– Poczekaj, zdąży się!
Ale na nieszczęsnego Sieńkę rzucił się Wampir.
– A więc to tylko przebranie! – I buch go pięścią w ucho.
Dobrze, że przekrzywiona peruka złagodziła trochę cios, bo inaczej Skorik straciłby przytomność.
I tak zresztą zachwiał się mocno i ledwie zdołał ustać na nogach. Nie czekając, aż znów zaczną go bić, machnął ręką w stronę najbliższej sterty prętów.
– Przecież srebro jest tutaj! Spójrzcie tylko!
Szantażysta popatrzył we wskazanym kierunku. Potem wziął jeden pręt i chwilę obracał go w rękach. Następnie podniósł taki sam pręt Oczko i poskrobał nożem. Błysnął matowo jasny kruszec i Wampir wykrzyknął oszołomiony:
– Srebro! Niech skonam, srebro!
On również wyjął nóż i poskrobał na próbę jeden pręt, drugi, trzeci.
– Przecież tu są tego całe pudy!
Książę i Oczko, zapomniawszy o Sieńce, z łoskotem rozrzucali stertę.
Skorik, powoli przesuwając się wzdłuż ściany, znalazł się tuż obok Śmierci. Szepnął jej:
– Wiejemy stąd!
A ona, również szeptem, sprzeciwiła się:
– Nie można.
– Coś ty? Tamci zaraz się opamiętają i mnie wykończą!
Ale Śmierć za nic nie chciała się zgodzić.
– Erast Pietrowicz tak kazał.
Może ją tutaj zostawić, skoro jest taka uparta? – zawahał się Sieńka. I pewnie by to zrobił (chociaż, oczywiście, wcale nie), gdyby nie zjawił się akurat – o wilku mowa – pan Nameless.
Widocznie przybysze skradali się przejściem na palcach, gdyż żadnych kroków nie było słychać.
Kolejno, jeden za drugim, szybko weszli do komory trzej mężczyźni – Erast Pietrowicz, pułkownik Sołncew i Budnik. Inżynier trzymał latarkę (którą zresztą od razu zgasił, jako że i tak było jasno), prystaw w każdej dłoni miał rewolwer, a policjant po prostu w obronnym geście wysunął przed siebie pięści.
– Ręce do góry! – zawołał głośno Sołncew. – Bo położę trupem na miejscu!
Pan Nameless stał po jego lewej stronie, policjant po prawej.
Obaj bandyci i szantażysta zastygli bez ruchu. Pierwszy rzucił pręt Wampir, powoli się odwrócił i podniósł ręce. Książę i Oczko po chwili zrobili to samo.
– Grzeczni chłopcy! – pochwalił ich pułkownik. – Wszyscy na miejscu, jak jeden mąż! Świetnie, moi kochani, doskonale! I pani, mademoiselle! Co za spotkanie! Ostrzegałem panią, że trzeba staranniej dobierać sobie towarzystwo. Teraz, niestety, może pani liczyć tylko na siebie! – Rzucił krótkie spojrzenie na Erasta Pietrowicza i Budnika. – Wyjmijcie rewolwery, na co czekacie? To niebezpieczna kompania, wszystkiego można się po nich spodziewać.
– Nie mam przy sobie broni palnej – wyjaśnił spokojnie inżynier. – Dź-dziś jej nie użyję.
Policjant zagrzmiał basem:
– Mnie ona na nic. Jak trzeba, to i gołą pięścią załatwię na cacy.
Prystaw nie jest taki głupi, pomyślał Sieńka. Dobrze wiedział, jakiego wziąć ze sobą pomocnika.
– Pani i ty, Sienia, stańcie za mną – polecił Erast Pietrowicz niedopuszczającym sprzeciwu tonem.
Skorik, prawdę mówiąc, ani myślał się sprzeciwiać – natychmiast wbiegł za plecy inżyniera i stanął przy samym wyjściu. Harda, niepokorna Śmierć także nie ośmieliła się protestować i dołączyła do Sieńki.
– Innokientiju Romanowiczu, proszę mi pozwolić na wygłoszenie krótkiej mowy – zwrócił się do prystawa pan Nameless. – Czuję się w obowiązku wyjaśnić obecnym p-prawdziwy sens tego zgromadzenia.
– Prawdziwy sens? – zdziwił się Sołncew. – Sens jest chyba oczywisty: aresztowanie tych szubrawców. Jedyne, czego chciałbym się dowiedzieć, to, jak się panu udało ich tu zwabić. I co to za malownicza postać?
Ostatnie słowa odnosiły się do Sieńki, który na wszelki wypadek jeszcze bardziej przesunął się w stronę wyjścia.
– To mój asystent – wyjaśnił Erast Pietrowicz. – Ale nie zamierzałem mówić o nim. – Odkaszlnął i zaczął jeszcze raz, głośniej, tak żeby wszyscy słyszeli. – Proszę państwa, mam bardzo n-niewiele czasu. Zebrałem was, żeby wszystko wreszcie definitywnie zakończyć. Jutro – a właściwie już dzisiaj – opuszczam nasze miasto, dlatego też tej nocy powinienem zamknąć swoje moskiewskie sprawy.
Prystaw przerwał mu, zaniepokojony.
– Opuszcza pan? Ale po drodze tutaj opisywał mi pan, jak wspólnie wyrwiemy z korzeniami całe zło i jak otworzy to przede mną szeroką drogę do awansu służbowego, wspaniałe perspektywy…
– Istnieją dla mnie sprawy ważniejsze niż pańska kariera – odciął się inżynier. – Na przykład sport.
– Jaki, u diabła, sport?!
Pułkownik był tak zdumiony, że przeniósł spojrzenie z bandytów na Erasta Pietrowicza. Ręka Oczka powoli wślizgnęła się w rękaw, ale Budnik dwoma susami przyskoczył do niego i podniósł pudową pięść.
– Zatłukę!
Walet natychmiast wysunął przed siebie otwarte, puste dłonie.
– Jeżeli jeszcze raz pan mi przerwie, odbiorę panu colty! – skarcił gniewnie pan Nameless prystawa. – W pańskich rękach i tak niewiele z nich pożytku!
Spojrzeć jeszcze raz na Erasta Pietrowicza Sołncew się nie odważył, więc po prostu tylko skinął głową: dobrze, dobrze, już milczę.
Pokazawszy wszystkim, kto tu rządzi (tak właśnie ocenił Sieńka zachowanie inżyniera), Erast Pietrowicz zaczął mówić, zwracając się do zgromadzonych w piwnicy mężczyzn.
– A więc, p-panowie, postanowiłem zebrać was tutaj z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że wszyscy byliście podejrzanymi w sprawie zabójstw na Chitrowce. Teraz już wiem, kto jest sprawcą tych przestępstw, ale mimo to wyjaśnię krótko, dlaczego ściągnął na siebie podejrzenia każdy z was. Książę wiedział o istnieniu skarbu – to raz. Szukał go – to dwa. Ponadto w ciągu ostatnich miesięcy z pospolitego rabusia zamienił się w bezlitosnego mordercę – to trzy. Pan, panie Oczko, również wiedział o skarbie – to raz. Odznacza się pan bezlitosnym okrucieństwem – to dwa. Wreszcie prowadzi pan podwójną grę za plecami swego herszta: ma go pan za nic, żywi się strawą z jego stołu i s-sypia w jego łóżku – to trzy.
– Co?! – ryknął Książę i odwrócił się do pomocnika. – O co mu chodzi z tym łóżkiem?
Walet tylko się uśmiechnął w odpowiedzi, ale takim uśmiechem, że Sieńka poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Pan Nameless tymczasem zwrócił się do Wampira:
– Panu, panie szantażysto, nie dawał s-spokoju wzrost pozycji Księcia. Niczym sęp ścierwojad, kradnący cudzą zdobycz, wciąż stara się pan wyrwać choćby ochłap rywalowi, który ma więcej szczęścia – pieniądze, złodziejską sławę, kobietę. To raz. Pan również nie waha się przed zabójstwem, ale traktuje je pan jako ś-środek ostateczny i zachowuje przy tym wszelkie środki ostrożności. Tak jak Poszukiwacz Skarbu z Chitrowki, którego cechuje maniakalna wprost przezorność. To dwa…
– Kobietę? – znów przerwał Książę, słuchający w napięciu tej mowy oskarżycielskiej. – Jaką kobietę? Śmierć, o czym on mówi? Czyżby Wampir też wyciągał po ciebie łapy?
Sieńka spojrzał na Śmierć i zobaczył, że jest blada jak śmierć (nie, lepiej powiedzieć „biała jak śnieg” albo „jak płótno”). Mimo to uśmiechnęła się.
– I on, i twój kumpel Oczko. Wszyscy jesteście siebie warci, pająki.
Nie opuszczając rąk, Książę zamachnął się i uderzył waleta w skroń, ale ten – widocznie przygotowany na atak – zręcznie odskoczył i wyciągnął z rękawa nóż. Wampir też włożył dłoń do kieszeni.
Читать дальше