– Co znalazł w jej torebce? – zapytał Dalgliesh. – Środki antykoncepcyjne?
– Aha, zauważył pan, tak? Owszem, kapturek. Widocznie nie zażywała pigułek. Court usiłował być taktowny, lecz powiedziałem mu, że w sprawie gwałtownego zgonu tę delikatność można sobie darować. Podręczniki etykiety zawodzą w przypadku owej społecznej katastrofy. To jak dotąd najpewniejsza wskazówka, że chciała wyjechać. I paszport. Też go miała w torebce. Można powiedzieć, że przygotowala się na każdą ewentualność.
– Zaopatrzyła się w dwie rzeczy, których nie mogła załatwić w najbliższej aptece. Myślę, że każda rozsądna kobieta trzyma paszport w torebce. Ale to drugie?
– Kto wie, jak długo tam leżało. Zresztą kobiety przechowują wszystko w dziwacznych miejscach. Nie ma sensu puszczać wodze fantazji. Nie widzę też powodu, by sądzić, że ona i Hewson postanowili po cichu się wymknąć. Moim zdaniem ten biedaczek jest równie mocno przykuty do Ansteya i Folwarku, jak i pacjenci. Słyszał pan o jego sprawie, prawda?
– Niezupełnie. Mówiłem panu, że usilnie starałem się w to nie mieszać.
– Miałem kiedyś podobnego sierżanta. Kobiety po prostu nie dawały mu spokoju. Myślę, że to wina tego wzroku skrzywdzonego chłopczyka. Nazywał się Purkiss. Biedaczek. Nie potrafił poradzić sobie z kobietami i nie umiał również żyć bez nich. Zniszczyło mu to karierę. Podobno teraz ma zakład mechaniki samochodowej gdzieś w okolicy Market Harborough. Z Hewsonem jest jeszcze gorzej. Nawet nie lubi swojej pracy. Pewnie go zmusiła do niej uparta matka, wdowa, która postanowiła uczynić ze swojej owieczki doktora. Chyba tak to było. To współczesny odpowiednik stanu kapłańskiego, prawda? Mówił mi, że sama nauka nie była taka zła. Ma fenomenalną pamięć i łatwość uczenia się. Nie może jednak znieść poczucia odpowiedzialności. W Folwarku Toynton nie ma z tym problemów. Pacjenci są nieuleczalnie chorzy i ani oni, ani nikt inny zbyt wiele od niego nie oczekuje. Pan Anstey przyjął go po tym, jak usunięto jego nazwisko z rejestru lekarzy. Miał romans z pacjentką, szesnastolatką. Sugerowano nawet, że romans zaczął się rok wcześniej albo jeszcze dawniej, ale miał chłop szczęście. Dziewczyna upierała się przy swojej wersji. Oczywiście w Folwarku Toynton nie mógł wypisywać recept na pewne leki ani podpisywać aktów zgonu. Dopiero sześć miesięcy temu znowu wpisano go do wykazu. Nikt jednak nie mógł mu odebrać wiedzy medycznej i Ansteyowi Hewson na pewno się przydawał.
– I był tani.
– To oczywiście też. A teraz nie chce opuścić Folwarku. Sądzę, że mógł zabić żonę, by przestała go męczyć wyjazdem, lecz osobiście w to nie wierzę i ława przysięgłych też temu nie da wiary. Taki człowiek jak on raczej znalazłby kobietę, która wykonałaby za niego brudną robotę.
– Helen Rainer?
– To byłoby głupie, panie Dalgliesh, prawda? No i gdzie dowody?
Dalgliesh rozważał przez chwilę, czy powiedzieć Danielowi o rozmowie między Maggie i mężem, którą podsłuchał po pożarze. Oddalił jednak tę myśl. Hewson albo by się wszystkiego wyparł, albo by to jakoś wytłumaczył. W miejscu takim jak Folwark Toynton istniały na pewno dziesiątki drobnych sekretów. Daniel oczywiście musiałby go przesłuchać. Uznałby to jednak za irytujący obowiązek narzucony mu przez przesadnie podejrzliwego i zarozumiałego intruza ze stolicy, który usiłuje mącić proste fakty i tworzyć gmatwaninę skomplikowanych domysłów. I co by to zresztą zmieniło? Daniel miał rację. Jeżeli Helen nie odstąpi od swej wersji, że widziała, jak Maggie zabierała linę i gdy grafolog potwierdzi, iż Maggie osobiście napisała list pożegnalny sprawa zostanie zamknięta. Dobrze wiedział, jaki będzie wynik dochodzenia, podobnie jak uświadamiał sobie, iż sekcja zwłok Grace Willison nie wykaże niczego podejrzanego. Ponownie ujrzał, jak w sennym koszmarze, że patrzy bezsilnie na dziwaczny autokar pełen faktów i domysłów, który pędzi swym wyznaczonym z góry torem. On zaś nie potrafi go zatrzymać, ponieważ zapomniał, jak się to robi. Choroba wyssała z niego chyba nie tylko wolę, ale i inteligencję.
Polano, które wyglądało teraz jak poczerniała dzida ozdobiona iskrami, osunęło się powoli i zgasło. Dalgliesh zdawał sobie sprawę, że w pokoju jest bardzo zimno. Poczuł głód. Być może z powodu gęstej mgły mącącej godzinę półmroku między dniem i nocą, wieczór wlókł się w nieskończoność. Rozważał, czy nie zaproponować Danielowi posiłku. Może policjant zjadłby omlet. Lecz wysiłek gotowania czegokolwiek zdawał się go przerastać.
Problem rozwiązał się sam. Daniel powoli wstał i sięgnął po płaszcz.
– Dziękuję za whisky, panie Dalgliesh – powiedział. – Teraz muszę już iść. Jeszcze się oczywiście zobaczymy podczas dochodzenia. To oznacza, że musi pan tu zostać. Lecz postaramy się uporać z tą sprawą jak najszybciej.
Podali sobie dłonie. Silny uścisk policjanta omal nie wywołał grymasu na twarzy Dalgliesha. W drzwiach Daniel przystanął, wciągając płaszcz.
– Rozmawiałem z doktorem Hewsonem na osobności w tym małym pokoiku, którego podobno używał ojciec Baddeley. I moim zdaniem bardziej by mu się przydał ksiądz. Nietrudno go sprowokować do zwierzeń. Gorzej go powstrzymać. Zaczął płakać i wszystko się wydało. Jak on ma bez niej żyć? Nigdy jej przecież nie przestał kochać, tęskni za nią. To śmieszne, im mocniej ludzie coś przeżywają, tym banalniej to wszystko brzmi. Zresztą na pewno i pan to zauważył. Później zaś spojrzał na mnie z twarzą mokrą od łez i powiedział: “Wcale nie dlatego kłamała, że jej na mnie zależało. Dla niej to była tylko gra. Nigdy nie udawała, że mnie kocha. Po prostu uważała, iż cała ta komisja to banda nadętych starych nudziarzy, którzy jej nie cierpią, więc nie da im satysfakcji, nie zobaczą, jak idę do więzienia. I dlatego powiedziała nieprawdę…" Wie pan, panie Dalgliesh, dopiero wtedy zrozumiałem, że nie mówi o żonie. Nawet o niej nie myślał. Ani też o siostrze Rainer. Biedaczysko! A niech to, ale nam się trafił dziwaczny zawód.
Znów wyciągnął dłoń, jakby już zapomniał o poprzednim miażdżącym uścisku. Obrzucił jeszcze raz salonik uważnym spojrzeniem, jak gdyby chciał się upewnić, że wszystko pozostało na miejscu, i zniknął we mgle.
W portierni Dot Moxon stała z Ansteyem przy oknie i wyglądała na dwór, wpatrując się w zasłonę mglistej ciemności. Powiedziała z goryczą:
– Trust nie będzie chciał ani ciebie, ani mnie, zdajesz sobie z tego sprawę? Mogą nazwać ten dom twoim imieniem, lecz nie pozwolą ci już nim zarządzać, a mnie pozbędą się od razu.
Położył dłoń na jej ramieniu. Zaczęła się zastanawiać, jak mogła kiedyś tęsknić za tym dotykiem, jak w ogóle temu człowiekowi pozwalała się pocieszać. Odezwał się z kontrolowaną cierpliwością rodzica, który tłumaczy coś tępemu dziecku:
– Złożyli obietnicę, że nikt nie straci pracy i wszyscy dostaną podwyżkę. Od tej chwili będziecie otrzymywać takie wynagrodzenie, jakie mają w Narodowej Służbie Zdrowia. Dostaniecie poza tym Fundusz emerytalny, a to bardzo ważne. Ja wam nigdy nie mogłem tego zapewnić.
– A co z Albertem Philby? Przecież mi nie powiesz, że przyrzekli zatrzymać Alberta w takiej znanej i porządnej instytucji charytatywnej jak trust Ridgewella.
– Philby rzeczywiście stwarza pewien problem. Lecz jego sprawa zostanie załatwiona delikatnie.
– Delikatnie! Wszyscy wiemy, co to oznacza. Tak mi właśnie powiedzieli w tamtym szpitalu, zanim mnie wylali! Przecież to jest jego dom. Zawierzył nam. Nauczyliśmy go zaufania! Odpowiadamy za niego.
Читать дальше