– Dlaczego miałaby pani umrzeć?! – wykrzyknął. – Wbiła pani sobie coś do głowy…
– Teraz! – zakomenderował policjant i wszyscy trzej – on, Książę i Wampir – rzucili się na inżyniera.
Budnik zaatakował go całym ciężarem swego potężnego cielska, przygniótł do ściany, złapał za przeguby i rozkrzyżował.
– Nogi! – wysapał. – W kopaniu jest mistrzem!
Książę i Wampir przykucnęli i chwycili inżyniera za nogi. Szarpnął się niczym ryba na haczyku, ale nie zdołał się wyrwać napastnikom.
– Puśćcie go! – krzyknęła Śmierć i wycelowała w ich stronę rewolwer, ale nie strzeliła.
– Ej, okularnik, zabierz jej broń! – rozkazał policjant.
Oczko ruszył wprost na Śmierć, recytując przymilnym głosem:
– O zwróć, okrutna, błagam cię, miłości młodej dar ów święty…
– Nie podchodź, bo zabiję! – rzuciła.
Ale szczupłe ręce, trzymające rewolwer, drżały.
– Niech pani strzela! Niech się pani nie boi! – krzyknął rozpaczliwie Erast Pietrowicz, usiłując się wyrwać.
Ale potężne łapska Budnika trzymały go mocno, a Książę i Wampir, choć chętnie skoczyliby sobie do gardeł, również nie wypuszczali więźnia.
– Stój, bałwanie przeklęty! – ryknął prystaw. – Ona strzeli! Wszystkich nas zgubisz!
Wąskie wargi waleta rozciągnęły się w uśmiechu.
– Sam pan jesteś bałwan. Mademoiselle nie strzeli, ulituje się nad przystojnym brunetem. Na tym właśnie, szpiclu, polega prawdziwa miłość.
Nagle zrobił dwa szybkie, duże kroki, wyrwał Śmierci rewolwer i odrzucił go jak najdalej, aż pod wejście, po czym powiedział spokojnie:
– A teraz wykończcie mądralę, już można.
– Czym, zębami? – zasyczał purpurowy z wysiłku policjant. – To kawał chłopa, ledwie dajemy radę go utrzymać.
– Cóż – westchnął Oczko – obowiązkiem inteligencji jest pomagać ludowi. Ano, sługo praworządności, odbij trochę w bok.
Policjant odsunął się, o ile mógł, walet zaś bez pośpiechu podniósł nóż, gotując się do rzutu. Zaraz mignie stalowa błyskawica i nie będzie już Erasta Pietrowicza, amerykańskiego inżyniera.
„Colt” poniewierał się na podłodze o dwa kroki od wyjścia, czarna stal błyskała, mrugając jakby porozumiewawczo do Sieńki: no co, Skorik, marnie to wygląda?
A, było nie było, raz kozie śmierć!
Sieńka rzucił się do rewolweru, chwycił go i wrzasnął:
– Stój, Oczko! Bo zabiję!
Ten odwrócił się i w zdziwieniu uniósł rzadkie brwi.
– Odsłona siódma. Tenże Skorik. Po coś wrócił, głupolu?
– Ej, mały! – zaniepokoił się pułkownik ze strachu niemal wciśnięty w ścianę. – Niech ci nie przyjdzie do głowy strzelać! Tu nie wolno, bo wszystko się zawali! Zasypie nas na amen!
– Wali się! – krzyknął nagle przeraźliwie Erast Pietrowicz.
W tej samej chwili rozległ się łoskot. Kupa ziemi i gruzu, zagradzająca drzwi, poruszyła się i osunęła. Przy wtórze rozdzierającego wrzasku prystawa wynurzyła się z rumowiska silna, krępa sylwetka w czerni. Odbiwszy się niczym sprężysta piłka, wyskoczyła na środek skarbca i z wojowniczym okrzykiem zaatakowała waleta.
Masa!
Oto cud nad cudy!
Erast Pietrowicz błyskawicznie wykorzystał zaskoczenie przeciwników – Książę poleciał w jedną stronę, Wampir w drugą. Z lap Budnikowa, co prawda, inżynierowi nie udało się wyrwać, tak że po krótkiej walce obaj runęli na ziemię, przy czym policjant znalazł się na górze i przygwoździł pana Namelessa do podłogi, wciąż mocno trzymając go za nadgarstki. Jednak teraz Wampir i Książę nie pospieszyli już Budnikowi z pomocą – ich wzajemna nienawiść okazała się silniejsza. Sczepieni ze sobą, potoczyli się po podłodze.
Oczko cisnął nożem w Japończyka, ale ten zdążył w porę przykucnąć. Równie łatwo uchylił się Masa przed drugim i trzecim rzutem. Walet jednak, opróżniwszy swój podręczny arsenał, nie dał za wygraną. Odrzucił połę długiego surduta i Sieńka zobaczył przymocowaną do paska drewnianą laseczkę.
Co się w niej kryje, Skorik dobrze pamiętał – długie, cienkie ostrze, zwane szpadą. Nie zapomniał też, jak zręcznie walet potrafi się posługiwać tą straszną bronią.
Założywszy lewą rękę za plecy i wysunąwszy nogę do przodu. Oczko drobnymi kroczkami ruszył przed siebie, zataczając klingą w powietrzu migotliwe kręgi. Masa cofnął się. Nic dziwnego, z gołymi rękami!…
– Uwaga! Strzelam! – krzyknął Sieńka, ale nikt nawet się na niego nie obejrzał.
Stał jak idiota, z nabitym rewolwerem, a wszyscy mieli go za nic, każdy zajęty czym innym: Budnik siedział okrakiem na inżynierze, wciąż próbując wymierzyć mu cios w twarz czołem jak stalowy taran; Książę i Wampir wyli i popiskiwali niczym dwa oszalałe psy; Oczko usiłował zapędzić Masę w kąt; Śmierć starała się ściągnąć policjanta z Erasta Pietrowicza (ale gdzieżby jej starczyło sił na to, żeby ruszyć tego byka); pułkownik nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się wokół, wysunąwszy przed siebie rękę z nożem sprężynowym.
– Co tak stoisz, sukinsynu?! – wychrypiał Budnik. – Widzisz chyba, że sam sobie nie poradzę! Załatw go! Między sobą potem się policzymy!
Podlec prystaw – i to się nazywa przedstawiciel prawa! – usłuchał i rzucił się z nożem na leżącego. Odepchnął Śmierć i zamachnął się, ale ona wczepiła mu się w rękę.
– Popatrzcie na mnie, dranie! – płaczliwie krzyknął Sieńka, potrząsając „coltem”. – Zaraz strzelę i wszystkich was zasypie! Zginiecie pod gruzami!
Sołncew przerzucił nóż do lewej ręki i na oślep pchnął nim Śmierć z przodu, w żebra. Kobieta osunęła się na podłogę. Na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, łuki brwi uniosły się w górę, jakby w uśmiechu szczęścia. Ostrożnie zasłoniła rękami zranione miejsce i Sieńka ujrzał z przerażeniem, że spomiędzy białych palców sączy się krew.
– Posuń się, do cholery! – wysapał prystaw, opadając na kolana. – Zaraz poderżnę sukinsynowi gardło!
Sieńka poczuł nagle, że jest mu wszystko jedno. Niech Święta Trójca wszystkich tu pogrzebie, skoro tak się sprawy mają. Wysunął przed siebie rękę z rewolwerem i nie celując, nacisnął spust.
Momentalnie ogłuchł od huku, nawet wystrzału naprawdę nie usłyszał. Z lufy wyskoczył język płomienia, głowa pułkownika gwałtownie szarpnęła się w bok, jakby wskazując kierunek, w jej ślady posłusznie poszło ciało, zwalając się właśnie na tę stronę.
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko, w dzwoniącej, strasznej ciszy.
Sklepienie jakoś się nie zawaliło, osypało się tylko trochę tynku. Za to Erastowi Pietrowiczowi udało się wyszarpnąć lewą rękę z żelaznego uścisku zaskoczonego hukiem wystrzału Budnika. Tą ręką posłużył się inżynier w następujący sposób: zacisnął ją w pięść i wymierzył policjantowi krótki, silny cios poniżej podbródka. Ten tylko zacharczał i obalił się na bok niczym wół w ubojni.
Sieńka odwrócił się w drugą stronę, żeby zastrzelić waleta, zanim ten przebije swoją klingą Masę. Obeszło się jednak bez jego interwencji. Oczko, zapędziwszy Japończyka w kąt, niczym rozciągnięta sprężyna wyrzucił w przód rękę ze szpadą, nie zdążył jednak przygwoździć nią Masy do ściany, gdyż broń z brzękiem upadła na kamienną podłogę – Japończyk skoczył w lewo i machnął ręką. Wyleciało z niej coś małego i błyszczącego. Oczko nagle zatoczył się niby szmaciana kukła. Zrobił gest, jakby chciał dotknąć gardła, ale ręce mu opadły, kolana się ugięły i runął na wznak. Ponieważ upadł z głową odrzuconą do tyłu, widać było, że w szyję wbiła mu się głęboko stalowa gwiazdka o ostrych krawędziach. Wokół niej wzbierała z bulgotem ciemna krew. Oczko leżał spokojnie, tylko lekko podrygując nogami.
Читать дальше