Nie umiałaby powiedzieć, jak długo ją reanimowała. Co jakiś czas kładła jedną dłoń na drugiej i uciskała klatkę piersiową. Nie miała pewności, czy robi to dobrze. Widziała to tylko w serialach, ale miała nadzieję, że to nie była wersja skrócona ani stworzona jedynie na potrzeby telewizji.
Po dłuższej chwili, która jej wydawała się wiecznością, kobieta zaczęła kaszleć. Wydała odgłos, jakby miała zwymiotować. Anna przewróciła ją na bok i zaczęła głaskać po plecach. Powoli przestawała kaszleć. Miała świszczący oddech.
– Gdzie ja jestem? – wychrypiała.
Anna głaskała ją po głowie. Głos miała zmieniony nie do rozpoznania. Ale domyśliła się.
– Ebbo, to ty? Jest tak ciemno, że nic nie widać.
– Anna? A ja już myślałam, że oślepłam.
– Nie oślepłaś. Jest zupełnie ciemno. Nie wiem, gdzie jesteśmy.
Ebba zaczęła coś mówić, ale dostała ataku rozdzierającego kaszlu. Anna nadal głaskała ją po głowie. Ebba zrobiła ruch, jakby chciała usiąść. Anna pociągnęła ją za ramię i po chwili Ebba przestała kaszleć.
– Ja też nie wiem, gdzie jesteśmy – powiedziała.
– Jak się tu znalazłyśmy?
Ebba chwilę milczała, a potem powiedziała cicho:
– Mårten.
– Mårten? – Na wspomnienie ich nagich ciał Annę zemdliło. Ogarnęło ją straszne poczucie winy. O mało nie zwymiotowała.
– On… – Ebba znów zaczęła kaszleć. – Próbował mnie udusić.
– Udusić? – powtórzyła Anna z niedowierzaniem, ale słowa Ebby zelektryzowały ją. Już wcześniej czuła, że z Mårtenem coś jest nie w porządku. Tak jak zwierzę potrafi wyczuć chorego członka stada. Ale to tylko sprawiło, że pociągał ją jeszcze bardziej. Przyzwyczaiła się do zagrożenia i umiała je rozpoznać. Wczoraj rozpoznała w Mårtenie Lucasa.
Znów zebrało jej się na mdłości. Zimno bijące od ziemi ogarniało całe jej ciało. Trzęsła się coraz bardziej.
– Boże, ale tu zimno. Gdzie on nas zamknął? – zastanawiała się Ebba.
– Chyba będzie musiał nas wypuścić, co? – Anna wiedziała, że w jej głosie słychać niedowierzanie.
– Zupełnie go nie poznawałam. Jakby był innym człowiekiem. Widziałam to w jego oczach. On… – Urwała i rozpłakała się. – Powiedział, że zamordowałam Vincenta, naszego synka.
Anna objęła ją bez słowa. Oparła jej głowę na swoim ramieniu.
– Jak to się stało? – spytała po chwili.
Ebba nie mogła mówić. Dopiero po pewnym czasie zaczęła oddychać spokojniej.
– To było na początku grudnia. Mieliśmy potwornie dużo pracy. Mårten robił trzy zlecenia naraz, ja też pracowałam całymi dniami. Na pewno odbiło się to na Vincencie. Był okropnie przekorny i testował naszą wytrzymałość. Byliśmy wykończeni. – Znów pociągnęła nosem. Anna słyszała, jak go wyciera w koszulkę. – Tamtego ranka oboje mieliśmy jechać do pracy. Mårten miał zawieźć Vincenta do żłobka, ale zadzwonili do niego z budowy, że musi natychmiast przyjechać, bo jak zwykle coś się zacięło. Poprosił, żebym ja go odwiozła, ale ja miałam rano ważne spotkanie i rozzłościło mnie to, że jego praca jest ważniejsza od mojej. Pokłóciliśmy się. W końcu Mårten wyszedł, zostawił mnie z Vincentem. Wiedziałam, że się spóźnię również na następne spotkanie, a Vincent na dodatek znów dostał napadu szału. Miałam dość. Zamknęłam się w ubikacji i rozryczałam się. Vincent płakał, walił w drzwi. Po minucie zapadła cisza. Pomyślałam, że dał za wygraną i poszedł do swojego pokoju. Odczekałam jeszcze parę minut, uspokoiłam się, umyłam twarz. – Mówiła tak szybko, że potykała się o słowa. Anna wolałaby zatkać uszy, nie słyszeć, co było dalej, ale musiała to zrobić dla Ebby. – Wyszłam z ubikacji i usłyszałam huk na podjeździe. Usłyszałam, jak Mårten krzyczy. W życiu nie słyszałam takiego krzyku. Był nieludzki, jakby krzyczało ranne zwierzę. – Głos jej się załamał. – Od razu wiedziałam, co się stało. Wiedziałam, że Vincent nie żyje, czułam to. Wybiegłam, leżał za samochodem. Nie miał na sobie kurtki. Widziałam, że nie żyje, ale myślałam tylko o tym, że wszędzie leży śnieg, a on jest bez kombinezonu i na pewno się przeziębi. Patrzyłam na niego i myślałam żeby się tylko nie przeziębił.
– To był wypadek – powiedziała Anna cicho. – To nie twoja wina.
– A jednak. Mårten ma rację. Zginął przeze mnie. Gdybym się nie zamknęła w ubikacji, gdybym machnęła ręką na to, że się spóźnię na spotkanie, gdybym…
Jej płacz przeszedł w skowyt.
Anna ją przytuliła. Niech się wypłacze. Głaskała ją i pocieszała. Całą sobą wczuwała się w jej rozpacz. Nic zastanawiała się, co z nimi będzie. W tym momencie były tylko matkami, które straciły dzieci.
Ebba w końcu przestała płakać. Anna znów spróbowała wstać. Tym razem utrzymała się na nogach. Prostowała się powoli, żeby nie uderzyć w coś głową, zrobiła krok w przód i krzyknęła: coś musnęło jej twarz.
– Co się stało? – Ebba uczepiła się jej nóg.
– Poczułam coś na twarzy, chyba pajęczynę. – Uniosła drżącą rękę, spróbowała złapać to coś, co zwisało przed nią. Udało się. Sznurek. Pociągnęła lekko. Zapaliło się światło. Musiała zamknąć oczy.
Otworzyła je ostrożnie i rozejrzała się. Ebbie zaparło dech w piersi.
Od lat rozkoszował się tym, że ma nad nimi władzę. Nawet wtedy, kiedy wolał nie robić z niej użytku. Żądanie czegoś od Johna mogłoby się okazać niebezpieczne. Nie był już tym samym człowiekim co wtedy na Valö. Był tak przepełniony nienawiścią, owszem, dobrze skrywaną, że on, Sebastian, nie powinien wykorzystywać możliwości, jakie dał mu los. Byłoby to nierozważne.
Również od Leona niczego się nie domagał. Z tego prostego powodu, że był jedynym człowiekiem poza Lovartem, którego kiedykolwiek szanował. Wyjechał po tym, co się stało, ale on śledził jego losy. Czytał o nim w prasie i słuchał docierających do Fjällbacki pogłosek. A teraz Leon wmieszał się do jego gry. Ale on zdążył już z niej wyciągnąć, ile się dało. Szalony projekt Josefa pozostał jedynie wspomnieniem. To, co przedstawiało konkretną wartość, ziemię i granit, zamienił na brzęczącą monetę – zgodnie z umową, którą Josef podpisał, nawet jej nie czytając.
Jest jeszcze Percy. Sebastian śmiał się pod nosem. Jeździł żółtym porsche wąskimi uliczkami Fjällbaki i pozdrawiał co drugiego przechodnia. Percy tak długo żył własnym mitem, że nie przypuszczał, że może wszystko stracić. Oczywiście miał różne obawy, zanim niczym Anioł Stróż zjawił się on, ale nie przyszło mu do głowy, że mógłby stracić to, co mu przypadło z racji urodzenia. Pałac przeszedł w ręce jego młodszego rodzeństwa. Z jego własnej winy, bo nie zadbał o niego. On tylko przyśpieszył tę katastrofę.
Na tym interesie też nieźle zarobił. Chociaż w tym przypadku była to raczej premia niż zysk. Najwięcej satysfakcji dawało mu poczucie, że ma władzę. Najzabawniejsze, że ani Josef, ani Percy się nie zorientowali, dopóki nie było za późno. Cały czas liczyli na jego dobrą wolę i wierzyli, że chce im pomóc. Co za idioci. Cóż, Leon zakończy tę grę, bo pewnie po to ich wezwał. Pytanie, jak daleko zechce się posunąć. Właściwie nie miał obaw. Cieszył się reputacją tego rodzaju, że ludzie raczej nie będą zaskoczeni, ale ciekaw był, jak zareagują pozostali, zwłaszcza John. On miał do stracenia najwięcej.
Zaparkował i jeszcze chwilę siedział w samochodzie. Wysiadł, klepnął się po kieszeni, żeby sprawdzić, czy ma kluczyk, podszedł do drzwi i zadzwonił. Zaczyna się przedstawienie.
Читать дальше