Zerknęła na niego przebiegle spod powiek.
– Nie. Tylko te dwa.
Na pewno kłamie, pomyślał ze znużeniem. Ursula Hollis też mogła dostać taki anonim. Czy jeśli ją zapyta, to raczej zaszkodzi czy pomoże?
Usłyszał głos Jennie Pegram, teraz już silniejszy, bardziej pewny siebie. Podniosła lewą dłoń i zaczęła bawić się włosami, przeciągając jasne kosmyki po twarzy.
– Nikomu tu na mnie nie zależy – powiedziała. – Wszyscy mnie nienawidzą. Wcale nie chcieli, żebym tu przyjechała. Mnie też na tym nie zależało. Mógłby mi pan pomóc, ale panu też to jest obojętne. Nawet pan nie chce mnie wysłuchać.
– Niech cię doktor Hewson skieruje do psychiatry. Jemu się zwierzysz. Psychiatrze płacą za to, żeby słuchał wynurzeń neurotyków. Mnie nie.
Pożałował tych ostrych słów, gdy tylko zamknął drzwi. Wiedział, co je sprowokowało; nagle stanęło mu przed oczami skurczone i brzydkie ciało Grace Willison w staromodnej koszuli nocnej. Pomyślał zniechęcony, że rzeczywiście powinien już rzucić pracę, skoro żal i gniew potrafią go tak szybko wyprowadzić z równowagi.
A może przyczyna leży w Folwarku Toynton? To miejsce, pomyślał, zaczyna mi już działać na nerwy.
Pomaszerował szybko pasażem, gdy nagle otworzyły się drzwi pokoju przylegającego do pokoju Grace Willison. Zobaczył Ursulę Hollis. Skinęła na niego palcem i obróciła fotel, by zrobić mu przejście w drzwiach.
– Kazali nam czekać w pokojach. Grace nie żyje.
– Tak, wiem o tym.
– Co się stało?
– Właściwie nikt jeszcze nie wie. Doktor Hewson przygotowuje sekcję zwłok.
– Ale ona się nie zabiła… prawda?
– Na pewno nie. Wygląda na to, że umarła spokojnie we śnie.
– To znaczy tak jak ojciec Baddeley?
– Owszem, zupełnie tak samo.
Urwali, spoglądając po sobie.
– Nie słyszała pani niczego zeszłej nocy? – zapytał Dalgliesh.
– Och, nie! Niczego! Spałam bardzo mocno, to znaczy, po wizycie Helen.
– Czy usłyszałaby pani, gdyby wzywała pomocy albo gdyby ktoś do niej wszedł?
– O tak, jeślibym nie spała. Czasami nie pozwalało mi zasnąć jej chrapanie. Ale nie słyszałam żadnego wołania, a ona położyła się spać przede mną. Wyłączyłam światło przed dwunastą trzydzieści i nawet pomyślałam ze zdziwieniem, że coś dziwnie cicho u niej w pokoju.
Ruszył w kierunku drzwi, lecz przystanął, czując, że Ursula ma leszcze coś do powiedzenia.
– Co panią trapi? – zapytał.
– Och, nic. To tylko ta niepewność o przyczynę śmierci Grace, ta niewiedza. Każdy zachowuje się tak tajemniczo. Lecz skoro mają przeprowadzić sekcję zwłok… przecież to nam wyjaśni, dlaczego ona zmarła.
– Tak – powiedział bez przekonania, jakby próbując pocieszyć i ją, i siebie – autopsja da nam odpowiedź.
Julius czekał samotnie we frontowym korytarzu. Razem wyszli z Folwarku i w rześkim powietrzu poranka szli zadumani, zatopieni we własnych myślach, wbijając wzrok w ścieżkę. Nie rozmawiali. Jakby sprzęgnięci niewidzialnym sznurem, kierowali się w stronę morza, jeden za drugim. Dalgliesh był zadowolony z milczenia towarzysza spaceru. Rozmyślał o Grace Willison, próbując zrozumieć i zanalizować źródło swej troski i niepokoju; emocji, które jego zdaniem były tak nielogiczne, że graniczyły z perwersją. Na ciele Grace nie znaleziono żadnych śladów; jakiegokolwiek zsinienia; żadnych petocji na twarzy lub czole; nie było oznak bałaganu w pokoju; niczego niezwykłego poza otwartym oknem. Leżała tam sztywniejąc, wyzwolona w naturalny sposób od więzów ziemskich. Skąd zatem te irracjonalne podejrzenia? Był zawodowym policjantem, a nie jasnowidzem. Pracował na podstawie dowodów, nie intuicji. Ile sekcji zwłok wykonywano w ciągu roku? Podobno ponad sto siedemdziesiąt tysięcy. Sto siedemdziesiąt tysięcy zgonów, które wymagały przynajmniej wstępnego śledztwa. Większość z nich miała też oczywisty motyw, przynajmniej w przypadku jednej osoby. Tylko prawdziwy wyrzutek społeczeństwa niczego po sobie nie zostawiał, choćby najmniejszego drobiazgu, czegoś, co wyrobione oczy uznałyby za godne uwagi. Zawsze ktoś korzystał na czyjejś śmierci, ktoś się uwalniał, komuś spadał ciężar z ramion, czy to w związku z odpowiedzialnością, bólem zastępczego cierpienia czy też tyranią miłości. Wszelki zgon był podejrzany, gdy się spoglądało wyłącznie na motyw, podobnie jak każda śmierć była właściwie śmiercią naturalną. Nauczył go tego stary doktor Blessington, jeden z pierwszych i najwybitniejszych patologów sądowych. Pamiętał ostatnią sekcję zwłok przeprowadzaną przez Blessingtona; dla młodego detektywa konstabla Dalgliesha była to pierwsza sekcja. Ręce obu mężczyzn trzęsły się, chociaż z zupełnie różnych powodów, jednak ręce starego doktora uspokoiły się jak u chirurga, gdy dokonał już pierwszego cięcia. Na stole leżało ciało czterdziestodwuletniej rudej prostytutki. Asystent dwoma ruchami dłoni w rękawiczce otarł z jej twarzy krew, brud, grubą warstwę makijażu i matowy puder. Twarz była teraz blada, bezbronna, anonimowa. Silna żywa ręka asystenta, a nie śmierć, pozbawiła ją resztek osobowości. Stary Blessington zademonstrował wówczas cały swój przewrotny kunszt:
– Widzisz, chłopcze, pierwszy cios, odbity ręką, ześliznął się po szyi i gardle w stronę prawego ramienia. Dużo krwi, dużo bałaganu, ale niewielka rana. Drugi, skierowany w górę i w głąb, przeciął tchawicę. Ta kobieta umarła z powodu szoku, utraty krwi i braku powietrza, prawdopodobnie w tej kolejności, sądząc po wyglądzie grasicy. Gdy mamy zwłoki na stole, chłopcze, nie ma czegoś takiego jak nienaturalna śmierć.
Naturalna czy nie, miał to już przecież za sobą. Irytowało go, że przy pozornie bardzo silnej woli jego umysł potrzebował ciągłej kontroli oraz to, iż tak chętnie wracał do tych problemów. Jakie wiarygodne wyjaśnienie byłby w stanie podać miejscowej policji; przecież nie może po prostu powiedzieć, że w Toynton zbyt często gości śmierć. Stary ksiądz umarł na serce, nie miał wrogów, nie posiadał majątku, jeśli nie liczyć skromnej fortunki, zapisanej – co zrozumiałe – na cele dobroczynne i ofiarowanej człowiekowi, który go przygarnął, wybitnemu filantropowi o kryształowym charakterze i nieskazitelnej reputacji. A Victor Holroyd? Co mogła wskórać policja w sprawie śmierci, którą już tak kompetentnie rozpracowała? Przeprowadzono śledztwo, ogłoszono jego wyniki. Holroyda pochowano, ojca Haddeleya poddano kremacji. Została tylko trumna ze szczątkami kości i gnijącym ciałem oraz garstka szarego prochu na cmentarzu w Toynton; dwa dodatkowe sekrety w całym tym magazynie tajemnic pochowanych w poświęconej ziemi. Żadna ludzka moc nie mogła ich już rozwiązać.
I teraz ten trzeci zgon, na który prawdopodobnie wszyscy w Folwarku Toynton w jakiś sposób czekali, bo przecież według znanego porzekadła śmierć przychodzi trójkami. Teraz mogli odetchnąć. On również. Koroner zarządzi sekcję zwłok, co do której rezultatu Dalgliesh nie żywił wątpliwości. Jeśli Michael i Grace Willison zostali zamordowani, ich zabójca był na tyle sprytny, że nie zostawił śladów. Zresztą dlaczego miałby to robić? Słaba schorowana kobiecina przecież nie przedstawia trudności; cóż prostszego jak położyć mocną dłoń na jej nosie i ustach. I nic nie stanowiłoby dowodu takiej ingerencji. Przecież nie może powiedzieć: ja, Adam Dalgliesh, właśnie miałem jedno z tych swoich słynnych przeczuć… nie zgadzam się z koronerem, patologiem, miejscową policją i wszystkimi faktami. Żądam, by w świetle tego nowego zgonu przywrócono do życia spalone kości ojca Baddeleya i zmuszono je do wydania sekretu.
Читать дальше