– Mnie też? – Fandorin drgnął. – Mówisz, że Don chciał i mnie zabić?
– Ciebie przede wszystkim.
– Czemuś tego nie zrobił? Tam, na p-pirsie?
Starzec ciężko westchnął, przeniósł wzrok na córkę.
– Czemu? Czemu?… A czemu tracę tu z tobą czas, zamiast skręcić ci kark?
Radca tytularny, którego bardzo zajmowała ta kwestia, wstrzymał oddech.
– Mówiłem już. Jestem złym, słabym jōninem. Córka kręci mną, jak chce. Zabroniła mi cię zabijać i okłamałem klienta. Co za wstyd…
Tamba opuścił głowę na pierś, westchnął jeszcze głębiej, a Fandorin obejrzał się na O-Yumi, która w istocie zwała się inaczej.
– D-dlaczego? – zapytał samymi wargami.
– Shinobi się degenerują – rzekł z żalem Tamba. – Niegdyś dziewczyna ninja, córka jōnina, za nic w świecie nie zakochałaby się w obcym, i to jeszcze barbarzyńcy…
– Co?! – rzucił Erast Pietrowicz i ujrzał nagle, jak na lalczynym obliczu Midori pojawia się rumieniec.
– Zdecydowałem cię oszczędzić, zwróciłem Donowi część pieniędzy i powiedziałem, że uratowałeś się cudem. Ale jej było mało mojej hańby, zapragnęła mej zguby. Kiedy walczyłeś na miecze z Anglikiem, schowała się w zaroślach. Plunęła w czerwonowłosego usypiającym kolcem z fukibari. To było straszne głupstwo. Odwożąc Anglika do domu, Tsurumaki znalazł sterczący mu z gardła kolec i zrozumiał: bez shinobi się tu nie obeszło. Uświadomił sobie, że prowadzę podwójną grę. Przedsięwziął środki bezpieczeństwa, wypełnił dom ochroną – bał się, że przyjdę go zabić. A ty, nic nie wiedząc, nic nie pojmując, wybrałeś się wprost do legowiska tygrysa…
– I tyś mi nic nie mówiła? – zwrócił się Fandorin do Midori.
Poruszyła się po raz pierwszy – spuściła oczy.
– A miała zdradzić ojca? Opowiedzieć obcemu o klanie Momochi? – zapytał srogo Tamba. – Nie. Postąpiła inaczej. Moja córka to zakochana idiotka, lecz bardzo sprytna idiotka. Wymyśliła dla ciebie ratunek. Wiedziała, że Tsurumaki boi się nie ciebie, ale mnie. Nie rozumie, czemu wszedłem mu w drogę, i bardzo go to niepokoi. Kiedy Don dowie się, że ninja porwali twoją kochankę, daruje ci życie. Midori uśpiła twego sługę – nie na długo, na parę minut – a sama pośpieszyła tu, do mnie. Powiedziała, że Tsurumaki niewątpliwie cię zwabi, musi przecież wybadać, co cię wiąże z jōninem klanu Momochi… – Starzec uśmiechnął się kwaśno. – Gdyby znał prawdę, przestałby mnie szanować… Tamba Pierwszy nie miewał słabości. Ani drgnął, porzucając swych synów na śmierć w osaczonym chramie Hijiyama. Ja zaś jestem słaby. Moja słabość – to córka. Słabością mojej córki jesteś ty. Dlatego wciąż żyjesz i dlatego z tobą rozmawiam.
Erast Pietrowicz milczał, wstrząśnięty. Przytoczone fakty ułożyły się w jeden obraz, wyjaśniły się nierozwiązywalne zagadki. A jednak zapytał – nie jōnina, lecz jego córkę.
– To prawda?
Przytaknęła bez podnoszenia głowy. Bezdźwięcznie wyrzekła jakieś krótkie zdanie.
I love you – wyczytał z jej warg Fandorin i żar zatętnił mu w skroniach. Nie mówiła mu tego nigdy, nawet w najsłodszych chwilach. A może to znów chwyt przeklętego jōjutsu?
– Nie jestem twoim wrogiem – przerwał przedłużającą się pauzę Tamba. – Nie mogę być wrogiem tego, kogo kocha moja córka.
Lecz radca tytularny, przeniknięty myślą o jōjutsu, zakrzyknął nieprzejednany:
– Nic z tego! Jesteś moim wrogiem! Zabiłeś moich przyjaciół! Coś zrobił z Masą?
– Jest żywy i cały – starzec uśmiechnął się łagodnie. – Po prostu wszedł do izby z uchylną podłogą i wpadł do dziury. Mój kuzyn Jingorō ścisnął twojemu słudze szyję, żeby usnął. Wkrótce sam go obudzisz.
Jednakże rachunek dla klanu Momochi miał wicekonsul długi.
– Zabiłeś moich przyjaciół! Asagawę, Lockstona, Twiggsa! Mam o nich zapomnieć?
Na to Tamba rozłożył tylko ręce i przemówił smutno:
– Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Moi geninowie wypełniali zadanie. Zabili twoich przyjaciół nie z nienawiści, lecz z obowiązku. Każdy z tych trzech został uśmiercony szybko, honorowo i bez męczarni. Ale jeśli chcesz zemsty za nich, masz prawo. Tamba niczego nie robi połowicznie.
Wsunął rękę pod niski stolik, coś tam nacisnął, i w suficie nad głową Fandorina otwarł się ciemny kwadrat.
Jōnin rzucił krótki rozkaz. Na matę przed wicekonsulem padł z głuchym stukiem gerstal.
– Zemścij się na mnie – powiedział shinobi – ale nie chowaj urazy do Midori. Niczym wobec ciebie nie zawiniła.
Wolno podniósłszy broń, Erast Pietrowicz wysunął bębenek. Zobaczył jedną wystrzeloną i sześć nietkniętych łusek. Czyżby starzec mówił serio?
Podniósł rewolwer, skierował go w czoło Tamby. Ów nie odsunął oczu, tylko opuścił powieki. „Z pewnością mógłby mnie zmesmeryzować, zahipnotyzować, czy jak to się tam nazywa, lecz nie chce” – zrozumiał Fandorin.
Midori spojrzała nań krótko. Wyczytał w jej wzroku błaganie. A może mu się zdaje? Taka nikogo nie poprosi o nic, nawet o życie ojca.
Jakby na potwierdzenie tej myśli znów opuściła głowę.
Radca tytularny zmusił się do przypomnienia twarzy zmarłych przyjaciół: twardego jak stal Lockstona; rycerza sprawiedliwości – Asagawy; doktora Twiggsa – ojca dwojga dziewcząt z wadą serca.
Nie sposób strzelić do człowieka, który nie próbuje się bronić. Ale rozgorzały w duszy ból żądał ujścia, drążył palec niepowstrzymaną żądzą naciśnięcia na cyngiel.
„Są rzeczy, których wybaczyć nie można, bo zachwieje się równowaga świata” – rzekł sobie Erast Pietrowicz.
Skręcił dłoń lekko w bok i wystrzelił.
Od huku zadzwoniło w uszach.
Midori podniosła ręce do skroni, lecz głowę wciąż miała opuszczoną.
Tambie nie drgnął ani jeden mięsień. Na jego skroni widniała pąsowa smuga oparzenia.
– Tak oto – rzekł łagodnie – zginął twój wróg Tamba. Został tylko twój druh Tamba.
Dzisiaj dzień święta.
Zwycięstwo, wróg zniszczony.
Co za samotność!
Skądś z góry doniósł się stłumiony łomot. Erast Pietrowicz zadarł głowę. Burza? Znów gruchnęło, lecz teraz łomotowi towarzyszył trzask.
– Co to? – Fandorin zerwał się na równe nogi.
– To Kamata zaczął strzelać ze swego działa. – Tamba też wstawał niespiesznie. – Nie chciało mu się czekać świtu. Pewnie wpadł na to, że ty i twój sługa jesteście u nas.
Jak widać, jōnin znał plany Kamaty!
– Wiesz wszystko? Skąd?
– To moje góry. Każde drzewo ma uszy, każda trawka oczy. Chodźmy, zanim ci głupi ludzie trafią przypadkiem w któryś z domów.
Tamba stanął pod włazem, przysiadł w kucki, po czym sprężyście podskoczył – tak wysoko, że siadł na skraju otworu. Mignęły nogi w białych skarpetkach i zręczny staruszek był już na górze.
Fandorin obejrzał się na Midori i drgnął – w sąsiednim pomieszczeniu było pusto. Kiedyż zdążyła zniknąć?
Z dziury w suficie wychylił się Tamba.
– Daj rękę!
Ale ręki radca tytularny mu nie dał. Byłoby to zbyt poniżające. Jakoś podciągnął się sam, aczkolwiek walnął w deskę łokciem.
Jōnin był w czarnych spodniach i czarnej zarzutce. Wypadłszy na werandę, włożył czarne skórzane getry, na głowę naciągnął maskę i stał się prawie niewidzialny.
Z mroku strzelił ognisty słup, miotając na wszystkie strony kamienie i grudy ziemi.
Читать дальше