Wszystko winno było skończyć się tam, gdzie się zaczęło. W szczegółowej notatce Shirota informował, że Tsurumaki nie nocuje w domu – z sypialni korzysta jeden z jego ludzi, bardzo doń podobny, i to z doklejoną brodą. Sam zaś gospodarz, nie w pełni ufając strażnikom, chadza spać do pawilonu, o czym nikt w domu nie wie prócz Shiroty i dwóch ochroniarzy.
Dlatego też Tamba uważał operację za całkiem prostą.
Zbliżając się do pawilonu, gdzie spędził tyle szczęśliwych godzin, Erast Pietrowicz znów wsłuchał się w swoje serce – może zapuka żywiej? Nie, nie zapukało.
Jōnin położył mu rękę na ramieniu. Nakazał gestem paść na ziemię. Dalej ruszyli tylko shinobi. Nie pełzli, nie zamierali w miejscu. Po prostu szli, ale w tak nadzwyczajny sposób, że Fandorin prawie ich nie widział.
Po trawie, po ścieżkach prześlizgiwały się cienie nocnych obłoków i Tamba z krewnym potrafili cały czas trzymać się ciemnych plam, ani razu nie trafiając na miejsca oświetlone.
Gdy wartownik dyżurujący od strony strumienia odwrócił nagle głowę i wytężył słuch, obaj zastygli kompletnie nieruchomo. Erast Pietrowicz miał wrażenie, że ochroniarz patrzy wprost na skradaczy od których dzieliło go może z dziesięć kroków, lecz strażnik ziewnął i znów wpatrzył się w połyskującą gładź wody.
Rozległ się ledwo słyszalny dźwięk, podobny do krótkiego wydechu. Nadzorca miękko przewrócił się na bok, gubiąc karabin. To Den strzelił z dmuchawki kolcem. Środek nasenny działa błyskawicznie. Za kwadrans człowiek się ocknie, pewien, że zmrużył oczy przed sekundą.
Młody ninja przebiegł do ściany, skręcił za węgieł. W kilka chwil potem wychylił się i dał znak: drugi ochroniarz też uśpiony.
Można było ruszać.
Tamba czekał na radcę tytularnego przy drzwiach, lecz nie puścił go przodem – dał nura pierwszy.
Nie dłużej niż na moment schylił się nad śpiącym, po czym rzekł niegłośno, lecz nie szeptem:
– Wchodź. Jest twój.
Błysnął ognik, zapaliła się nocna lampka – ta sama, z której tyle razy korzystał Erast Pietrowicz. Na sienniku, z zamkniętymi oczyma, leżał Don Tsurumaki.
I pościel też była ta sama…
Tamba pokiwał głową, patrząc na śpiącego.
– Nie ocknie się, ucisnąłem mu punkt snu. Dobra śmierć, bez strachu i bólu. Taki akunin zasługiwałby na gorszą. – Wyciągnął do Fandorina różdżkę z zaostrzonym końcem. – Ukłuj go w pierś lub w szyję. Leciutko, by pokazała się jedna kropelka krwi. To wystarczy. Nikt się nie domyśli, że Dona zabito. Ochroniarze przysięgną, że nie zamykali oczu. Śmierć naturalna. Zatrzymanie serca we śnie, to zdarza się ludziom bardzo krwistym.
Erast Pietrowicz, patrzył na rumianą fizjonomię zaciekłego wroga, zdjęty mistycznym zdumieniem. To nie złudne déjà vu - rzekł sobie – tak już naprawdę raz było. Stałem nad śpiącym Donem i wsłuchiwałem się w jego równy oddech. Ale wtedy wszystko było inaczej. On nie spał, ale udawał. To raz. Byłem ofiarą, nie myśliwym. To dwa. A wreszcie – straszliwie biło mi serce, a teraz jest spokojne.
– Nie mogę zabijać śpiącego. Rozbudź go.
Tamba wymamrotał coś z cicha – pewnie przekleństwo. Ale nie sprzeciwiał się.
– Dobrze. Tylko ostrożnie. Jest zręczny i odważny. Musnąwszy szyję grubasa, jōnin odskoczył w cień. Tsurumaki drgnął, otworzył oczy, które rozszerzyły mu się na widok czarnej figury z uniesioną ręką.
Erast Pietrowicz zdarł z twarzy maskę, i oczy Dona stały się jeszcze szersze.
Najgłupsze, co mógł Erast Pietrowicz w tej sytuacji zrobić, to wdać się ze skazańcem w rozmowę – lecz jak uderzyć bezbronnego, i to milczkiem, po katowsku?
– To nie sen – powiedział Fandorin. – Żegnaj, akuninie, i bądź przeklęty.
Pożegnać się pożegnał, lecz ciosu wciąż nie zadał.
Nie wiadomo, jak wszystko to mogło się skończyć, lecz radca tytularny miał szczęście. Don Tsurumaki, człowiek o mocnych nerwach, wyszarpnął spod poduszki rewolwer, a wtedy Erast Pietrowicz z ulgą ukłuł szubrawca różdżką w obojczyk.
Ów dziwnie chrapnął, wypuścił broń, kilkakrotnie zadrgał i ucichł. W szparze półprzymkniętych powiek lśniły białka wywróconych oczu.
Fandorin spróbował odetchnąć pełną piersią – nic z tego!
Jak to? Śmierć wroga nie przyniosła ulgi? Może dlatego, że była za szybka i za łatwa?
Zamachnął się, żeby zadać drugi cios, ale przeszkodził mu Tamba – złapał go za rękę.
– Dość! Zostaną ślady.
– Wciąż nie mogę oddychać – poskarżył się Erast Pietrowicz.
– Nie szkodzi, zaraz ci przejdzie. – Jōnin trzepnął wicekonsula po plecach. – Śmierć wroga – to najlepsze lekarstwo.
Zdumiewające, lecz od tych słów Fandorinowi zrobiło się naraz lżej. Jakby puściła w nim jakaś sprężyna. Ostrożnie wciągnął powietrze: lekko weszło w głąb piersi, napełniając ją bez reszty. Wrażenie było tak fascynujące, że Erastowi Pietrowiczowi zawirowało w głowie.
A więc wszystko to nie na darmo!
Póki tytularny radca delektował się nowo odzyskaną swobodą oddechu, Tamba schował rewolwer z powrotem pod poduszkę, ułożył trupa w naturalnej pozycji, otwarł mu usta, bryznął w nie czymś i na wargach wystąpiły pęcherzyki piany. Potem odchylił kołnierzyk nocnej koszuli, wytarł jedną jedyną kroplę krwi.
– I tyle. Idziemy! Nie będziemy narażać naszego przyjaciela Shiroty. No, co pan?
Wraz z oddechem wróciła Fandorinowi jasność myśli. Patrzył na Tambę, jakby widział go po raz pierwszy naprawdę – całego, na wskroś.
– Naszego przyjaciela? – powtórzył wolno Erast Pietrowicz. – Oczywiście, toż chodzi o Shirotę. Oto po co ci byłem potrzebny. Zemścić się na Donie mogłeś i beze mnie. Ale mało ci tego, chcesz odtworzyć więź z potężną organizacją, którą stworzył Tsurumaki. Wykalkulowałeś sobie, że gdy zabraknie Dona, organizacją pokieruje Shirota, jego prawa ręka. Zwłaszcza przy twojej pomocy. Ale nie wiedziałeś, jak dobrać się do Shiroty. I wtedy postanowiłeś posłużyć się mną. Prawda?
Jōnin milczał. W otworach maski płonęły niesamowitym żarem oczy. Lecz rozpętany potok wyzwolonej energii myślowej niósł Fandorina dalej.
– Nie mogłem oddychać. Teraz pamiętam, jak się to zaczęło. Tam, przy pogrzebowym stosie, niby mnie powstrzymując, ścisnąłeś mi mocno pierś. Myślałem, że nie mogę złapać oddechu od szoku, a to była twoja sztuczka! Mając na wpół sparaliżowane płuca, oniemiałą duszę i okuty w łańcuchy rozsądek, byłem jak wosk w twoich rękach. A przeszło mi to teraz wcale nie dzięki śmierci wroga – to ty uderzyłeś mnie w plecy! Ale teraz wypełniłem zadanie, wyczerpałem swą przydatność. I mnie zabijesz. Don był szubrawcem, lecz w jego żyłach płynęła żywa, gorąca krew. Prawdziwy akunin to nie on, ale ty: z zimnym sercem, które nie wie, co to miłość i szlachetność. Nie kochałeś wcale nawet własnej córki. Biedna Midori! Na pogrzebie myślałeś tylko o jednym – jakby spożytkować jej śmierć!
Zapewne Erast Pietrowicz nie całkiem jeszcze odzyskał jasność umysłu, bo nie wykrzyczałby na głos oskarżeń, nie zdradziłby, że przeniknął grę starego shinobi.
Był tylko jeden sposób naprawienia śmiertelnej omyłki. Radca tytularny zrobił wypad, celując zatrutą różdżką w pierś intryganta, lecz Tamba był gotów na ten atak. Uchylił się, lekko stuknął Fandorina w przegub i ręka zwisła bezwładnie. Jōnin spiesznie podniósł drewnianą broń.
Erast Pietrowicz nie był w stanie ducha nakazującym cenić własne życie. Podtrzymując zdrętwiałą rękę, zwrócił się piersią do Tamby i czekał na cios.
Читать дальше