– Ciekawe byłoby wiedzieć, czym się zdradziłem – wtrącił Budnik, przyglądając się inżynierowi z zainteresowaniem.
Sieńka nie dostrzegł na jego twarzy śladu strachu czy choćby tylko zaniepokojenia. Ale zaraz musiał odwrócić głowę w stronę prystawa.
– Co ty, Budnikow, przyznajesz się?! – wykrzyknął zdenerwowany pułkownik i odsunął się od podwładnego. – Przecież on jeszcze niczego sensownie nie udowodnił!
– Udowodni. – Policjant tylko machnął ręką, nie odrywając oczu od pana Namelessa. – Jemu się człowiek nie wywinie. A ty lepiej milcz, wasza wielmożność, twój numer teraz ostatni.
Sołncew tylko otworzył usta, ale nie mógł wykrztusić słowa. W książkach piszą o tym: „utracił dar mowy”.
– Chcecie wiedzieć, czym się zdradziliście? – powtórzył Erast Pietrowicz, który uśmiechnął się, słysząc pytanie policjanta. – To bardzo proste. Skręcić człowiekowi kark, i to tak błyskawicznie, żeby nawet nie zipnął, można tylko w jeden sposób – złapać go od góry ręką za głowę i gwałtownie szarpnąć, łamiąc kręgi i rozrywając mięśnie. Potrzeba do tego niezwykłej wprost siły, którą pośród wszystkich podejrzanych odznaczacie się jedynie wy, Budnikow. Ani Księciu, ani Oczku, ani panu pułkownikowi by jej nie starczyło. Ludzi zdolnych do czegoś takiego można – i to na całym świecie – policzyć na palcach. Oto i cała mądrość. Sprawa zabójstw na Chitrowce w ogóle nie należy do zbyt skomplikowanych. Gdybym nie był równocześnie zajęty jeszcze jednym śledztwem, zakończyłbym ją o wiele wcześniej…
– No cóż, w końcu i koń się potknie. – Budnikow rozłożył ręce. – Zdawało mi się, że byłem taki ostrożny, a na to nie wpadłem. Trzeba było Proszce rozwalić łeb.
– Chyba tak – zgodził się pan Nameless. – Ale od udziału w operacji „Pająk w Pułapce” to by pana nie uchroniło. A więc zakończenie byłoby takie samo.
Sieńka próbował sobie to „zakończenie” wyobrazić, zerkając zza ramienia Śmierci. Co będzie, kiedy skończy się gadanie? Bandyci niepostrzeżenie zdążyli opuścić ręce, prystawowi wargi latają. Zaraz zacznie palić z rewolwerów – i dopiero nastąpi zakończenie.
Ale inżynier z policjantem gawędzili dalej, jakby siedzieli w herbaciarni przy samowarze.
– Wszystko mogę zrozumieć – ciągnął Erast Pietrowicz. – Nie chcieliście pozostawiać przy życiu żadnych świadków, nawet trzyletniego dziecka nie oszczędziliście. Ale co wam zawiniły papuga i pies? To już nie zwykła ostrożność, tylko jakaś paranoja.
– Ee, nie, wasza wielmożność. – Budnik przygładził obwisłe wąsy. – Ptak był strasznie uczony. Jak wszedłem, Ormiaszka powiada: „Dzień dobry, panie posterunkowy”. A papuga od razu: „Dzień dobrrry, panie posterrrunkowy!” A gdyby tak zaskrzeczała przy śledczym? Co do pieska mamzelki, to miał za dobry węch. W „Policejskich Wiedomostiach” czytałem, jak pies rzucił się na zabójcę swojej pani i w ten sposób skierował na niego podejrzenie. W gazetach człowiek znajdzie wiele pożytecznych informacji. Tylko tego najważniejszego się nie wyczyta. – Tu westchnął skruszony. – Że dźwigając szósty krzyżyk, można znów poczuć się młodym…
– Chodzi wam o to, że w starym piecu diabeł pali? – Erast Pietrowicz ze zrozumieniem kiwnął głową. – Tak, w prasie niewiele się o tym pisze. Powinniście, Budnikow, czytać raczej poezje albo chodzić do opery. „Miłość na wiek się nie ogląda” *, itede. Słyszałem, jak opowiadaliście mademoiselle Śmierci o „silnym mężczyźnie z ogromnym majątkiem”. Mieliście na myśli siebie? W ciągu dwudziestu lat panowania na Chitrowce z pewnością niemało zaoszczędziliście, wystarczyłoby na spokojną starość. Na starość owszem, ale na księżniczkę-łabędzicę – raczej nie. W każdym razie tak właśnie sądziliście. I ta bezsilność popchnęła was w szaleństwo, zapragnęliście „ogromnego majątku”. Zaczęliście zabijać dla pieniędzy, do czego przedtem się nie posuwaliście, a kiedy doszły was słuchy o podziemnym skarbie, zupełnie straciliście rozum…
– No cóż, wasza wielmożność… – Budnikow westchnął. – Miłość już taka jest. Jednego czyni aniołem, drugiego diabłem. A ja… Zamieniłbym się w samego Szatana, byleby tylko ona była moja…
– Łajdak! – wybuchnął prystaw. – Nikczemne bydlę! I jeszcze ma czelność mówić o miłości! A za moimi plecami… Poczekaj, pójdziesz na katorgę!
Budnikow rzucił ostro:
– Milcz, kurduplu! Jeszcześ nie zrozumiał, do czego jego wielmożność zmierzają?
Pułkownikowi dech zaparło z wściekłości.
– Kurd…?! – Nie dokończył, dławił się słowami. – „Zmierzają”? Co masz na myśli?
– Erast Pietrowicz też się zakochał w Śmierci, wpadł po same uszy – wyjaśnił mu podwładny jak nierozumnemu dziecku. – I wykombinował, że stąd, z tej piwnicy, tylko jeden z nas wszystkich wyjdzie żywy – on sam. I słusznie, bo z jego wielmożności mądry człek. Ma rację. Pięciu tu padnie trupem, a jeden opuści to miejsce z olbrzymim bogactwem. Śmierć też mu się dostanie. Tyle że jeszcze zobaczymy, kto to będzie.
Sieńka słuchał i myślał: prawdę mówi, ścierwo, prawdę mówi! Po to właśnie pan Nameless zebrał tu tych złoczyńców, żeby ich święta ziemia dłużej nie nosiła. Trzeba ją od nich uwolnić. Jak również pewną osobę, która nie powinna była tego wszystkiego usłyszeć. Pierś jej aż faluje ze wzburzenia.
Ujął Śmierć za ramię, co miało znaczyć: chodźmy stąd, lepiej się od nich trzymać jak najdalej.
I wtedy wypadki potoczyły się z szybkością błyskawicy.
Przy słowach „jeszcze zobaczymy” Budnik walnął prystawa pięściami w nadgarstki, tak że oba rewolwery wypadły mu z rąk na kamienną posadzkę.
W tej samej chwili Oczko wyszarpnął z rękawa nóż, Wampir i Książę rewolwery, a policjant schylił się i podniósł jeden z tych, które upuścił Sołncew, po czym skierował lufę w stronę Erasta Pietrowicza.
(ciąg dalszy)
Sieńka zamknął oczy i zatkał uszy, żeby nie ogłuchnąć od spodziewanego huku. Czekał pięć sekund, ale strzał nie padł. Wtedy chłopak otworzył jedno oko.
I ujrzał obraz niczym z baśni o zaczarowanym królestwie, w którym wszyscy mieszkańcy nagle usnęli, zastygając w pół gestu i słowa.
Książę celował z rewolweru w Oczko, który w groźnie wzniesionej dłoni trzymał nóż; pułkownik zdołał podnieść jeden ze swoich „coltów”, jak je nazwał pan Nameless, i mierzył w Wampira; ten z kolei w prystawa; Budnikow trzymał na muszce inżyniera, który jedyny był nieuzbrojony – stał spokojnie z rękami na piersi. Nikt się nie poruszał, tak że wszyscy zebrani przypominali nie tylko mieszkańców zaczarowanego królestwa, lecz także grupę pozującą do zbiorowej fotografii.
– Że też pan, wasza wielmożność, na takie poważne rendez-vous wybrał się bez pistoletu? – Budnikow pokiwał głową nad lekkomyślnością inżyniera, jakby mu współczuł. – Za bardzo jest pan pewny siebie. A przecież Pismo Święte mówi, że „będą zawstydzeni pyszni”. I co pan teraz zrobi?
– Pewny siebie, ale nie głupi, i wy, Budnikow, powinniście o tym wiedzieć. Jeśli przyszedłem bez broni, to znaczy, że istnieje po temu jakiś powód. – Erast Pietrowicz podniósł głos: – Panowie, przestańcie się straszyć nawzajem! Operacja przebiega zgodnie z planem i za chwilę osiągnie moment kulminacyjny. Ale najpierw jedno niezbędne wyjaśnienie. Czy zdajecie sobie sprawę, że jesteście członkami swego rodzaju klubu? Klubu, który należałoby nazwać „kochankowie Śmierci”? Nie dziwiło panów, dlaczego ta najpiękniejsza i najbardziej niezwykła z kobiet spogląda na was łaskawym okiem mimo waszych, delikatnie mówiąc, wątpliwych z-zalet?
Читать дальше