– Mnie się wydaje, że brzmi – powiedział Anstey. – I obawiam się, iż koroner też tak będzie uważał.
– A mnie nie brzmi. Równie dobrze może to być list kobiety, która planuje ucieczkę.
– Tylko że ona chyba się nigdzie nie wybierała – powiedziała spokojnie Helen Rainer. – Przecież by nie odeszła z Toynton w bluzce i spodniach. A gdzie jest walizka? Żadna kobieta nie opuści domu bez kosmetyków i nocnej bielizny.
Przy nodze stołu stała duża torba z paskiem. Julius zaczął w niej grzebać.
– Nic tu nie ma – oznajmił. – Ani koszuli nocnej, ani kosmetyczki.
Kontynuował poszukiwania, lecz nagle ich zaprzestał i spojrzał na Erica oraz Dalgliesha. Jego twarz wyrażała całą gamę uczuć: zdziwienie, zakłopotanie, zainteresowanie. Zamknął torbę i odłożył ją na stół.
– Wilfred ma rację. Nie należy niczego ruszać do przybycia policji.
Stali w milczeniu. Pierwszy odezwał się Anstey:
– Policja na pewno będzie chciała wiedzieć, gdzie wszyscy byliśmy dzisiejszego popołudnia. Nawet w oczywistym przypadku samobójstwa takie pytania muszą być zadawane. Prawdopodobnie umarła, gdy kończyliśmy naszą godzinę medytacji. To oczywiście oznacza, że nikt z nas nie ma alibi. Biorąc pod uwagę okoliczności, może i lepiej, że Maggie zostawiła ten list.
Helen Rainer odezwała się spokojnie:
– Eric i ja przez całą godzinę byliśmy razem w pokoju.
Wilfred zaczął na nią spoglądać zbity z tropu. Po raz pierwszy od chwili, gdy wszedł do chaty, był zakłopotany.
– Przecież zwołaliśmy naradę rodzinną! Zgodnie z regułami należy rozmyślać w ciszy i samotności.
– Nie medytowaliśmy i właściwie nie zachowywaliśmy się zbyt cicho. Za to byliśmy sami… sami ze sobą. – Skierowała wyzywający, niemal triumfalny wzrok na Erica Hewsona. On spojrzał na nią przerażony.
Dennis Lemer, próbując odciąć się od tej kontrowersyjnej sceny, podszedł do Dot Moxon, która stała przy drzwiach. Odezwał się cicho:
– Chyba słyszę samochody. To na pewno policja. Mgła stłumiła odgłosy nadjeżdżających pojazdów. Kiedy Lerner wypowiadał te słowa, Dalgliesh posłyszał dwukrotne trzaśniecie drzwiczek samochodu. Eric impulsywnie klęknął przy sofie, odgradzając ciało Maggie od drzwi. Następnie wstał niezgrabnie, jakby przerażony, że ktoś go zastanie w kompromitującej pozycji. Dot, nawet się nie odwracając, usunęła swe masywne ciało spod wejścia.
Mały pokój w jednej chwili wypełnił się ludźmi jak przystanek autobusowy w deszczowy wieczór. Zapachniało wilgocią i mokrymi prochowcami. Nie powstał jednak chaos. Przybysze weszli cicho i sprawnie wnieśli sprzęt, działając w tak zorganizowany sposób, jak członkowie orkiestry zajmujący miejsca przy instrumentach. Mieszkańcy Folwarku Toynton odstąpili nieco i spoglądali na policjantów nieufnie. Nikt się nie odzywał. Dopiero głos inspektora Daniela przerwał ciszę.
– Któż zatem znalazł tę biedną kobietę?
– Ja – powiedział Dalgliesh. – Court przybył jakieś dwanaście minut później.
– Poproszę więc, żeby zostali pan Dalgliesh, pan Court i doktor Hewson. Na początek to wystarczy.
– Ja też chciałbym pozostać, jeśli wolno – odezwał się Wilfred.
– Cóż ja panu poradzę? Pan Anstey, prawda? Nie zawsze można robić to, co się chce. Pozostałych państwa proszę o przejście do Folwarku. Konstabl Burroughs będzie wam towarzyszył i jeśli coś państwu przyjdzie do głowy, proszę mu powiedzieć. Ja dołączę później.
Wilfred bez słowa ruszył przodem.
Inspektor Daniel spojrzał na Dalgliesha:
– Widzę, że Cypel Toynton nie pozwala panu odpocząć od śmierci.
Dalgliesh oddał strzykawkę i zdał sprawozdanie ze znalezienia ciała. Postanowił nie towarzyszyć dalszemu dochodzeniu. Nie chciał sprawiać wrażenia człowieka, który krytycznie ocenia działania inspektora Daniela; nie lubił roli widza i krępowało go wchodzenie w drogę miejscowej policji. Pozostali bowiem policjanci nie przeszkadzali sobie. Chodzili pewnie po zatłoczonym pokoju, każdy z nich był specjalistą, ale w sumie tworzyli zgrany zespół. Fotograf wniósł przenośne lampy do wąskiego korytarza; ekspert od daktyloskopii w cywilnym ubraniu otworzył walizeczkę z porządnie ułożonymi narzędziami swego kunsztu, usiadł przy stole i uniósł pędzelek, by rozpocząć metodyczne badanie butelki whisky; chirurg policyjny klęknął z zaabsorbowaną i rozumną miną przy ciele i zaczął szarpać pożyłkowaną skórę Maggie, jakby w nadziei, że przywróci nieboszczkę do życia. Inspektor Daniel nachylił się nad chirurgiem i wdał się z nim w dyskusję. Dalgliesh pomyślał, że wyglądają jak dwaj specjaliści od drobiu, którzy oceniają właściwości martwego kurczaka. Dalgliesha zdziwiło, że Daniel sprowadził chirurga policyjnego, a nie sądowego patologa. Zresztą, czemu nie? Większość patologów miała w swojej gestii tak rozległe tereny, że rzadko kiedy mogli szybko przybyć na miejsce zgonu. Wstępne badanie medyczne nie przedstawiało tu poważnego problemu. Nie miałoby sensu ściąganie większych sił niż to konieczne. Dalgliesh zastanawiał się również nad tym, czy Daniel w ogóle przyjechałby osobiście, gdyby nie obecność w Folwarku Toynton komendanta stołecznej policji.
Dalgliesh formalnie poprosił Daniela o pozwolenie powrotu do Chaty Nadziei. Eric Hewson już wyszedł. Daniel zadał mu tylko kilka niezbędnych, ale delikatnych pytań, po czym zasugerował, żeby lekarz dołączył do pozostałych w Folwarku Toynton. Dalgliesh wyczuł, iż wszyscy odetchnęli z ulgą po wyjściu Hewsona. Nawet ci niewzruszeni eksperci pracowali swobodniej, gdy uwolniono ich od krępującej sytuacji publicznego okazywania żalu. W przypadku Dalgliesha inspektor nie ograniczył się do zdawkowego skinięcia głową i odprawienia go.
– Dziękuję panu – powiedział. – Zanim wyjedziemy, wpadnę do pana na słówko, jeśli można. – Znów nachylił się uważnie nad ciałem.
Bez względu na to, co Dalgliesh chciał znaleźć na Cyplu Toynton, na pewno nie tego szukał: stara, znana od lat rutyna czczenia nienaturalnej śmierci. Przez chwilę zobaczył wszystko oczami Juliusa Courta: tajemniczy, niemal czarnoksięski rytuał, odprawiany przez ponurych uczestników w ciszy lub przy akompaniamencie pomruków i poleceń, krótkich jak zaklęcia; zagadkowe posługi oddawane zmarłemu. Juliusa niewątpliwie fascynowała ta procedura. Nie zamierzał wychodzić, lecz stanął przy drzwiach i nie spuszczając wzroku z inspektora Daniela otworzył Dalglieshowi drzwi. Daniel nie zaproponował, by Court też wyszedł. Dalgliesh podejrzewał, iż nie było to wynikiem roztargnienia inspektora.
Dopiero trzy godziny później samochód Daniela zajechał przed Chatę Nadziei. Inspektor był sam; wyjaśnił, że sierżant Varney i pozostali policjanci już opuścili Toynton. Wniósł ze sobą resztki mgły jak ektoplazmę i powiew zimnego wilgotnego powietrza. Jego włosy lśniły od wody, a pociągła ogorzała twarz błyszczała, jakby dopiero co wrócił ze spaceru w słońcu. Na zaproszenie Dalgliesha zdjął nieprzemakalny płaszcz i usiadł w fotelu przed kominkiem. Bystre czarne oczy inspektora obiegły wnętrze domku, koncentrując się na postrzępionym dywaniku, marnym palenisku i brudnej tapecie.
– Zatem to tutaj mieszkał starszy pan – powiedział inspektor Daniel.
– I tu umarł. Może whisky? Mam też świeżo zaparzoną kawę, jeśli pan woli.
– Jeśli można, to whisky, panie Dalgliesh. Pan Anstey nie zapewnił mu zbyt wielkich wygód, prawda? Pewnie wszystkie pieniądze idą na pacjentów i śmiem twierdzić, że tak powinno być.
Читать дальше