Zupełnie jakby na potwierdzenie domysłu radcy tytularnego ręka pana domu zagłębiła się w tejże kieszeni. Rzecz miała się wyraźnie ku rozwiązaniu.
Nagle Kamata, nie spuszczając oczu z Fandorina, drgnął i zwrócił kościstą, całą w grubych zmarszczkach, fizjonomię ku drzwiom.
Skądś z zewnątrz dochodziły krzyki i łomoty.
Przybyła policja? Ale skąd ten harmider?
Do pokoju wbiegł jeszcze jeden typ w czarnej kurtce. Pokłonił się panu i Kamacie, coś wybełkotał.
– Tsurete kochi * - rozkazał Tsurumaki, nie wyjmując ręki z kieszeni.
Sługa wybiegł i w pół minuty później do biblioteki wepchnięto pod ręce poturbowanego Masę.
Ujrzawszy Fandorina, sługa zakrzyczał coś rozpaczliwym głosem.
Można było zrozumieć tylko jedno słowo: „O-Yumi-san”.
– Co on mówi? Co on mówi? – wicekonsul szarpnął się w rękach swych strażników.
Sądząc po twarzy gospodarza, wiadomość go oszołomiła. Zapytał o coś Masę, otrzymał odpowiedź, i nagle bardzo się skupił. Na powtórne pytania Fandorina nie zwracał uwagi, tylko tarł w gniewie czarną brodę. Masa zaś wciąż starał się pokłonić Erastowi Pietrowiczowi (rzecz z wykręconymi w tył rękoma niełatwa) i powtarzał:
– Mōshiwake – arimasen! Mōshiwake – arimasen!
– Co on tak powtarza? – z bezsilnym gniewem zawołał radca tytularny. – Co to znaczy?
– To znaczy: „Nie ma dla mnie przebaczenia!” – Tsurumaki spojrzał nań nagle. – Pański sługa opowiada bardzo ciekawe rzeczy Mówi, że siedział przy oknie i palił cygaro, że zrobiło mu się duszno i uchylił lufcik. Że rozległ się świst i coś go ukłuło w szyję, i że nic więcej już nie pamięta. Ocknął się na podłodze. Z szyi sterczał mu jakiś kolec. Rzucił się do sąsiedniego pokoju i zobaczył, że O-Yumi-san znikła. Łóżko było puste.
Erast Pietrowicz jęknął, pan domu zaś zapytał Masę o coś jeszcze. Otrzymawszy odpowiedź, uniósł lekko podbródek i Fandorinowskiego wasala niezwłocznie puszczono. On zaś sięgnął za pazuchę i wyciągnął coś na kształt drewnianej igiełki.
– Co to? – zapytał Fandorin.
Don posępnie wpatrywał się w kolec.
– Fukibari. To świństwo smaruje się trucizną lub jakimś paraliżującym czy usypiającym na krótko zielskiem i wystrzeliwuje z dmuchawki. Ulubiona broń ninja. Niestety, Fandorin-san, pańską przyjaciółkę pochwycili skradacze.
I w tej to dokładnie chwili Erastowi Pietrowiczowi, całkiem już gotowemu na śmierć, zupełnie odechciało się umierać. Rzec można: cóż mogło go obchodzić cokolwiek na świecie? Jeśli zostało ledwie kilka sekund życia, ileż znaczą nierozwiązane łamigłówki, a nawet porwanie ukochanej kobiety? A jednak żyć chciało mu się tak, że kiedy ręka Dona poruszyła się w złowieszczej kieszeni, Fandorin mocno ścisnął zęby, aby nie uprosić choćby odroczenia wyroku. Odroczenia i tak nie dostanie, a gdyby nawet miał dostać, zabójcy się nie prosi.
Wicekonsul zmusił się do patrzenia na rękę, która wolno dobywała z kieszeni czarny pobłyskujący przedmiot – i wreszcie go dobyła.
Była to wrzoścowa fajka.
Gdy przeczytałem,
Jak po łacinie: „wrzosiec”.
Pokochałem fajkę.
– Podoba mi się pański Shirota – rzekł w zadumie Don, trzasnąwszy zapałką i wypuściwszy obłoczek dymu. – Prawdziwy Japończyk. Skupiony, rozumny, niezawodny. Od dawna chciałem mieć takiego pomocnika. Wszyscy ci – tu wskazał cybuchem fajki swych czarnych zbirów – dobrzy są do awantur i innych prostych spraw, niewymagających umiejętności przewidywania. Shirota to ktoś z innej gliny, o wiele rzadszej. Przy tym świetnie poznał cudzoziemców, a zwłaszcza Rosjan. To dla moich planów bardzo ważne.
Czego Fandorin najmniej oczekiwał, to niespodziewanego panegiryku na cześć byłego sekretarza konsulatu. Słuchał więc z napiętą uwagą, nie pojmując, do czego zmierza Tsurumaki.
Ów zaś pyknął z fajki i równie niespiesznie, jakby myśląc na głos, kontynuował:
– Shirota przekazał mi pańską bardzo trafną charakterystykę. Odważny, nieprzewidywalny i obdarzony niebywałym szczęściem. To skrajnie niebezpieczny zespół cech. Dlatego niezbędny był cały ten teatr. – Kiwnął w stronę sejfu, skąd lała się cudowna poświata. – Lecz teraz wszystko się zmieni. Potrzebuję pana, i to na miejscu, w Japonii. Żadnej policji nie będzie.
Don wydał po japońsku jakiś rozkaz i naraz Erasta Pietrowicza nikt już nie trzymał. Ludzie w czarnych kurtkach puścili go, skłonili się panu domu i jeden za drugim wyszli.
– Porozmawiamy? – Tsurumaki wskazał gestem dwa fotele przy oknie. – Proszę powiedzieć pańskiemu człowiekowi, żeby się nie niepokoił. Nic złego się panu nie stanie.
Fandorin machnął do Masy, że wszystko w porządku, i ten, zerkając podejrzliwie na pana, niechętnie wyszedł.
– Jestem panu potrzebny? Do czego? I dlaczego? – zapytał Fandorin, nie śpiesząc się z siadaniem.
– Dlatego, że jest pan odważny, nieprzewidywalny i niebywale sprzyja panu szczęście. Ale jeszcze bardziej ja jestem potrzebny panu. Chce pan przecież uratować swą damę? Więc proszę usiąść i posłuchać.
Tym razem wicekonsul siadł, nie czekając na kolejne zaproszenie.
– Ale jak to zrobić? – zapytał szybko. – Co panu wiadomo?
Don pogłaskał brodę, westchnął.
– Opowieść będzie długa. Nie zamierzałem wyjaśniać i prostować wszystkich bredni, jakie pan wiąże z moją osobą, lecz skoro przyjdzie nam wspólnie pracować – nie ma rady. Spróbujmy odtworzyć dawną przyjaźń.
– Nie będzie to proste. – Fandorin nie wytrzymał.
– Wiem. Ale jako człowiek rozumny pojmie pan, że mówię prawdę… Na początek rzucimy nieco światła na historię z Ōkubo, gdyż wszystko zaczęło się właśnie od niej. – Tsurumaki patrzył rozmówcy w oczy spokojnie i z powagą, jakby postanowiwszy zrzucić swą onegdajszą maskę beztroskiego bon vivanta. – Owszem, zlikwidowałem ministra. Ale to nasze ściśle japońskie sprawy, w które w ogóle nie powinien pan wtykać nosa. Nie wiem, Fandorin, jak pojmuje pan życie, ale dla mnie jest ono wiecznym starciem Ładu i Chaosu. Ład usiłuje rozłożyć wszystko po szufladkach, przybić pluskiewkami, rozbroić i okastrować. Chaos niszczy całą tę ścisłą symetrię, wywraca społeczeństwo do góry nogami, nie uznaje żadnych praw i reguł. W tej wiekuistej walce jestem po stronie Chaosu, albowiem Chaos – to właśnie życie, a Ład – to śmierć. Wiem doskonale, że jak wszyscy żyjący jestem skazany. Prędzej czy później Ład weźmie nade mną górę, przestanę szaleć, zamienię się w strzęp martwej materii. Lecz póki żyję, chcę żyć pełną parą, niech drży wokół mnie ziemia i wali się w proch symetria! Proszę darować tę filozofię, ale chcę, żeby pan dobrze pojął, jaką mam naturę i ku czemu zmierzam. Ōkubo był istnym wcieleniem Ładu. Czysta arytmetyka i rachunek buchalteryjny. Gdybym go nie powstrzymał, zmieniłby Japonię w drugorzędny pseudoeuropejski kraik, skazany na wieczne pętanie się w ogonie wielkich mocarstw. Arytmetyka to nauka martwa, gdyż bierze pod uwagę tylko sprawy materialne. Tymczasem główną siłą mojej ojczyzny jest jej duch, niepodległy rachubie. Jest niematerialny i przynależy w pełni do Chaosu. Dyktatura i monarchia absolutna są symetryczne i martwe. Parlamentaryzm jest anarchiczny i pełen życia. Upadek Ōkubo to drobne zwycięstwo Chaosu, tryumf Życia nad Śmiercią. Rozumie pan, co chcę wyrazić?
– Nie – odparł słuchający z uwagą Fandorin. – Ale proszę kontynuować. Tylko p-proszę przejść od filozofii do faktów.
Читать дальше