Przyglądał się podium wykonanemu z białego drewna z pozłacaną literą B w środku. Miał na sobie kamuflaż, by nikt go nie rozpoznał. Szukał pewnego mężczyzny, ale nigdzie nie mógł go znaleźć.
W pomieszczeniu zaczął się unosić zapach drogich perfum i ekskluzywnej wody po goleniu. Odwiedzający zostawiali w garderobie płaszcze i futra z norek, kupowali program i odbierali tabliczki aukcyjne. W powietrzu wyczuwało się pełne napięcia wyczekiwanie, przepojoną niecierpliwością potrzebę wydania pieniędzy.
Zrobiło mu się od tego niedobrze.
Usiadł zupełnie z tyłu, po lewej stronie, skąd miał dobry widok na wejście.
Niedługo potem przyszła jakaś kobieta około czterdziestki i usiadła obok niego. Miała na sobie brązowe futro z norek i okulary z cienkimi złotymi oprawkami. Była lekko opalona, pewnie pozostałość po urlopie bożonarodzeniowym, który spędziła na jakiejś egzotycznej plaży po drugiej stronie kuli ziemskiej, pomyślał zawistnie. Śmierdziała pieniędzmi. Brązowe włosy były upięte w klasyczny kok, miała na sobie szal, skórzane kozaki i czarne spodnie, a na palcu błyszczał ciężki diamentowy pierścionek.
Średnia wieku w sali była nieco ponad pięćdziesiąt lat, tyle samo mężczyzn co kobiet, dobrze ubranych, zamożnych; wszyscy emanowali takim samym spokojem i dostojnością. Mieli wrodzone poczucie pewności siebie, które w dużej mierze zawdzięczali pieniądzom.
Spojrzał na zegarek. Zostało jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia aukcji. Rozejrzał się raz jeszcze za mężczyzną, który był powodem jego wizyty tutaj. Sala zaczynała się wypełniać, między ścianami rozbrzmiewały przyciszone rozmowy, od czasu do czasu dolatywały do niego fragmenty zdań po angielsku. Z tyłu sali stało sporo osób w grupkach i rozmawiało przyciszonymi głosami, to wszystko miało w sobie coś z przyjęcia koktajlowego. Większość klientów domu aukcyjnego się znała, słychać było często „cześć”, „co słychać”, Jak miło państwa widzieć”.
Przyszedł w końcu i mąż damulki siedzącej obok niego, z siwymi włosami, opalony, w dobrze skrojonej marynarce. Miał pod nią jaskrawożółtą kamizelkę i intensywnie niebieską koszulę. Kolory szwedzkiej flagi. No tak. Typowy przedsiębiorca. Jakiś znajomy pozdrowił parę.
– Musisz teraz na nią uważać. Ha ha. Żeby nie wydała wszystkich pieniędzy. Nie byłoby wtedy zbyt wesoło, co?
Czuł, jak wzrastała w nim niechęć. Zmuszał się, żeby nie wstać z tego niewygodnego krzesła i nie wyjść.
Przy podium zajął miejsce aukcjoner. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki o surowym, eleganckim wyglądzie. Nieco wyniosły, wysoki i szczupły, z orlim nosem i zaczesanymi do tyłu włosami. Stuknął trzy razy młotkiem w stół, żeby uciszyć obecnych na sali.
Dwóch rumianych chłopców wniosło pierwsze dzieło sztuki, nie mogli mieć więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Byli nienagannie ubrani, mieli na sobie świeżo wyprasowane ciemne spodnie i białe, wykrochmalone koszule oraz ciemnoniebieskie krawaty. Ich szczupłe chłopięce ciała opasywały skórzane fartuchy. Z zainteresowaniem obserwowali przebieg aukcji, lekko podtrzymując dzieło, które podczas licytacji spoczywało na sztaludze.
Z coraz większą pogardą przyglądał się temu, co się działo na sali. Aukcjoner z wprawą prowadził licytację, widać było, że czerpał przyjemność z wyczuwalnego w pomieszczeniu napięcia i energii. Oferty krążyły jak piłeczka pingpongowa między zebranymi w sali i niewidzialnymi klientami licytującymi przez telefon. Wiedział również, że na balkonie nad ich głowami siedzieli eksperci domu aukcyjnego i przez lornetki obserwowali klientów. Nie widzieli go i on też ich nie widział. Pieniądze szybko zmieniały właścicieli za pomocą skinień i kręcenia głową, dzięki tabliczkom aukcyjnym unoszonym w górę, mrugnięciom i unoszonym rękom. Energia i oczekiwanie, zawiedzione i spełnione nadzieje. Lornetki, które podnoszono do oczu, żeby przyjrzeć się mniejszym obiektom. Aukcjoner cały czas znajdował się w świetle reflektorów, w centrum uwagi, uderzał młotkiem podczas kolejnych licytacji jak atakująca kobra, a w kąciku ust pojawiał się lekki uśmiech zadowolenia, gdy cena wzrastała. To on panował nad sytuacją: „pani w trzecim rzędzie”, „oferta z Göteborga”, „po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci”. I na koniec lekkie uderzenie młotka.
Licytacja obrazu Roberta Thegerströma zatytułowanego Lenistwo rozpoczęła się od osiemdziesięciu tysięcy koron. Dzieło zostało ostatecznie sprzedane za dwieście dziewięćdziesiąt pięć tysięcy.
W jednym z ostatnich rzędów siedziała starsza para. Mężczyzna z nieprzeniknioną miną ciągle licytował różne dzieła, podczas gdy jego żona, siedząca obok, wpatrywała się w niego z podziwem.
Kobieta w długim do ziemi futrze z norek bez mrugnięcia okiem i bez konsultacji z mężem zaoferowała setki tysięcy koron za jedno z dzieł.
Przy podium stała kobieta o siwych włosach i wyraźnie odczytywała nazwiska artystów i motywy obrazów. Zawahała się tylko raz:
– Obraz ma podobno przedstawiać sokoły wędrowne, lecz my podejrzewamy, że są to jastrzębie gołębiarze.
Wśród zebranych zapanowało lekkie rozbawienie.
To zabawa dla bogatych, pomyślał, przyglądając się przedstawieniu. Daleko od codzienności zwyczajnych ludzi.
Czasem robiło się zbyt głośno i aukcjoner musiał uciszać publiczność.
Gdy dwóch ładnych chłopców z zarumienionymi policzkami wniosło okazały obraz olejny Andersa Zorna, zapanowała pełna szacunku cisza. Cena wywoławcza ustalona była na trzy miliony. Wraz ze wzrostem oferowanej sumy licytowało coraz mniej osób. Wszyscy z zaciekawieniem śledzili przebieg aukcji. Gdy cena obrazu przekroczyła dziesięć milionów koron, wśród zebranych widać było zupełnie inną koncentrację.
W końcu stanęło na dwunastu milionach siedmiuset tysiącach koron. Aukcjoner pomału wymówił sumę, specjalnie przeciągając każdą sylabę, aby zwiększyć dramatyzm sytuacji. Zanim uderzył młotkiem, przez kilka sekund trzymał rękę nad stołem, żeby przedłużyć napięcie i dać zainteresowanym konkurentom ostatnią szansę. Gdy w końcu młotek opadł z lekkim stuknięciem, wśród publiczności dało się słyszeć westchnienie ulgi.
Toć to czysty teatrzyk, pomyślał.
Podniósł się i wyszedł. Mężczyzna, którego szukał, nie pojawił się. Coś musiało pójść nie tak.
Karin Jacobsson przybyła do Waldemarsudde w towarzystwie Kurta Fogestama ze sztokholmskiej policji. Kihlgård zajął się przesłuchaniem Sixtena Dahla i Hugona Malmberga. Karin wraz z Kurtem Fogestamem zaczęła od spaceru wzdłuż odgrodzonego terenu parku otaczającego budynek muzeum. Ogród był zupełnie przykryty śniegiem, woda fiordu zamarznięta. Było niesamowicie pięknie.
– Podejrzewamy, że sprawca uciekł na łyżwach – powiedział Kurt Fogestam.
On i Karin spotkali się wcześniej wiele razy, gdy była z wizytą w Komendzie Głównej Policji w Sztokholmie.
– Wiem. Ale przecież statki pływają tędy nawet w zimie?
– Tak, lecz ponieważ w tym roku było tak ekstremalnie zimno, lód pokrył cały brzeg wyspy Djurgården, sięgając wiele metrów w głąb fiordu. Przy samym brzegu lód ma dziesięć centymetrów grubości, można po nim zarówno iść, jak i jechać na łyżwach. Poza tym jest wyjątkowo gładki. Prawdopodobnie sprawca uciekł na łyżwach dojazdy szybkiej.
– Złodziej sztuki, który zakrada się w nocy, kradnie z muzeum słynny i osnuty legendą obraz i ucieka na łyżwach – brzmi to jak scenariusz filmu o Jamesie Bondzie.
Kurt Fogestam zaśmiał się.
Читать дальше