Przez całą drogę do domu Sieńka łamał sobie głowę, co też takiego zobaczył czy usłyszał tam w piwnicy, że Erast Pietrowicz i Masa od razu się domyślili, kto jest zabójcą.
Jednakże ta forsowna gimnastyka umysłowa nie przyniosła żadnych rezultatów, choć Sieńka rozważał sprawę nader intensywnie.
Przerzucił się zatem na inny problem. Co wykoncypował ten wielki mądrala, pan Nameless? Przecież aż strach pomyśleć, jakiego piwa nawarzył. Jak je teraz wypić? I – najważniejsze – kto ma to zrobić? Czy aby przypadkiem nie pewien młody człowiek, któremu doprawdy już dopiekło być zabawką w rękach losu? Fortuna, ta szalona bogini, potrafi obsypać biednego sierotę najwspanialszymi darami – miłością, bogactwem i nadzieją – to znów nagle odwraca od niego oblicze, zabiera wszystko z powrotem i jeszcze na dodatek chce pozbawić nieszczęsną ofiarę życia.
O inżynierze też nie był Sieńka najlepszego zdania. Proszę, jak łatwo mu przyszło rozporządzić się cudzą własnością! I nawet nie podziękował Sieńce za niezwykłą wielkoduszność i poświęcenie. Akurat, doczekasz się, człowieku, od niego wdzięczności! Szafuje twoim majątkiem niczym własnym. Naspraszał łajdaków, żeby brali cudze jak swoje. Proszę bardzo, drodzy goście, weźcie, ile dusza zapragnie! A że człowiek miał jakieś plany, związane z tym skarbem, ba, marzenia, to tego elegancika w ogóle nie obchodzi.
* * *
Z tej złości Skorik zachowywał się wobec inżyniera z rezerwą i choć o przekazaniu listu i rozmowie z prystawem opowiedział wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, to jednak okazywał urażoną godność, spoglądając nieco w bok i krzywiąc z niesmakiem wargi.
Erast Pietrowicz bynajmniej nie zauważył tej demonstracyjnej niechęci. Uważnie wysłuchał relacji, która chyba wypadła po jego myśli, gdyż nawet pochwalił Sienkę, że tak sprytnie wybrnął z sytuacji. Tu już chłopak nie wytrzymał i napomknął niby to mimochodem, że na świecie wielu jest takich mądrali, co to potrafią rozporządzić się czyimś dobrem; cóż to trudnego, łatwiej szafować cudzym niż własnym. Ale i ta uwaga nie dotarła do Erasta Pietrowicza i nie poruszyła jego sumienia. Pan Nameless poklepał Sieńkę po głowie, ze słowami: „Nie bądź skąpcem”, i dodał wesoło:
– Dzisiaj w nocy zamykam wszystkie swoje moskiewskie sprawy, na nic więcej nie mam już czasu. Jutro w południe start! Mam nadzieję, że Latający Dywan jest w porządku.
Sieńka poczuł skurcz w brzuchu. Faktycznie, dwudziesty trzeci to już jutro! Z powodu całego tego zamieszania i krzątaniny zupełnie o tym zapomniał!
A więc wygląda na to, że wszystko się skończyło. Spryciarz z tego pana Namelessa. Wykorzystał go jako mechanika (i to za frajer, no, powiedzmy, za wikt), ma naprawione i wypolerowane na wysoki połysk auto, ale to jeszcze byłoby pół biedy. Gorzej, że owinął sobie sierotę wokół palca, obrał z majątku do nitki, zostawił na pastwę bandytów, a sam najspokojniej pojedzie sobie do Paryża niczym jaki królewicz z bajki. Jego za to zostawi samego jak palec nad rozbitym korytem. O ile oczywiście Sieńka jeszcze jutro będzie żył…
Wargi chłopakowi zadrżały, kąciki ust opadły jeszcze niżej, niż kiedy demonstrował urażoną godność.
A Erast Pietrowicz, człowiek bez serca, rzucił tylko:
– Zetrzyj szminkę z ust, b-bo niedobrze się robi na t-twój widok.
Jak gdyby Sieńka sam, dla zabawy, tak się wymalował!
Z gniewnym tupaniem wyszedł się przebrać. Usłyszał, jak w gabinecie dźwięczy dzwonek telefonu, a kiedy po paru minutach zjawił się ponownie w pokoju Erasta Pietrowicza, żeby tym razem wyrąbać mu – nie uciekając się do ogólnikowych aluzji – całą prawdę w oczy, inżyniera nie było już w domu – zniknął.
Masa także włóczył się Bóg wie gdzie. Czas natomiast płynął nieubłaganie – zbliżał się wieczór i im ciemniej robiło się za oknem, tym większy mrok panował w duszy Sieńki. Ohoho, lepiej nie myśleć, co go już wkrótce czeka…
Żeby oderwać się od ponurych wizji, Sieńka poszedł do służącej jako garaż szopy na podwórzu, żeby wyczyścić auto, i tak już lśniące blaskiem jaśniejszym niż kremlowskie kopuły. Nie czuł złości, jedynie smutek.
No cóż, Eraście Pietrowiczu. Jak to się mówi, daj Boże wszystkiego najlepszego. Życzę powodzenia i pobicia rekordu, o którym pan marzy. Pański pojazd jest w idealnym stanie, proszę się nie martwić. Nieraz jeszcze wspomni pan dobrym słowem mechanika Siemiona Skorikowa. Może kiedyś poczuje pan nawet wyrzuty sumienia? Albo przynajmniej lekki żal. Chociaż raczej nie, nie sądzę. Cóż mnie i tobie…
Nagle zza żaluzji (to takie szczeliny) chłodnicy rozległ się jakiś cichy pisk. Sieńka zamarł. Czyżby się przesłyszał? Nie, coś zapiszczało znowu. Cóż to za dziwy?
Poświecił do wnętrza latarką. Mysz!
Mówił przecież, mówił Erastowi Pietrowiczowi, że szczeliny powinny być węższe! I potrzeba ich więcej – dwadzieścia cztery, a może dwadzieścia sześć!
No i proszę! Co będzie, jeśli ta mysz przegryzie przewód paliwowy?
Zanim zdjął kożuch, przegonił myszkę, odłączył i znów podłączył przewód (który na szczęście był cały), nawet nie zauważył, że zapadła noc. Wrócił do domu, gdy zegar wybijał dwunastą. Ten żałobny dźwięk, rozbrzmiewający głucho w pustym mieszkaniu, sprawił, że Skorikowi aż dech zaparto ze strachu. Poczuł się tak samotny i przerażony, że mało brakowało, a zawyłby jak pies.
Na szczęście w niedługi czas potem przyszedł pan Nameless, ale jakby zupełnie odmieniony. Nie był już wesoły i zadowolony, lecz nachmurzony, a nawet zły.
– Czemu jeszcze nie jesteś gotów? – zapytał Sieńkę. – Zapomniałeś, że masz wystąpić w roli Moti? Wkładaj perukę, jarmułkę i te stare łachy. Nie będę cię za mocno ch-charakteryzował, w piwnicy i tak jest ciemno. Tylko nos ci przykleję.
– Przecież jeszcze wcześnie. Mówił pan, że o trzeciej – zauważył zgnębiony Sieńka.
– Wynikła jeszcze jedna p-pilna sprawa. Muszę ją załatwić. Pojedziemy Latającym Dywanem, to będzie jednocześnie ostatnia próba przed startem.
Masz, babo, placek! Tyle się napolerował, naczyścił – a wszystko zdało się psu na budę. Chociaż, z drugiej strony, wypróbować wóz nie zaszkodzi.
Sieńka przebrał się szybko i bez protestów. Lepiej już być Żydkiem niż mamzelką.
Erast Pietrowicz włożył wspaniały strój automobilisty – skórzany, błyszczący kombinezon, do tego skrzypiące żółte trzewiki i kamasze.
Potem do małej tylnej kieszeni wsunął niewielki rewolwer (marki „Herstal”, wykonany na specjalne zamówienie w zagranicznym mieście Liège). Skorikowi ścisnęło się serce. Czy dożyjemy do startu? Bóg jeden wie.
– Siadaj za kółkiem – polecił pan Nameless. – Pokaż, co potrafisz.
Sieńka włożył okulary i wcisnął uszy pod zbyt obszerną jarmułkę, żeby mu nie spadła. Ech, przejedzie się przynajmniej na ostatek!
– Na S – samotiekę. Przemknęli trasę w pięć minut.
Erast Pietrowicz wysiadł przed niewielkim drewnianym domem i zadzwonił. Drzwi się otworzyły.
Sieńka, jak zwykle ciekawy, podszedł rzucić okiem na mosiężną tabliczkę, którą na nich umieszczono. „F.F. Weltman, anatomopatolog, dr medycyny”. Co to takiego „anatomopatolog”? Diabli wiedzą. „Dr” znaczy doktor. Ktoś zachorował, czy co? Chyba nie Masa, zaniepokoił się Sieńka. Za drzwiami rozległy się kroki, więc szybko pobiegł z powrotem do maszyny.
Doktor był drobny, szczupły, skulony i wciąż mrugał oczyma. Na Sieńkę popatrzył z przestrachem i w odpowiedzi na jego „szanowanko” tylko niepewnie kiwnął głową.
Читать дальше