„Ziemie i majątek radży Brahmapuru zostały skonfiskowane przez brytyjski rząd! - oświadczyła przytomnie moja rodaczka i trudno było nie przyznać jej racji. - A to znaczy, że skarb jest własnością jej wysokości królowej Wiktorii!”
„Chwileczkę! - krzyknął nasz dobrotliwy doktor Truffo. -Urodziłem się wprawdzie we Włoszech, ale jestem obywatelem Francji i reprezentuję tu jej interesy! Skarb radży stanowi! prywatną własność rodziny i nie należał do księstwa brahmapurskiego, więc konfiskatę musimy uznać za bezprawną! Charles Regnier przyjął francuskie obywatelstwo z własnej i nieprzymuszonej woli. Popełnił ciężkie przestępstwa na terytorium swojego kraju. Morderstwo, w dodatku dokonane dla osiągnięcia korzyści majątkowych, według prawa Republiki Francuskiej karane jest między innymi konfiskatą mienia na rzecz państwa. Drogie panie, oddajcie chustę! Należy do Francji!” I z wojowniczą miną chwycił brzeg jedwabiu.
Sytuacja była patowa, co wykorzystał zdradziecki Fandorin. Z właściwym jego rodakom bizantyjskim sprytem powiedział głośno: „To poważna kwestia, której teraz nie rozstrzygniemy. Pozwólcie mi jako przedstawicielowi neutralnego państwa zarekwirować na jakiś czas chustę, żeby przypadkiem ktoś jej nie rozszarpał. Położę ją o tutaj, w bezpiecznej odległości od stron konfliktu”.
Po czym zabrał chustę i odniósł ją na stolik ustawiony przy ścianie po zawietrznej, gdzie okna były zamknięte. Później zrozumie Pani, ukochana Emily, dlaczego opisuję wszystkie te szczegóły.
Tak więc kolorowa, trójkątna chusta, jabłko niezgody, leżała na stoliku i pobłyskiwała złotymi iskierkami. Fandorin stał do niej plecami w charakterze warty czy straży. Pozostali tłoczyli się przy dużym stole. Proszę dodać do tego szelest firanek po zawietrznej, zimne światło pochmurnego dnia i nierównomierne kołysanie pokładu pod stopami. Przechodzimy do finału.
„Niech nikt nie śmie odbierać wnukowi radży Bagdassara tego, co prawnie mu się należy! - Pani Clebere wzięła się pod boki. - Jestem obywatelką Belgii i mój proces odbędzie się w Brukseli. Wystarczy, że obiecam przekazać czwartą część spadku na belgijskie organizacje dobroczynne, i przysięgli mnie uniewinnią. Jedna czwarta skarbu to jedenaście miliardów franków belgijskich, pięcioletnie dochody całego Królestwa Belgii!”
Miss Stamp roześmiała się jej prosto w twarz. „Nie doceniasz Brytanii, kochaniutka. Myśli pani, że pozwolimy waszej żałosnej Belgii decydować o losie pięćdziesięciu milionów funtów? Za takie pieniądze zbudujemy setkę potężnych pancerników i siła naszej floty, i tak już najpotężniejszej na świecie, wzrośnie trzykrotnie! Zaprowadzimy na tej planecie porządek!"
Miss Stamp jest mądrą kobietą. Rzeczywiście, cywilizacja tylko by zyskała, gdyby nasz skarb wzbogacił się o tak fantastyczną sumę. Przecież Brytania jest najbardziej postępowym i wolnym krajem świata. Innym narodom wyszłoby na dobre, gdyby wreszcie zaczęły żyć na naszą modłę.
Ale mister Truffo był innego zdania. „Półtora miliarda francuskich franków pozwoli Francji zapomnieć o tragicznych skutkach wojny z Niemcami i stworzyć najnowocześniejszą, najlepiej wyposażoną armię w Europie. Wy, Anglicy, nigdy nie byliście Europejczykami. Jesteście wyspiarzami! Nie rozumiecie i nie chcecie rozumieć interesów Europy. Monsieur de Perier, jeszcze niedawno drugi oficer, obecnie pełniący obowiązki kapitana statku, nie dopuści, żeby skarb przypadł Anglikom. Niezwłocznie sprowadzę pana Perier, niech umieści chustę w kapitańskim sejfie!”
Potem windsorczycy zaczęli się przekrzykiwać, rozeźlony doktor popchnął mnie nawet (jak śmiał!), a pani Clebere kopnęła miss Stamp w kostkę.
Wówczas Fandorin wziął ze stołu talerz i rozbił go o podłogę. Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na niego, a chytry Bizantyjczyk powiedział: „W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Jesteście, drodzy państwo, zbyt rozgorączkowani. Proponuję przewietrzyć salon - duszno tu jakoś”.
Podszedł do okien po zawietrznej i zaczął je kolejno otwierać. Kiedy rozwarł na oścież okno nad stolikiem, na którym leżała chusta, zdarzyło się coś nieoczekiwanego: wiatr poruszył leciutką tkaninę i poderwał ją w powietrze. Przy wtórze zgodnego jęku obecnych jedwabny trójkąt przepłynął nad pokładem, dwa razy zatrzepotał nad kołem łopatkowym - jakby machał nam na pożegnanie - i płynnie tracąc wysokość, uleciał w dal. Jak zaczarowani odprowadzaliśmy go wzrokiem, póki nie skrył się gdzieś pośród leniwych białogrzywych fal.
„Straszna ze mnie gapa - rozległ się w grobowej ciszy głos Fandorina. - Tyle pieniędzy! Jak kamień w wodę! Teraz ani Brytania, ani Francja nie będą mogły dyktować światu swoich warunków. Wielka strata dla cywilizacji. A przecież to całe pół miliarda rubli. Wystarczyłoby Rosji na spłatę zadłużenia wewnętrznego”.
A potem było tak.
Pani Clebere wydała przedziwny świst, od którego mrówki przebiegły mi po skórze, chwyciła ze stołu nożyk do owoców i nader zwinnie rzuciła się na Rosjanina. Nieoczekiwany atak zupełnie go zaskoczył. Tępa srebrna klinga rozcięła powietrze i utkwiła w ciele Fandorina nieco poniżej obojczyka, ale chyba niezbyt głęboko. Na białej koszuli dyplomaty ukazała się krew. W pierwszej chwili pomyślałem: jest jednak kara boska na takich łajdaków. Podły Bizantyjczyk cofnął się niepewnie, ale rozwścieczonej furii nie wystarczyła powierzchowna rana. Mocniej złapała rękojeść i znowu się zamachnęła.
Wówczas wszystkich nas zaskoczył Japończyk, który dotąd nie brał udziału w dyskusji i w ogóle trzymał się z boku. Podskoczył prawie do sufitu, wydał jakiś rozdzierający, ochrypły orli wrzask i spadając, zanim jeszcze dotknął podłogi, noskiem buta kopnął panią Clebere w nadgarstek! Takich sztuczek nie widziałem nawet we włoskim cyrku!
Nożyk odleciał na bok, Japończyk wylądował na ugiętych nogach, a pani Clebere wycofała się z wykrzywioną twarzą, obejmując lewą ręką stłuczony nadgarstek.
Jednak ani myślała poniechać krwawej zemsty! Wpadła plecami na wielki zegar (pisałem już o tym monstrum), zgięła się i podebrała dół sukni. I tak już byłem oszołomiony szybkim rozwojem wydarzeń, ale teraz... Dostrzegłem (proszę wybaczyć, kochana Emily, że o tym piszę) kostkę obciągniętą czarną jedwabną pończochą i brzeg różowych majtek, a chwilę później pani Clebere wyprostowała się i w jej lewej ręce błysnął nie wiedzieć skąd wydobyty pistolet. Bardzo mały, z podwójną lufą i rękojeścią wyłożoną masą perłową.
Nie śmiem przytaczać dosłownie tego, co powiedziała Fandorinowi, zresztą pewnie nie zna pani podobnych określeń. Sens ekspresyjnej i energicznej przemowy sprowadzał się do tego, że „przeklęty zboczeniec” (używam eufemizmu, pani Clebere wyraziła się dosadniej) przypłaci podły żart życiem. „Ale najpierw unieszkodliwię tę jadowitą żółtą żmiję!” - krzyknęła przyszła matka, zrobiła krok w stronę Mr Aono i wystrzeliła. Ten upadł na wznak i głucho jęknął.
Pani Clebere zrobiła kolejny krok i wycelowała pistolecik w twarz Fandorina. „Rzeczywiście nigdy nie chybiam - wycedziła. - Wlepię ci ołów wprost między te śliczne oczka”.
Rosjanin stał, tamując dłonią wsiąkającą w koszulę krew. Nie powiem, że trząsł się ze strachu, ale był bardzo blady.
Statek zakołysał się mocniej niż zazwyczaj - w burtę uderzyła wielka fala - i zobaczyłem, jak obrzydliwy Big Ben pochyla się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu... pada na panią Clebere! Głuche uderzenie twardego drewna o ciemię i niezmordowana kobieta rozciągnęła się na podłodze, przywalona ciężką dębową konstrukcją.
Читать дальше