Część bez wątpienia szła na Ansteya, pomyślał Dalgliesh, pamiętając, że sypialnia Wilfreda była celą sybaryty. Powiedział jednak:
– Nie jest tak źle. Moje spakowane pudła nie dodają temu pokojowi przytulności. Wątpię, czy ojciec Baddeley zauważał brzydotę tego miejsca, a jeśli nawet, to było mu chyba wszystko jedno.
– Przynajmniej jest tu ciepło. Wilgoć znad morza włazi człowiekowi w kości. W głębi lądu, kiedy się już wyjedzie za wieś Toynton, nie ma tej mgły. Dlatego tak szybko przyjechaliśmy.
Z zadowoleniem sączył whisky. Po minucie znów się odezwał:
– Ta dzisiejsza sprawa, panie Dalgliesh. Wygląda to dość prosto. Na butelce whisky jej odciski i Courta, a na telefonie jej i Hewsona. Oczywiście nie ma szans na zdjęcie odcisków z przełącznika światła, a te na cienkopisie się nie liczą. Znaleźliśmy kilka próbek jej pisma. Grafolodzy mogą je zbadać w laboratorium, ale moim zdaniem nie ulega wątpliwości… i doktor Hewson też tak uważa… że to ona napisała list samobójczy. Jak na kobietę, miała wyraźny męski charakter pisma.
– Jeśli nie liczyć ostatnich trzech linijek.
– Tam, gdzie pisze o Czarnej Wieży? Musiała być już nieźle wstawiona, gdy je dopisywała. Nawiasem mówiąc, pan Anstey uważa to za przyznanie się do podpalenia wieży, w którym to pożarze omal nie zginął. I sądząc z jego słów, nie była to pierwsza próba. Na pewno pan słyszał o przetartej linie. Opowiedział mi dokładnie o tamtym incydencie w Czarnej Wieży, wspomniał również, iż odnalazł pan brązowy habit.
– Tak? Wówczas bardzo mu zależało na tym, żeby policja się o tym nie dowiedziała. Teraz zaś chce wszystko złożyć elegancko u stóp Maggie Hewson.
– Zawsze mnie to dziwi – chociaż już nie powinno – jak gwałtowna śmierć rozwiązuje ludziom języki. Twierdzi, że od początku ją podejrzewał, podobno w ogóle nie kryła nienawiści do Folwarku Toynton, a w szczególności do niego.
– Rzeczywiście – powiedział Dalgliesh. – Zdziwiłbym się, gdyby kobieta, która wyrażała swoje emocje z taką otwartością, czuła potrzebę innego ujścia dla uczuć. Pożar, przetarta lina – wszystko to jest albo częścią fortelu, albo przejawem frustracji i wrogości. Maggie Hewson wyjątkowo szczerze przejawiała brak sympatii do Ansteya.
– Pan Anstey sądzi, że pożar stanowił właśnie część fortelu. Jego zdaniem, chciała go nastraszyć, by sprzedał Folwark. Bardzo jej zależało, by wyrwać stąd męża.
– To się chyba przeliczyła. Moim zdaniem Anstey nie sprzeda Folwarku. Do jutra postanowi przekazać Folwark trustowi Ridgewella.
– Właśnie nad tym duma, panie Dalgliesh. Podobno śmierć pani Hewson opóźniła podjęcie ostatecznej decyzji. Zależało mu, żebym jak najszybciej przesłuchał wszystkich mieszkańców, by się mogli wreszcie zająć tą sprawą. Zresztą ustalenie podstawowych faktów poszło szybko. Nie widziano, by ktoś opuszczał Folwark Toynton po przyjeździe całej grupy z pogrzebu. Poza doktorem Hewsonem i siostrą Rainer, którzy przyznają, że spędzili razem w jej pokoju godzinę przeznaczoną na medytacje, pozostali utrzymują, że byli sami. Pokoje pacjentów są – jak pan zapewne wie – na tyłach budynku. Każdy, to znaczy każdy pełnosprawny człowiek, mógł opuścić budynek. Lecz nie ma dowodów na to, że ktoś to rzeczywiście uczynił.
– Nawet gdyby ktoś wyszedł – dodał Dalgliesh – mgła byłaby wystarczającą zasłoną. Każdy mógł chodzić po cyplu i nikt by nikogo nie zauważył. A przy okazji, czy jest pan przekonany, że to Maggie Hewson wznieciła pożar?
– Nie prowadzę śledztwa w sprawie podpalenia czy też usiłowania zabójstwa, panie Dalgliesh. Pan Anstey powiedział mi o wszystkim w zaufaniu i prosił o niewszczynanie śledztwa w tej materii. Maggie Hewson mogła to zrobić, ale nie ma na to żadnych dowodów. On sam też mógł to zrobić.
– Wątpię. Natomiast zastanawiałem się, czy nie maczał w tym palców Henry Carwardine. Oczywiście, sam nie zdołałby wzniecić pożaru, lecz mógł zapłacić wspólnikowi. Chyba nie lubi Ansteya. Wiem, że to żaden motyw. Nie musi siedzieć w Folwarku Toynton. Jest bardzo inteligentny i – jak sądzę – grymaśny. Trudno sobie wyobrazić, by bawiły go takie dziecinne psoty.
– Tyle że on nie korzysta ze swojej inteligencji, panie Dalgliesh. W tym leży główny problem. Za łatwo się poddał i za szybko. Cóż można wiedzieć o motywie? Czasem myślę, że nawet złoczyńca nie ma o tym pojęcia. Śmiem twierdzić, że człowiekowi jego pokroju nie jest łatwo żyć w takiej zamkniętej społeczności, w całkowitej zależności od innych, zawsze w poczuciu wdzięczności dla pana Ansteya. Cóż, na pewno jest mu wdzięczny, tak jak wszyscy. Lecz czasami właśnie to uczucie jest największym problemem, szczególnie jeśli dotyczy ono usług, których ktoś wcale nie pragnie.
– Zapewne ma pan rację. Niewiele wiem o stanach psychicznych Carwardine'a i pozostałych mieszkańców Folwarku Toynton. Zrobiłem wszystko, aby się niczego nie dowiedzieć. Czy bliskość gwałtownego zgonu skłoniła też innych do wyjawienia swych małych sekretów?
– Pani Hollis dołożyła swoje. Nie orientuję się, o co jej chodziło i po co nam to opowiadała. Może chciała poczuć się przez chwilę ważna. Tak samo ta blondynka… jak ona się nazywa… panna Pegram. Cały czas sugerowała, że doktor Hewson i siostra Rainer są kochankami. Oczywiście nie przedstawiła żadnych dowodów… dominuje u niej chęć dokuczenia i wysokie mniemanie o sobie. Ja mogę w to wierzyć albo nie, potrzebowałbym jednak poważniejszych uzasadnień, by zacząć myśleć o spisku mającym na celu zamordowanie pani Hewson. Opowieść pani Hollis właściwie nie miała nic wspólnego ze śmiercią Maggie Hewson. Powiedziała, że tej nocy, gdy umarła Grace Willison, pani Hewson przemykała przez korytarz w brązowym habicie i z kapturem naciągniętym na oczy. Pani Hollis ma chyba zwyczaj wymykać się nocą z łóżka i poruszać po pokoju na poduszce. Twierdzi, iż to taka forma ćwiczeń, że próbuje być bardziej mobilna i niezależna. W każdym razie tamtej nocy udało jej się otworzyć drzwi, bez wątpienia w celu posuwania się po korytarzu, a wtedy zobaczyła postać w habicie. Później doszła do wniosku, że to na pewno była Maggie Hewson. Przecież nikt inny z członków personelu nie naciągałby kaptura na oczy.
– Chyba że ten ktoś robił coś niewłaściwego. Kiedy to się działo?
– Mówi, że tuż po północy. Potem znów zamknęła drzwi i z pewnym trudem wdrapała się na łóżko. Nic więcej nie słyszała i nie zauważyła.
Dalgliesh powiedział w zamyśleniu:
– Sądząc z tego, co widziałem, dziwi mnie, że potrafiła wejść do łóżka bez pomocy. Zejście jest proste, ale wciągnięcie się na górę to przecież rzecz znacznie trudniejsza. Nie wydaje mi się, by gra była warta wszelkich tych wysiłków.
Nastała krótka cisza. Następnie inspektor Daniel zadał pytanie, utkwiwszy czarne oczy w twarzy Dalgliesha:
– Dlaczego doktor Hewson zgłosił ten zgon koronerowi? Jeśli nurtowały go wątpliwości co do diagnozy, czemu nie poprosił, by zajął się tym patolog szpitalny albo któryś z jego miejscowych kolegów?
– Właściwie ja go do tego zmusiłem. Nie miał wyboru. Nie mógł mi odmówić, gdyż to wyglądałoby podejrzanie. Poza tym wątpię, by miał tu kolegów. Nie utrzymuje bliskich kontaktów z innymi lekarzami. Od kogo pan o tym usłyszał?
– Od Hewsona. Po rewelacjach tamtej dziewczyny poprosiłem go jeszcze raz o rozmowę. Lecz wygląda na to, że w śmierci panny Willison nie było nic tajemniczego.
– Istotnie. Podobnie jak w przypadku tego samobójstwa oraz śmierci ojca Baddeleya. Właściwie nic podejrzanego. Zmarła na raka żołądka. A ta dzisiejsza sprawa? Dowiedział się pan czegoś o tej linie?
Читать дальше