Rzeczywiście popełniłem szereg strasznych, krwawych błędów. Pierwszym z nich była śmierć służących, szczególnie nieszczęsnych dzieci. Oczywiście nie zamierzałem zabijać tych niewinnych łudzi. Jak słusznie się państwo domyślili, wszedłem do willi przebrany za lekarza i wstrzyknąłem im roztwór opium. Chciałem ich tylko uśpić, ale z braku doświadczenia i z obawy, że środek nie zadziała, zbytnio zwiększyłem dawki.
Drugi wstrząs oczekiwał mnie na piętrze. Kiedy rozbiłem gablotę i drżącymi ze szczęścia rękami przycisnąłem do twarzy ojcowską chustę, nagle otwarły się jakieś drzwi i kuśtykając, wyszedł z nich pan domu. Z moich informacji wynikało, że powinien był wyjechać, tymczasem nagłe stanął przede mną z pistoletem z dłoni! Nie miałem wyboru. Złapałem posążek Śiwy i z całej siły uderzyłem lorda w głowę. Upadł nie na wznak, ale do przodu, objął mnie ramionami i zabryzgał krwią moje ubranie. Pod białym fartuchem miałem mundur galowy: ciemnoniebieskie spodnie marynarskie z czerwonymi lampasami bardzo przypominały uniform miejskich służb medycznych. Uważałem się za bardzo sprytnego i ostatecznie to właśnie mnie zgubiło. Lord, miotając się w agonii, zerwał mi z piersi, spod rozchylonego fartucha, znaczek „Lewiatana”. Stratę zauważyłem dopiero po powrocie na statek. Udało mi się zdobyć duplikat, lecz ślad pozostał.
Nie pamiętam, jak opuszczałem willę. Bałem się wyjść drzwiami, przelazłem przez płot ogrodu. Na brzegu Sekwany jakoś doszedłem do siebie. W jednej ręce zakrwawiona statuetka, w drugiej pistolet - sam nie wiem, po co go stamtąd zabrałem. Zatrząsłem się z obrzydzenia i wyrzuciłem jedno i drugie do rzeki. Chusta leżała w kieszeni munduru, pod białym fartuchem, i grzała mi serce.
Następnego dnia dowiedziałem się z gazet, że zamordowałem nie tylko lorda Littleby, ale i dziewięć innych osób. Pominę opis rozpaczy, w jaką mnie to wprawiło.
- Pomiń, pomiń. - Komisarz kiwnął głową. - I bez tego zaraz się rozpłaczemy. Zupełnie jakby przemawiał do przysięgłych. Sami osądźcie, czy mogłem postąpić inaczej? Na moim miejscu zrobilibyście to samo. Tfu! - I czytał dalej:
Chusta doprowadzała mnie do szaleństwa. Czarodziejski ptak z dziurką w miejscu oka zapanował nad całym moim życiem. Odtąd działałem już nie sam - prowadził mnie jego cichy głos.
- Przygotowuje grunt pod orzeczenie o niepoczytalności. - Buldog uśmiechnął się ze zrozumieniem. - Stare sztuczki.
Kiedy płynęliśmy Kanałem Sueskim, chusta zniknęła z mojego sekretarzyka. Poczułem, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Nawet nie pomyślałem o kradzieży - byłem już wówczas pod tak silną władzą mistyki, że uważałem chustę za żywą, niezależną istotę. Istota ta uznała mnie za niegodnego i porzuciła. Nie popełniłem samobójstwa tylko dlatego, że wciąż miałem nadzieję: może chusta ulituje się nade mną i wróci. Wiele trudu kosztowało mnie skrywanie przed wami mojego stanu ducha.
A potem, w przeddzień przybycia do Adenu, stał się cud! Usłyszałem rozpaczliwy okrzyk madamme Clebere, wbiegłem do jej kajuty i ujrzałem jakiegoś Murzyna z zawiązaną na szyi zaginioną chustą. Teraz wiem, że dzikus kilka dni wcześniej zajrzał do mojej kajuty i po prostu zabrał kolorowy kawałek tkaniny, wtedy jednak ogarnęła mnie mistyczna trwoga! Sam czarny Anioł Ciemności wyszedł z piekieł i zwrócił mi mój skarb!
Po krótkiej szamotaninie zabiłem czarnucha i korzystając z tego, że madamme Clebere była na wpół zemdlona, odzyskałem chustę. Odtąd już zawsze nosiłem ją na piersi.
Profesora Sweetchilda zabiłem z zimną krwią, z wyrachowaniem, które mnie samego zachwyciło. Niezwykłą przebiegłość i szybkość reakcji całkowicie zawdzięczam magicznej mocy chusty. Już z pierwszych chaotycznych zdań Sweetchilda wywnioskowałem, że rozwiązał tajemnicę i wpadł na trop syna radży - na mój trop. Musiałem zmusić Anglika do milczenia i zrobiłem to. Chusta była ze mnie zadowolona - poczułem, jak jedwab robi się coraz cieplejszy, jak grzeje moje poranione serce.
Ale likwidacja profesora tylko odwlekła klęskę. Usidlił mnie pan, komisarzu. Jeszcze zanim przybylibyśmy do Kalkuty, pan i pański bystry pomocnik Fandorin...
Gauche chrząknął z dezaprobatą i spojrzał na Rosjanina.
- Gratuluję, gratuluję. Doczekał się pan komplementu od mordercy. Dobrze chociaż, że wziął pana za mojego pomocnika, a nie mnie za pańskiego.
Łatwo sobie wyobrazić, z jaką ulgą Gauche wykreśliłby ten wers, żeby tylko nie wpadł w oczy paryskim szefom. Niestety - wszystko było czarno na białym. Renata rzuciła okiem na Rosjanina. Ten pociągnął ostry koniuszek wąsa i gestem poprosił komisarza o dalszą lekturę.
...i pański bystry pomocnik Fandorin wykluczylibyście kolejnych pasażerów z kręgu podejrzanych i wówczas zostałbym tylko ja. Jedna depesza do wydziału naturalizacji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wystarczyłaby, żeby ustalić aktualne nazwisko syna radży Bagdassara. Zresztą nawet w rejestrach Ecole Maritime można wyczytać, że rozpocząłem studia pod jednym nazwiskiem, a zakończyłem pod innym.
Wówczas zrozumiałem, że puste oko rajskiego ptaka nie jest drogą do doczesnego szczęścia, tylko do wiecznej Nicości. Postanowiłem rzucić się w otchłań, jednak nie jak żałosny nieudacznik, lecz jak wielki radża. Moi szlachetni przodkowie nigdy nie umierali sami. W ślad za nimi wstępowali na stos pogrzebowy słudzy, żony i nałożnice. Nie żyłem po książęcemu, ale przynajmniej umrę jak wielki książę - zdecydowałem. Zabiorę ze sobą w tę ostatnią podróż nie służbę i niewolników, lecz kwiat obywateli Europy. Moim rydwanem pogrzebowym będzie gigantyczny statek, cud europejskiej myśli technicznej! Rozmach tego planu oczarował mnie. Cóż znaczą wszelkie bogactwa wobec takiego gestu!
- Łże jak najęty - przerwał Gauche. - Nas chciał potopić, za to dla siebie przygotował łódkę.
Komisarz wziął ostatnią kartkę, zapisaną w połowie.
Kapitana Cliffa wyprowadziłem w pole nader podle, przyznaję. Może w pewnej mierze usprawiedliwia mnie fakt, że nie oczekiwałem takiej katastrofy. Szczerze szanuję Cliffa. Chciałem nie tylko opanować „Lewiatana” ale i zachować przy życiu świetnego marynarza. Przez jakiś czas zamartwiałby się o córkę, a potem by zobaczył, że wszystko z nią w porządku. Niestety, pech mnie nie opuszczał. Czyż mogłem przewidzieć, że kapitan dostanie zawału? Przeklęta chusta, to ona jest wszystkiemu winna!
W dniu, w którym „Lewiatan " wypłynął z Bombaju, spaliłem pstry jedwabny trójkąt. Spaliłem za sobą mosty.
- Jak to spalił? - jęknęła Clarissa. - Chusty już nie ma?
Renata wpiła się wzrokiem w Buldoga. Ten obojętnie wzruszył ramionami i powiedział:
- I dzięki Bogu, że nie ma. Do diabła ze skarbami, tyle wam powiem, panie i panowie. Będziemy spać spokojniej.
Proszę, Seneka się znalazł. Renata w skupieniu potarła podbródek.
Trudno wam w to uwierzyć? Dobrze, w dowód szczerości wyjawię wam tajemnicę chusty. Teraz nikomu już na nic się nie przyda.
Komisarz przerwał i chytrze zerknął na Rosjanina.
- O ile dobrze pamiętam, ubiegłej nocy chwalił się pan, że rozwiązał zagadkę. Proszę podzielić się z nami swoją wersją, a potem zobaczymy, czy taki pan bystry, jak uważał nieboszczyk.
Fandorin zachował całkowity spokój.
- To dość proste - powiedział nonszalancko.
Читать дальше