– A ty, Adamie?
– Ja mam jeszcze mniejsze prawo do wyrażania opinii niż Court. To miejsce jest domem pacjentów. Niby dlaczego ich przyszłość miałaby zależeć – choćby częściowo – od głosu przypadkowego gościa?
– Ponieważ mam wielkie zaufanie do twojego sądu.
– Zupełnie bez powodu. W tej sprawie lepiej zaufać księgowemu.
– Czy zapraszasz Millicent na to zebranie rodzinne? – zapytał Julius.
– Oczywiście. Może nie zawsze mogłem liczyć na jej poparcie, ale i ona jest członkiem rodziny.
– A Maggie Hewson?
– Nie – rzucił Wilfred krótko.
– Nie będzie tym zachwycona. I czy nie zrani uczuć Erica? Wilfred odparł władczo:
– Ponieważ jasno się wypowiedziałeś, że to wszystko cię nie obchodzi, może pozwolisz mi decydować, co zrani uczucia Erica. A teraz muszę was przeprosić, idę towarzyszyć rodzinie w śniadaniu.
Gdy wyszli z pokoju Wilfreda, Julius odezwał się, nie dbając o pozory, jakby pod wpływem nagłego impulsu:
– Chodźmy do mnie do chaty na śniadanie. W każdym razie możemy się napić. A jeśli pana zdaniem za wcześnie na alkohol, to zapraszam na kawę. Tak czy owak, zapraszam. Zacząłem dzień w podłym nastroju i potrzebuję towarzystwa.
Zabrzmiało to zbyt błagalnie, by można było zwyczajnie odmówić. Dalgliesh powiedział:
– Proszę mi dać jakieś pięć minut. Chcę się z kimś zobaczyć. Spotkamy się w korytarzu.
Pamiętał jeszcze z dnia, kiedy go oprowadzano po Folwarku, który pokój zajmowała Jennie Pegram. Może należałoby poczekać na lepszą chwilę, by spotkać się z nią, pomyślał, ale nie mógł zwlekać. Zapukał i w jej tonie, gdy odpowiedziała “proszę", posłyszał nutę zdziwienia. Siedziała przed toaletką w wózku inwalidzkim, jej złote włosy spływały na ramiona. Dalgliesh wyciągnął anonim z portfela, stanął za nią i położył list na toaletce. Ich oczy spotkały się w lustrze.
– Czy ty to napisałaś?
Przeczytała list po cichu bez dotykania kartki. Jej oczy zamigotały, czerwona plama zaczęła falować po jej szyi. Usłyszał syk wciąganego powietrza, ale jej glos był spokojny.
– Dlaczego miałabym to robić?
– Mógłbym podać parę powodów. Chodzi mi o to, czy ty napisałaś ten list?
– Ależ skąd! Pierwszy raz go widzę. Spojrzała na kartkę pogardliwie.
– Przecież to głupie… dziecinada.
– Tak, marna robota. Myślę, że sklecony naprędce. Podejrzewałem, że nie będziesz o nim miała wysokiego zdania. Daleko mu do pozostałych. Nie jest ani tak ekscytujący, ani twórczy.
– Jakich pozostałych?
– Nie udawaj. Zacznijmy od tego do Grace Willison. Istotnie był niezły. Wymagał wyobraźni, był na tyle sprytny, że mógł obrzydzić jej jedynego przyjaciela i na tyle sprośny, by nie mogła go nikomu pokazać. Chyba że policjantowi. Nawet panna Willison nie wstydziła się go pokazać policjantowi. W sprawach dewiacji traktuje się nas prawie tak samo jak lekarzy.
– Nie śmiałaby! A poza tym, nie wiem, o czym pan mówi.
– Nie śmiałaby? Szkoda, że jej nie możesz zapytać. Wiesz, że nie żyje?
– Nie mam z tym nic wspólnego.
– Na twoje szczęście też tak uważam. Nie należała do tych, co mogą popełnić samobójstwo. Ciekaw jestem, czy miałaś tyle samo szczęścia – czy może jego braku – z pozostałymi ofiarami. Na przykład z Victorem Holroydem.
Tym razem nie potrafiła ukryć przerażenia. Szczupłe dłonie obracały rączkę szczotki do włosów w desperackiej pantomimie.
– To nie była moja wina! Nigdy nie pisałam do Victora! Do nikogo nie pisałam.
– Nie jesteś tak sprytna, jak ci się wydaje. Zapominasz o odciskach palców. Może po prostu nie zdawałaś sobie sprawy, że laboratoria policyjne mogą je wykryć na papierze listowym. Poza tym jest jeszcze sprawa czasu. Wszystkie listy pojawiły się po twoim przybyciu do Folwarku Toynton. Pierwszy został napisany, zanim przybyła tu Ursula Hollis, a myślę, że możemy wyłączyć Henry'ego Carwardine'a. Wiem, że od śmierci pana Holroyda nie było już anonimów. Czy dlatego, że uświadomiłaś sobie, jak daleko zaszłaś? Czy też raczej miałaś nadzieję, że wszyscy uznają pana Holroyda za autora listów? Policja jednak udowodni, że te listy nie zostały napisane przez mężczyznę. Oprócz tego istnieje również test na ślinę. Osiemdziesiąt pięć procent ludzi wydala wraz z nią swoją grupę krwi. Szkoda, że o tym nie wiedziałaś przed polizaniem kopert.
– Kopert… przecież one nie były… Wstrzymała oddech i z przerażeniem spojrzała na Dalgliesha. Zniknął rumieniec, została bladość.
– To prawda, one nie znajdowały się w kopertach. Były złożone i wsunięte do bibliotecznych książek ofiar. Ale o tym nie wie nikt oprócz odbiorcy i ciebie.
Zapytała, nie patrząc na niego:
– Co pan zamierza zrobić?
– Jeszcze nie wiem.
I rzeczywiście nie wiedział. Poczuł jednocześnie mieszaninę zakłopotania, gniewu i pewnego wstydu, co go nawet nieco zdziwiło. Tak łatwo było ją zwyciężyć; tak łatwo i przykro. Spojrzał na siebie oczami widza: oto zdrowy i pełnosprawny mężczyzna osądza jej słabostki, wygłasza z fotela sędziego zwyczajowe upomnienia i odracza wyrok na później. Obraz był niesmaczny. Rzeczywiście zraniła uczucia Grace Willison. Lecz przynajmniej miała jakieś psychologiczne wytłumaczenie. Ile z jego gniewu i niesmaku wynikało z poczucia winy? Co on uczynił, by uprzyjemnić ostatnie dni Grace Willison? Niemniej, coś teraz trzeba zrobić. W tej chwili pewnie już w ten sposób nie postąpi w Folwarku Toynton, ale co będzie w przyszłości? Henry Carwardine miał chyba prawo wiedzieć, Wilfred zapewne też oraz rada nadzorcza trustu Ridgewella, jeśli dojdzie do transferu domu. Z drugiej strony, niektórzy ludzie twierdziliby raczej, że potrzebna jest jej pomoc. Zaproponowaliby rutynowe współczesne rozwiązanie – skierowanie do psychiatry. On jednak nie wiedział. Akurat do tej metody nie miał zbytniego zaufania. Być może połaskotałoby to jej próżność i zaspokoiło potrzebę bycia kimś ważnym. Skoro jednak poszkodowani postanowili nie wywlekać tej sprawy, choćby po to, by nie niepokoić Wilfreda, jakie miał prawo wyśmiewać ich motywy czy nadużywać zaufania? W swojej pracy zwykł kierować się zasadami. Nawet jeśli podejmował niekonwencjonalną decyzję, co mu się często zdarzało, kwestie moralne – jeśli można użyć tego słowa, choć nigdy sam go nie stosował – były jasne i niczym nie zmącone. Choroba musiała wyssać z niego nie tylko siłę fizyczną, ale i wolę, jeśli nie potrafił sobie poradzić z tym niewielkim problemem. Czy powinien zostawić zamkniętą kopertę Ansteyowi lub jego następcy, na wypadek gdyby kłopoty się powtórzyły? Ależ to bzdura, nie musiał uciekać się do takich słabych i komedianckich sposobów. Na miłość boską, czemu nie umiał podjąć zwyczajnej decyzji? Żałował, że ojciec Baddeley nie żyje. Na jego słabe ramiona można byłoby bezpiecznie zrzucić ten szczególny ciężar.
– Zostawię ci ten problem – powiedział. – Wyjaśnisz wszystkim poszkodowanym, iż to była twoja sprawka, oraz że się to już nigdy nie powtórzy. I lepiej dla ciebie, jeżeli rzeczywiście więcej tego nie zrobisz. Sama sobie wymyśl jakieś usprawiedliwienie. Sądzę, że brakuje ci tych wszystkich starań i zachodów, którymi otaczano cię w poprzednim szpitalu. Lecz to jeszcze nie powód, by brak zainteresowania rekompensować sobie nieszczęściem innych ludzi.
– Oni mnie nienawidzą.
– Bzdura. Sama siebie nie możesz ścierpieć. Czy pisałaś listy jeszcze do kogoś poza panną Willison i panerp Carwardine'em?
Читать дальше