– Prawda? Ale tak właśnie było.
Komisarz zszedł pierwszy po stromych schodach prowadzących do skał nad brzegiem fiordu. Zatrzymał się i wskazał palcem.
– Tutaj wszedł na wyspę i uciekł tą samą drogą.
– Dokąd udało się wam pójść jego tropem?
– Byliśmy tu dziesięć minut po włączeniu alarmu, ale zanim przybyły psy, minęło dodatkowe piętnaście, dwadzieścia minut. Myślę, że przez to niestety dużo straciliśmy. Psy zaprowadziły nas do lodu, dalej nie mogły nic wyczuć. A trudno jest szukać śladów po łyżwach na lodzie, ponieważ nie ma na nim prawie w ogóle śniegu.
– Jak dostał się do budynku?
– Ten mężczyzna wiedział, co robi. Wszedł przez otwór wentylacyjny na tyłach budynku i tamtędy dostał się do holu. Potem nie przejmował się alarmem, tylko wykonał to, co zaplanował i zniknął.
– Mrożąca krew w żyłach historia – stwierdziła Karin. – I mnie chyba też zaraz zamarznie krew w żyłach od tego zimna. Wejdziemy do środka?
W wejściu spotkali Pera-Erika Sommera; uparł się, żeby najpierw zaprosić ich na kawę, która pomogłaby im się rozgrzać. Dyrektor muzeum był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o łagodnym spojrzeniu ukrytym za grubymi okularami w czarnych oprawkach.
Kawiarnia znajdowała się w dawnej kuchni księcia. Usiedli przy stolikach i zaraz podano im kawę i ciepłą szarlotkę z sosem waniliowym. Po lodowatym spacerze smakowało wspaniale.
Kurt Fogestam wyjaśnił Karin, że był tam tylko po to, by dotrzymać jej towarzystwa. Sommer został już przesłuchany przez sztokholmską policję i teraz Karin mogła zadać te pytania, na które szukała odpowiedzi.
– To wszystko jest straszne, naprawdę straszne – westchnął Per-Erik i zamieszał kawę łyżeczką. – Nigdy nie padliśmy ofiarą kradzieży, nigdy wewnątrz muzeum – poprawił się szybko. – Zginęło kilka rzeźb z ogrodu i już to było wystarczająco poważne, tylko to. Lecz ta kradzież to zupełnie inna rzecz. Alarm działał, ale co z tego? Policja i tak nie zdążyła przyjechać na czas.
– Macie kamery bezpieczeństwa?
– Tak, w kilku miejscach, ale niestety żadna nie zarejestrowała złodzieja.
– Ile osób tu pracuje?
– Niech pomyślę… – Dyrektor muzeum szeptem wyliczał na palcach. – Jest nas dziewięć osób pracujących na pełen etat, jeśli wliczyć w to pracowników zajmujących się utrzymaniem ogrodu i budynków. Mamy własnego ogrodnika i stróża. Poza tym jest kilka osób, które pracują tu w niepełnym wymiarze godzin, od czasu do czasu.
– O ilu osobach mówimy?
– Hm, myślę, że będzie to z dziesięć, może piętnaście osób.
– Czy ktoś z nich ma jakieś powiązania z Gotlandią?
– Nic o tym nie wiem.
– Czy pan albo ktoś z tu pracujących znał Egona Wallina?
– Ja nie, ale nie mogę gwarantować za innych. Choć myślę, że słyszałbym coś o tym, mając na uwadze straszny los, który go spotkał.
– Czy kiedykolwiek współpracowaliście z jego galerią w Visby?
– Odkąd ja jestem tu dyrektorem, nie.
– Czy zna pan kogoś, kto miał kontakt z Muramaris, z galerią w Visby lub prowadził jakiś projekt we współpracy z Gotlandią?
– Nie.
Karin zwróciła się do Fogestama.
– Czy przesłuchaliście wszystkich zatrudnionych?
– Jesteśmy w trakcie. Myślę, że przesłuchania jeszcze się nie zakończyły.
– Chciałabym dostać listę pracowników.
– Oczywiście, mogę przygotować pani taką listę. Choć nic nie wskazuje na to, że włamywaczem był ktoś z tu pracujących. Tej kradzieży dokonał ktoś z zewnątrz.
– Ktoś, kto bardzo dobrze orientował się w rozkładzie pomieszczeń – zwróciła uwagę Karin.
– Tak, ale plan budynku można zdobyć bez problemu, jeśli się tylko chce.
– Jakie obecnie macie wystawy w muzeum?
– Sztuka szwedzka z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku plus minus trzydzieści lat. Poza tym są też wystawione obrazy z prywatnych zbiorów księcia. Nigdy ich nie ruszamy. Mamy tu sporo dużo cenniejszych obrazów niż ten namalowany przez Dardela, chociażby dzieła Liljeforsa i Muncha. Są one o wiele więcej warte niż Umierający dandys. Dlaczego złodzieje zadowolili się tylko nim? To nie do pojęcia.
W drodze do sali, z której skradziono obraz, Per-Erik Sommer zaczął opowiadać o Waldemarsudde, ponieważ Karin była tam po raz pierwszy.
– Książę miał artystyczną duszę i przyciągał do siebie szwedzkich artystów tworzących w jego czasach – zaczął. – Jego pałac został wykończony w 1905 roku i stał się ostoją wolnej myśli, życie towarzyskie kwitło w tych salonach. Książę był dobrym przyjacielem wielu współczesnych mu twórców, poza tym sam malował, przede wszystkim wspaniałe pejzaże. Przez całe życie kolekcjonował sztukę. W jego zbiorach znajduje się ponad dwa tysiące dzieł – kontynuował Sommer entuzjastycznie, tak jakby zapomniał, dlaczego tam byli.
– Czy jest tu więcej obrazów Dardela?
– Na wystawę wypożyczyliśmy również trzy inne jego obrazy. Poza tym Dardel wykonał szkic przedstawiający księcia Eugena, który należy do kolekcji księcia. Nic z tego nie zginęło.
Weszli do jasnego, ładnego salonu, gdzie uderzył ich zapach świeżych kwiatów. Pokoje były umeblowane w stylu z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Świeże kwiaty ozdabiały każdy pokój, zgodnie z życzeniem księcia. Były tam purpurowe amarylisy, mieniące się odcieniami błękitu hiacynty i mnóstwo tulipanów we wszystkich kolorach.
Karin wiedziała, że książę Eugen nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci. Zastanawiała się, czy był homoseksualistą, ale nie miała odwagi spytać.
Dominującym pomieszczeniem był salon księcia. Przez wysokie drzwi balkonowe wpadało do środka światło słoneczne i oświetlało jedwabne tapety. Najbardziej rzucającym się w oczy dziełem był duży obraz Ernesta Josephssona zatytułowany Wodnik, który przedstawiał wodnego ducha siedzącego na skałach przy kaskadzie rzecznej i grającego na skrzypcach. Per-Erik zatrzymał się przy obrazie.
– Ten obraz, jak widzicie, jest wsuwany na noc do schowka w ścianie, nie może więc być przeniesiony. Było to ulubione dzieło księcia.
Młody nagi mężczyzna na obrazie, który stanowił jego centralną figurę, był ładny i delikatny. Z całego dzieła emanowały tragizm i czułość. Miejsce dla obrazu było dobrze wybrane. Widać go było w całej okazałości, a pozłacane skrzypce wodnika pasowały wspaniale do żółtych jedwabnych tapet w pokoju.
Podłoga trzeszczała pod ich stopami, gdy przechodzili przez kolejne pomieszczenia: pokój kwiatowy z czarującym widokiem na miasto i sztokholmski fiord, ciemnozielona biblioteka z półkami zapełnionymi literaturą poświęconą historii sztuki i z okazałym kominkiem.
Na koniec dyrektor muzeum zaprowadził ich do jadalni, gdzie wcześniej wisiał Umierający dandys. Pokój ciągle był odgrodzony taśmami, musieli więc zatrzymać się przy wejściu. Jadalnia miała jasnozielone ściany, imponujący kryształowy żyrandol i lekkie meble w stylu rokoko pochodzące z osiemnastego wieku. Jedna z dłuższych ścian świeciła pustką. Rama po Umierającym dandysie została zdjęta do badania technicznego.
– Tak – westchnął Per-Erik Sommer. – To tu wisiał obraz.
– Obraz jest bardzo duży, prawda?
– Zgadza się, ma prawie dwa metry szerokości i półtora metra długości.
– Złodziej musiał więc na czymś stanąć, żeby wyciąć go z ramy, nieprawdaż?
– Oczywiście. Znaleźliśmy w pomieszczeniu leciutką drabinkę aluminiową. Złodziej zostawił ją na miejscu zbrodni.
Читать дальше