NKWD jest teraz Beria?
— Zgadłaś.
— A co z Frynowskim?
— Kop w górę. Został ludowym komisarzem marynarki wojennej. Frynowskiego trzeba było trzymać jak najdalej od Moskwy. Polatał sobie po całym kraju, od południa po krąg polarny, jak mówi piosenka. Ale już nie lata. Zdjęty ze stanowiska i aresztowany.
— A co z Bermanem?
— Towarzysz Stalin w ramach gry wojennej polecił Hermanowi zająć lub zneutralizować systemy łączności w Moskwie. Berman nie wywiązał się z zadania i Stalin go zdjął ze stanowiska ludowego komisarza łączności. Przed Sylwestrem został aresztowany, osądzony i rozstrzelany.
— I kto teraz jest komisarzem łączności?
— Na razie stanowisko jest nie obsadzone, ale resortem kieruje Pieresypkin.
— Ten major, co stale miał na pieńku z Bermanem?
— Tak, ten sam, tylko że teraz pułkownik. Zobaczysz, towarzysz Stalin mianuje go komisarzem łączności.
— Czy towarzysz Stalin odnalazł teczkę?
— Tak.
— A walizeczkę?
— A myślisz, że za co dostałaś drugi order?
— Teczki z materiałami na ciebie spaliłam w kotle parowozu.
— Ale zapamiętałaś, co w nich było i opowiedziałaś Stalinowi.
— Niemożliwe.
— Możliwe. Wszystko co do słowa zapamiętałaś i opowiedziałaś.
— Mówiłam, a on zapisywał?
— Nie. Znaczy towarzysz Stalin ma notatnik, a oprócz tego brązowy brulion, w którym coś zapisuje i nikt nie wie, co. Ale tym razem nic nie notował. Towarzysz Stalin może się w zupełności obejść bez zapisywania. Pamięć ma taką jak ty. Ty odtwarzałaś stronicę za stronicą, a on siedział i słuchał. Jakby ktoś przegrywał z magnetofonu na magnetofon. Od czasu do czasu towarzysz Stalin mnie wzywał, żebym też posłuchał.
Читать дальше