Blefuje - pomyślała Renata - ale przynajmniej z wdziękiem. A może faktycznie mu się udało?
- A zatem: co nam wiadomo o chuście? Jest t-trójkątna, przy czym jeden bok ma równy, a pozostałe nieco faliste - to raz. Malowidło przedstawia ptaka z dź-dziurką zamiast oka - to dwa. Oczywiście pamiętacie państwo opis pałacu w Brahmapurze, szczególnie jego najwyższego piętra: pasma gór na horyzoncie i ich lustrzane odbicie na fresku - to t-trzy.
- Pamiętamy, i co z tego? - zapytał Czub.
- Jak to co z tego, sir Reginaldzie? - szczerze zdumiał się Rosjanin. - Przecież pan również w-widział rysunek Sweetchilda! Było na nim wszystko, co potrzebne do rozwiązania zagadki: trójkątna chusta, zygzakowata linia i słowo „pałac”.
Wyciągnął z kieszeni chusteczkę, złożył po przekątnej i zademonstrował trójkąt.
- Chusta jest kluczem do miejsca, gdzie ukryto skarb. Jej kształt odpowiada sylwetce jednej z gór przedstawionych na fresku. Trzeba tylko przyłożyć róg chusty do szczytu góry... o tak. - Położył trójkąt na stole i obrysował go palcem. - Wówczas oko ptaka Kalawinki wskaże m-miejsce, w którym należy szukać. Oczywiście nie na fresku, tylko w prawdziwej górze. Powinna tam być jakaś pieczara albo coś w tym rodzaju. Zgadłem, komisarzu?
Wszyscy odwrócili się do Gauche’a. Ten nadął policzki, ściągnął krzaczaste brwi i zrobił się już całkiem podobny do starego, ponurego buldoga.
- Naprawdę nie wiem, jak pan to robi - burknął. - Przeczytałem list jeszcze w karcerze i ani na sekundę nie wypuszczałem go z rąk... W porządku, słuchajcie.
W pałacu mego ojca są cztery sale, w których odbywały się oficjalne ceremonie: w Północnej - zimą, w Południowej - latem, we Wschodniej - wiosną i w Zachodniej - jesienią. Opowiadał o tym nieboszczyk Sweetchild. I rzeczywiście znajdują się tam freski przedstawiające panoramę gór położonych naprzeciwko, za przeszklonymi od posadzki do sufitu ścianami. Minęło wiele lat, ale wystarczy, że przymknę oczy żeby to wszystko zobaczyć. Wiele podróżowałem i niejedno widziałem, ale nie ma na świecie piękniejszego widoku! Ojciec zakopał skrzynię pod wielkim burym głazem na jednym ze stoków. Na którym konkretnie, można się dowiedzieć, przykładając chustę kolejno do każdej góry przedstawionej na fresku. Ta, której obrys idealnie zgadza się z kształtem tkaniny, kryje w sobie skarb. Kamień leży w miejscu oznaczonym okiem rajskiego ptaka. Oczywiście nawet ten, kto wie, w którym sektorze winien szukać, potrzebowałby wielu godzin albo i dni na znalezienie głazu - musiałby sprawdzić setki metrów stoku. Jednak pomylić się nie sposób. W górach leży wiele burych głazów, ale w oznaczonym sektorze - tylko jeden. „Jak pyłek w oku bury głaz pośród szarych kamieni” - głosi notatka w Koranie. Ileż to razy wyobrażałem sobie, jak rozbijam na czarodziejskiej górze namiot i z zamierającym sercem przeczesuje stok w poszukiwaniu tego „pyłku”! Ale los zadecydował inaczej.
Widać szmaragdom, szafirom, rubinom i diamentom sądzone leżeć tam do czasu, aż trzęsienie ziemi strąci głaz w przepaść. Nawet jeżeli stanie się to za sto tysięcy lat, szlachetnym kamieniom nic nie zaszkodzi - są wieczne.
Co do mnie, to już koniec. Przeklęta chusta odebrała mi wszystkie siły i rozum. Życie straciło sens. Przepadłem. Oszalałem.
- No i miał chłopak rację - podsumował komisarz, odkładając połówkę kartki. - Tyle, na tym list się urywa.
- Regnier-san pośtąpir śruśnie - powiedział Japończyk. - Zyr niegodnie, umarr ślachetnie. Wierę będzie mu za to wybaczone i w następnym wciereniu otzyma nowa śansę, zęby od-kupiś swoje brędy.
- Nie wiem, co tam z nim będzie w następnym wcieleniu. - Buldog pedantycznie złożył kartki i schował je do czarnej teczki. - Ale moje śledztwo, chwała Bogu, zakończone. Odpocznę trochę w Kalkucie i wracam do Paryża. Sprawa zostaje zamknięta.
Wówczas rosyjski dyplomata sprawił Renacie niespodziankę.
- Jak to zamknięta? - zapytał donośnym głosem. - Nie tak prędko, komisarzu. - Odwrócił się do Renaty i wbił w nią stalowe lufy zimnych niebieskich oczu. - Może madamme Clebere ma nam jeszcze coś do powiedzenia?
Clarissa Stamp
Pytanie zaskoczyło wszystkich. Chociaż nie, nie wszystkich - Clarissa ze zdumieniem zauważyła, że przyszła matka bynajmniej nie straciła głowy. Ledwie dostrzegalnie pobladła i leciutko przygryzła dolną wargę, ale odpowiedziała zdecydowanie, głośno i niemal natychmiast:
- Racja, monsieur, mam co opowiadać. Ale nie państwu, tylko policji.
Rzuciła komisarzowi niewinne spojrzenie i błagalnym tonem poprosiła:
- Na Boga, porozmawiajmy bez świadków.
Gauche zdawał się zbity z tropu. Zamrugał, podejrzliwie obejrzał się na Fandorina i z godnością wysuwając podwójny podbródek, mruknął:
- Zgoda, chodźmy do mojej kajuty, skoro tak panią przypiliło.
Clarissa odniosła wrażenie, że detektyw nie ma najmniejszego pojęcia, z czego mianowicie zamierza mu się zwierzyć madamme Clebere.
I trudno mu się dziwić - Clarissa sama nie nadążała za rozwojem wypadków.
Kiedy tylko za Gauche’em i Szwajcarką zamknęły się drzwi, miss Stamp spojrzała pytająco na Fandorina, który chyba jedyny dokładnie wiedział, co się dzieje. Pierwszy raz tego dnia odważyła się spojrzeć na niego właśnie tak, wprost, nie spode łba ani zza opuszczonych rzęs.
Nigdy jeszcze nie widziała Erasta (nikt nie słyszy, można po imieniu) w tak marnej formie. Zmarszczył czoło, jego oczy niespokojnie błyszczały, a palce nerwowo bębniły o brzeg stołu. Czyżby ten pewny siebie, błyskawicznie reagujący człowiek stracił kontrolę nad sytuacją? Ubiegłej nocy był zakłopotany, ale tylko przez chwilę. Wtedy szybko doszedł do siebie.
A oto co się wydarzyło.
Po katastrofie w Bombaju miss Stamp trzy dni przesiedziała w swojej kajucie. Pokojówce wyjaśniła, że źle się czuje, jadła na miejscu, a na spacery wychodziła tylko pod osłoną nocy, jak jakaś złodziejka.
Ze zdrowiem wszystko było w najlepszym porządku, ale jak pokazać się na oczy świadkom takiej hańby, a szczególnie jemu? Podły Gauche publicznie ją ośmieszył, poniżył, obrzucił błotem. A najgorsze, że nawet nie sposób zarzucić mu kłamstwa - wszystko to prawda, od pierwszego do ostatniego słowa. Tak, zaraz po otrzymaniu spadku pognała do Paryża, o którym tyle słyszała, tyle czytała. Jak ćma do świecy. I opaliła sobie skrzydełka. Wystarczyło już, że przez tę obrzydliwą historię straciła resztki szacunku dla siebie; teraz jeszcze wszyscy się dowiedzieli, że miss Stamp jest rozpustną, naiwną idiotką, żałosną ofiarą profesjonalnego żigolaka!
Dwukrotnie doktorowa Truffo przychodziła spytać o samopoczucie. Oczywiście tylko po to, żeby nacieszyć się poniżeniem Clarissy: niby współczuła, narzekała na upał, ale oczka aż jej się świeciły - to jak, złotko, która z nas jest prawdziwą lady?
Wpadł też Japończyk, powiedział, że jego rodacy mają w zwyczaju „skradać wyrazy wśpórczucia”, kiedy ktoś zachoruje. Proponował pomoc lekarską. Okazywał zrozumienie.
W końcu zjawił się Fandorin. Clarissa rozmawiała z nim krótko i nie otworzyła drzwi - wymówiła się migreną.
W porządku - mówiła sobie, siedząc samotnie w kajucie i ponuro żując befsztyk. Byle wytrzymać te dziewięć dni do Kalkuty. Co to jest - dziewięć dni karceru. Głupstwo, w końcu przesiedziała w zamknięciu prawie ćwierć wieku. A tu jest jednak przyjemniej niż u ciotki. Sama w luksusowej kajucie, z dobrymi książkami. W Kalkucie po cichu wymknie się na brzeg i wtedy już naprawdę rozpocznie nowe, wspaniałe życie.
Читать дальше