– Nie porywałem jej – spokojnie odrzekł staruszek łamanym, lecz całkiem zrozumiałym angielskim.
– Kłamiesz!
Tamba nie obraził się, nie rozgniewał. Sennie opuścił powieki.
– Kłamstwo – to mój fach, lecz tym razem mówię prawdę.
Obojętności Erastowi Pietrowiczowi nie udało się zachować – w przystępie ślepej pasji skoczył, chwycił staruszka za wątłą szyję i potrząsnął nim, niepomny, że ten może sparaliżować go jednym dotknięciem palca.
– Gdzieś podział Yumi? Gdzie ona jest?
Tamba nie stawiał oporu, głowa latała mu na cherlawych ramionach.
– Tu. Jest tu – usłyszał Fandorin i cofnął ręce.
– Gdzie „tu”?
– W domu. Midori czeka na ciebie.
– Co za Midori? – Fandorin w napięciu zmarszczył czoło. – Gdzie moja Yumi?
Staruszek jak gdyby nigdy nic zerknął w głąb fajki, zobaczył, że tytoń się wysypał, i nabił nową szczyptę. Nadymając policzki, rozdmuchał ogienek i wtedy dopiero rzucił:
– Naprawdę zwie się Midori. To moja córka. Nie porywałem jej. Spróbowałby ktoś taką porwać…
– Hę? – to było wszystko, co zdołał wyrzec zdębiały Fandorin.
– O wszystkim decyduje sama. Ma przeokropny charakter. Jestem łagodnym ojcem, kręci mną, jak chce. Prawdziwy Tamba taką córkę by zabił.
– W jakim sensie „prawdziwy Tamba”? – Wicekonsul rozpaczliwie tarł czoło, starając się zebrać myśli. – Kim jesteś?
– Jestem jego następcą w jedenastym pokoleniu. – Jōnin wskazał fajką portret wojownika w rogatym hełmie. – Zwykłym słabym człowiekiem, nie tak, jak wielki przodek.
– Do diabła z g-genealogią! – zakrzyknął Erast Pietrowicz. – Gdzie moja Yumi?
– Midori – znów poprawił go jedenasty Tamba. – Słusznie mówiła o tobie: jesteś krótkowzroczny, krótkoskrzydły, półślepy. Wzrok ostry, ale przenika płytko. Lot szybki, ale nie zawsze trafny. Umysł bystry, ale nieglęboki. Widzę jednak pod twoją lewą kością policzkową cień kagebikari, świadczący, że jesteś na samym początku swej Drogi i możesz się zmienić na lepsze.
– Gdzież ona jest?! – Fandorin zerwał się na nogi, nie chcąc już słuchać bzdur. Skoczył i walnął głową w drewno – sufit był za niski dla jego wzrostu.
W czaszce wicekonsula zadzwoniło, przed oczyma zawirowały mu kręgi, lecz starzec nazywający się ojcem O-Yumi nie przerwał ani na moment.
– Widząc w porę na skrajach twego czoła guzy inuoka, nie poszczułbym na ciebie węża. Takich jak ty nie gryzą psy, nie tykają żmije, nie żądlą osy. Zwierzęta i rzeczy cię lubią. Jesteś człowiekiem bardzo rzadkiego gatunku. Dlatego też podsunąłem ci córkę.
Erast Pietrowicz nie przerywał mu już. O-Yumi wspominała, że jej ojciec był niedoścignionym mistrzem ninsō! Czyżby to, co mówi, było prawdą?
– Midori przyjrzała ci się i potwierdziła: tak, jesteś niezwykły. Szkoda takiego zabić. Prawidłowo wykorzystany, możesz przynieść wiele korzyści.
– Gdzie ona? – złamanym głosem zapytał Fandorin. – Chcę ją zobaczyć…
Tamba wyciągnął rękę do ściany, nacisnął coś i ściana odjechała w bok.
W sąsiedniej izbie, jasno oświetlonej papierowymi lampionami, siedziała O-Yumi – w białoczerwonym kimonie, z wysoką fryzurą. Bez najmniejszego ruchu, z zastygłą twarzą, podobna była do pięknej lalki. Erasta Pietrowicza dzieliło od niej nie więcej niż pięć kroków.
Jednym susem rzucił się ku niej, lecz O-Yumi ani drgnęła, a on nie śmiał jej objąć.
„Odurzona!” – przebiegło mu przez głowę, ale wzrok miała całkiem jasny i spokojny. Obca, niepojęta, O-Yumi siedziała przed Erastem Pietrowiczem na odległość ręki, lecz dystans ten zdawał się nieprzekraczalny Kochał nie tę kobietę, lecz inną, która – jak się okazuje – nie istniała wcale…
– Co?… Czemu?… Po co?… – rzucał bezładnie nieszczęsny Fandorin. – Jesteś ninja?
– Najlepsza w klanie Momochi – odrzekł z dumą Tamba. – Umie prawie wszystko, co umiem ja. A prócz tego włada sztukami niedostępnymi dla mnie.
– Wiem – radca tytularny uśmiechnął się gorzko. – Na przykład jōjutsu. – Wyprawiłeś ją na naukę tej wirtuozerii do burdelu.
– Tak. Wysłałem ją do Jokohamy na naukę. Tu, w górach, nikt nie nauczyłby jej być kobietą. A nadto Midori powinna była zdobyć wiedzę o zagranicznych barbarzyńcach, bo Japonia ich potrzebuje.
– Czy miałaś też zdobyć wiedzę o mnie? – zadał pytanie kamiennej kobiecie Fandorin.
Odpowiedział znów Tamba:
– Tak. Opowiem ci, jak to było. Przyjąłem zlecenie ochrony samurajów polujących na ministra Ōkubo. Moi ludzie mogli bez trudu zabić go sami, lecz musieli zrobić to Satsumczycy, by zabójstwo miało jasny dla wszystkich sens i by nikt nie podejrzewał klienta.
– Dona Tsurumakiego?
– Tak. Klan Momochi już wiele lat przyjmuje jego zlecenia. Poważny człowiek, płaci terminowo. Gdy jego agent odkrył, że w domu gry Rakuen siedzi stary cudzoziemiec i opowiada, komu popadnie, o grupie suchorękiego Ikemury, trzeba było zatkać gadule usta. Robotę wykonano wzorowo, lecz wyjątkowo nie w porę zjawiłeś się ty. Ikemura i jego ludzie musieli się ukryć. A na dodatek dowiedziałem się, że wziąłeś na służącego człowieka, który mnie widział i może poznać.
– Skąd się dowiedziałeś? – zapytał Fandorin, po raz pierwszy od usunięcia przegródki zwracając się do jōnina.
– Od klienta. A on otrzymywał informacje od naczelnika policji, Sugi.
„Któremu pisał raporty obowiązkowy Asagawa” – dodał w myśli radca tytularny. Zdarzenia dotąd zagadkowe, nawet niewyjaśnialne, składały się w logiczny ciąg i proces ten był na tyle zajmujący, że wicekonsul na pewien czas zapomniał o swym pękniętym sercu.
– Powinienem był zabić twojego sługę. Wszystko poszłoby gładko – ukąszenie mamushi uwolniłoby mnie od świadka. Ale znów pojawiłeś się ty. Z początku nawet nie zauważyłem pomyłki, omal cię nie zabiłem. Ale żmija była mądrzejsza. Wzbraniała się ciebie ukąsić. Rzecz jasna, łatwo mógłbym sprzątnąć cię sam, ale dziwne zachowanie mamushi kazało mi przyjrzeć ci się uważniej. Stwierdziłem, że jesteś człowiekiem niezwykłym, szkoda takiego zabić. Przy tym śmierć zagranicznego dyplomaty narobiłaby zbyt wiele szumu. Widziałeś mnie – to źle, ale nigdy mnie nie znajdziesz. Tak myślałem. – Staruszek dopalił fajkę, wytrząsnął popiół. – 1 znów się pomyliłem, co zdarza mi się nader rzadko. A klient powiadomił mnie, że zostawiłem ślad. Ślad niebywały – odcisk palca, i to nawet dwukrotnie. Jak się okazuje, europejska nauka pozwala rozpoznać człowieka po takim drobiazgu. Bardzo ciekawe! Poleciłem jednemu ze swoich geninów zgłębić sprawę odcisków palców, to się nam może przydać. Drugi genin dostał się do komisariatu policji i zniszczył dowody rzeczowe. To był dobry shinobi, mój powinowaty. Nie zdołał uciec przed pogonią, lecz umarł jak prawdziwy ninja, nie zostawiając wrogom swej twarzy…
Wszystko to było bardzo ciekawe, ale Erastowi Pietrowiczowi nie dawała spokoju jedna dziwna okoliczność. Czemu jōnin odsłania się przed swym jeńcem? Czemu uważa za konieczne uciekać się do wyjaśnień? Zagadka!
– Tymczasem zajęła się już tobą Midori – ciągnął Tamba. – Ciekawiłeś mnie coraz bardziej. Jak sprytnie wyśledziłeś grupę Ikemury! Gdyby nie Suga, który zdołał uratować sytuację, mój klient mógłby mieć poważne nieprzyjemności. Ale Suga był nie dość ostrożny i zdemaskowałeś go. Zdobyłeś nowe dowody, jeszcze groźniejsze od poprzednich. Klient kazał uciszyć cię raz na zawsze, skończyć z księciem Onokojim, który sprawiał mu zbyt wiele kłopotów, i zlikwidować was wszystkich: naczelnika cudzoziemskiej policji, Asagawę i łysego doktora. I ciebie.
Читать дальше