– Kto to? – spytał szeptem Sieńka, kiedy konus, pochrząkując, mościł się na siedzeniu.
– Nieważne – odparł ponuro Erast Pietrowicz. – To p-postać z zupełnie innej bajki, nie ma nic wspólnego z naszym dzisiejszym przedsięwzięciem. Jedziemy na bulwar Rożdiestwieński. Czas start!
A kiedy już zahuczał silnik, dalsza rozmowa stała się niemożliwa.
Inżynier kazał Sieńce stanąć na rogu ciemnego zaułka.
– Zostań w samochodzie i nigdzie nie odchodź.
To jasne – dokąd miałby iść? Wiadomo, kto się tu włóczy po nocy. Nie zdąży się człowiek odwrócić, a już wykręcą jakąś śrubę na antypkę albo po prostu tak, dla hecy.
Sieńka położył na siedzeniu korbę. Niech no tylko który podejdzie.
Następnie zwrócił się do doktora:
– Ktoś zachorował? Będzie pan go leczył?
Ten nie odpowiedział, za to pan Nameless wyjaśnił:
– Tak. Konieczna będzie interwencja chirurgiczna.
Obaj podeszli do domu, w którego oknach paliło się światło. Zastukali i zniknęli w środku, a Skorik został w wozie.
Czekał długo. Może nawet całą godzinę. Najpierw siedział i wyobrażał sobie z lękiem chwilę spotkania z Wampirem w piwnicach Jerochy. Potem po prostu się nudził. A wreszcie zaczął się niepokoić, czy zdążą na czas. Parę razy usłyszał, jak z domu, do którego weszli inżynier i doktor, dobiegł jakiś trzask. Diabli wiedzą, co ci dwaj tam robili.
W końcu pojawił się Erast Pietrowicz – sam i bez skórzanej pilotki. Kiedy podszedł bliżej, Sieńka zobaczył, że pan Nameless nie wygląda tak nieskazitelnie jak przedtem – kurtkę na plecach miał rozdartą, na czole widniało skaleczenie. Przejechał językiem po prawej dłoni – kostki palców krwawiły.
– Co się stało? – spytał wystraszony Skorik. – Gdzie lekarz? Został przy chorym?
– Jedziemy – burknął inżynier, niczego nie wyjaśniając. – Pokaż teraz swoje mistrzostwo. To będzie dla ciebie egzamin – dojechać do Chitrowki w dziesięć minut. Jeżeli go zdasz, wezmę cię ze sobą do Paryża jako asystenta.
Sieńka szarpnął dźwignię przepustnicy jeszcze mocniej niż za pierwszym razem. Auto gwałtownym zrywem ruszyło z miejsca i kołysząc się na stalowych resorach, pomknęło naprzód, w noc.
Jako asystenta! Do Paryża! Z Erastem Pietrowiczem!
Boże, spraw, żeby silnik nie zamilkł i nie przegrzał się! Żeby opona nie pękła na bruku! Żeby pas transmisyjny się nie ześlizgnął! Panie, ty przecież wszystko możesz!
Na rogu Machnickiej silnik zakrztusił się i zgasł. Zatkał się!
Sieńka, dławiąc się łzami, przedmuchał gaźnik, na co stracił co najmniej dwie minuty. Z powodu tej pechowej awarii nie zmieści się w czasie.
– Stop – powiedział inżynier na skrzyżowaniu bulwaru z Pokrowką i spojrzał na zegarek. – Dwanaście minut dziesięć sekund.
Skorik opuścił głowę, chlipnął i otarł twarz rudym pejsem. Ach, fortuno, podła babo!
– Świetny rezultat – oznajmił Erast Pietrowicz. – A g-gaźnik przeczyściłeś w rekordowym tempie. Gratuluję. Z tymi dziesięcioma minutami to, ma się rozumieć, były ż-żarty. Spodziewam się, że nie odmówisz i będziesz mi towarzyszył do Paryża w charakterze asystenta. Sam wiesz, że Masa nie nadaje się do tej roli. Wyruszy za nami, zabierze zapasowe koła i inne części.
Nie wierząc swemu szczęściu, Sieńka wyjąkał:
– I pojedziemy we trzech? Aż do Paryża?
Pan Nameless zamyślił się.
– Widzisz, Sienia – powiedział w końcu. – Wybierze się z nami chyba jeszcze jedna osoba. – Znów milczał chwilę, po czym dodał ciszej, bez specjalnego przekonania: – A może nawet dwie…
No, ta jedna to wiadomo kto, zasępił się Skorik. Po piwie, którego dziś w nocy nawarzy Erast Pietrowicz, Śmierć absolutnie nie będzie mogła zostać w Moskwie. Ale druga? Czyżby sensei postanowił uwieźć ze sobą małżonkę szwajcara Micheicza, Fiodorę Nikitisznę?
I Sieńce zrobiło się żal tego biedaka, który zostanie pozbawiony kompotów, ciasteczek, wypieków i żoninej troski. A jeszcze bardziej litował się nad sobą. To będzie prawdziwa męka patrzeć, jak w drodze do Paryża inżynier i Śmierć zatoną w otchłani wzajemnej miłości. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby przegrali przez to wyścig.
Pan Nameless przerwał rozmyślania Sieńki, znów trzasnąwszy kopertą zegarka.
– Za dziesięć trzecia. Czas przystąpić do operacji. Jadę po prystawa. Auto zostawię obok cyrkułu – tak będzie bezpieczniej. A przy okazji sprawdzę, czy Sołncew rzeczywiście ograniczył się do jednego pomocnika. Ty, Sienia, leć do noclegowni, na miejsce spotkania. Poprowadź Wampira podziemnym korytarzem i pamiętaj, że masz się zachowywać jak p-przygłup. Nie mów nic, bełkocz coś tylko niezrozumiale. Moment krytyczny nastąpi wtedy, kiedy pojawią się Książę i Oczko. Jeżeli zrobi się zbyt gorąco, Motia może odzyskać dar mowy. Powiesz wtedy: „A srebro jest tutaj” – i pokażesz je. To zajmie ich akurat do czasu, gdy nadejdę. – Inżynier zamyślił się nad czymś i wymruczał półgłosem: – Fatalnie, że zostałem bez herstala, a na zorganizowanie innego rewolweru już nie ma czasu…
– I jak pan pójdzie między tych bandytów bez broni? – jęknął Sieńka. – Przecież chował pan rewolwer do kieszeni, sam widziałem! Zgubił go pan gdzieś, czy co?
– No właśnie, zgubiłem… Ale to nic, obejdziemy się bez niego. Plan operacji nie przewiduje użycia broni palnej. – Erast Pietrowicz uśmiechnął się beztrosko i dał Sieńce prztyczka w doklejony nos. – No, Żydu, trochę w-więcej odwagi.
Och, niedobrze mu się zrobiło, gdy tylko wszedł do Jerochy – od zapachu piwnicznej stęchlizny, od ciemności, od przytłumionych odgłosów, które dochodziły zza zamkniętych drzwi kwater. Choć było już po północy, mieszkańcy wciąż awanturowali się między sobą, niektórzy wszczynali bójki, inni śpiewali ochrypłymi głosami lub płakali. Ale im bardziej Sieńka się zagłębiał w wilgotne korytarze podziemnego matecznika Jerochy, tym ciszej się stawało, jak gdyby ziemia sama tłumiła i pochłaniała odgłosy ludzkiego żywota, a żeby ująć to naukowo – egzystencji. I nagle zalała Sieńkę fala wspomnień, stokroć gorsza niż zatęchła piwniczna woń i pijackie wrzaski.
W tym miejscu właśnie zaatakował go od tyłu nieznany morderca, szarpiąc za włosy i usiłując skręcić kark. Ręka Sieńki sama się uniosła, by nakreślić znak krzyża na czole i piersi.
A tu, za tymi drzwiami, mieszkali Siniuchinowie. Nagle wydało się Sieńce, że wszyscy oni wpatrują się w niego z ciemności krwawymi jamami wyłupionych oczu. Brrr…
Jeszcze kilka zakrętów i już był w pomieszczeniu z przyporami, niechaj będą przeklęte. Z jego powodu zdarzyły się wszystkie te nieszczęścia.
Tu leżał martwy Procha. Zaraz pewnie wyłoni się z ciemności, rozczapierzywszy palce. Aa, powie, Skorik, ścierwo, już od dawna się na ciebie szykuję. To przecież z twojej winy straciłem życie.
Sieńka czym prędzej umknął z tego przerażającego miejsca, na wszelki wypadek oglądając się za siebie i trzymając w pogotowiu złożone palce, tak by od razu się przeżegnać, gdyby prześladowały go jakieś koszmarne majaki.
Ale rozsądniej by zrobił, gdyby patrzył przed siebie.
Wpadł na coś, ale nie na przyporę, gdyż te były twarde, kamienne, a to – miększe, sprężyste. Chwyciło Sieńkę rękami za gardło i wysyczało:
– Aha, jesteś! No, gdzie ten wasz żydowski skarb?
Wampir! Już tu był, czekał w ciemności.
Skorik ze strachu tylko zawył zduszonym głosem.
Читать дальше