Mama nigdy nie była dla niej niedobra, nie podniosła głosu. To Nanna ją rugała, jeśli była nieposłuszna. Ale mama była bardzo stanowcza i Inez wiedziała, że nie wolno jej się sprzeciwiać.
Najważniejsze, żeby wszystko robić jak należy. Mama zawsze powtarzała: Cokolwiek robisz, rób tak jak należy. Nie wolno było niczego robić byle jak. Lekcje miały być odrobione starannie, literki nie mogły zachodzić na linie, a cyfry musiały stać w idealnych słupkach. Nie wolno było zostawiać śladów po źle wpisanych cyferkach, choćby się je wytarło gumką. Jeśli nie była pewna, powinna najpierw pisać na brudno.
Inna ważna rzecz: nie bałaganić, bo może się stać się coś strasznego. Nie wiadomo dokładnie co, ale w jej pokoju zawsze ma być absolutny porządek. Mogła nagle przyjść mama. Kiedy widziała nieporządek, na jej twarzy malował się zawód. Mówiła, że muszą porozmawiać. Inez nie znosiła tych rozmów. Nie chciała martwić mamy, a rozmawiały właśnie o tym, że ją rozczarowała.
Również w pokoju Nanny i w kuchni nie wolno było bałaganić. Do innych pokojów – sypialni mamy, salonu, gościnnego – w ogóle nie wolno jej było wchodzić. Mama mówiła, że mogłaby coś zepsuć i że to nie miejsce dla dzieci. Inez była posłuszna, bo to ułatwiało życie. Nie lubiła awantur i rozmów z mamą. Jednego i drugiego mogła uniknąć, jeśli postępowała tak, jak kazała mama.
W szkole trzymała się z boku i robiła dokładnie to, co powinna. Widać było, że nauczycielce się to podoba. Dorośli cenili posłuszeństwo.
Inne dzieci nie zwracały na nią uwagi, jakby nie było warto jej zaczepiać. Kilka razy próbowały ją drażnić, mówiąc coś o jej babci. Dziwiło ją to. Przecież nie miała babci. Spytała mamę, ale mama, zamiast odpowiedzieć, zapowiedziała, że będą musiały porozmawiać. Potem spytała Nannę, a Nanna nieoczekiwanie ściągnęła usta i odparła, że to nie jej sprawa. Więcej nie pytała. Nie było to aż tak ważne, żeby miała się narażać na kolejna rozmowę. Zresztą mama wie najlepiej.
Ebba wyskoczyła na pomost i wylewnie podziękowała za podrzucenie na Valö. Szła ścieżką w stronę domu. Po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała, przepełniała ją radość i oczekiwanie. Cieszyła się, że ma Mårtenowi tyle do opowiedzenia.
Spojrzała na dom, uderzyła ją jego uroda. Oczywiście, czeka ich jeszcze dużo pracy, bo chociaż już się naharowali, to dopiero początek. Ale widoczny był ogromny potencjał. Bielał wśród zieleni jak klejnot. I chociaż sprzed domu nie było widać morza, wyraźnie się je wyczuwało.
Będą potrzebować czasu, żeby się na nowo odnaleźć. Ich życie z pewnością będzie wyglądać inaczej niż dotąd. Co wcale nie znaczy, że gorzej. Ich związek może się jeszcze umocnić. Do tej pory nie odważyła się o tym pomyśleć, ale może w ich życiu znajdzie się miejsce na dziecko. Nie teraz. Wszystko jest jeszcze świeże i kruche, a do tego mają przed sobą tyle pracy, i nad domem, i nad sobą. Ale w przyszłości Vincent mógłby mieć rodzeństwo. Tak to widziała. Rodzeństwo dla ich aniołka.
Uspokoiła rodziców. Przeprosiła, że nie powiedziała im o wszystkim, i przekonała, żeby nie przyjeżdżali. Wieczorem zadzwoniła jeszcze raz, żeby im opowiedzieć, czego się dowiedziała o swojej rodzinie. Cieszyli się razem z nią. Wiedzieli, ile to dla niej znaczy. Stanowczo odradzali powrót na wyspę, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Więc skłamała, że spędzi u Eriki i Patrika jeszcze jedną noc.
Tak naprawdę sama się bała. Przecież ktoś chciał ich pozabijać. Ale Mårten postanowił zostać na wyspie, a zdecydowała, że zostanie z nim. Wybrała go po raz drugi. Obawa, że go straci, okazała się silniejsza od lęku przed nieznanym. Śmierć Vincenta nauczyła ją, że człowiek nie do końca jest w stanie zapanować nad swoim życiem, a związek z Mårtenem to jej los. Bez względu na to, co się stanie.
– Halo! – Rzuciła torbę w kąt przedpokoju. – Mårten, gdzie jesteś?
W domu panowała absolutna cisza. Szła na górę, nasłuchiwała. Może popłynął po coś do Fjällbacki? Nie, widziała łódkę przy pomoście. Obok przycumowano drugą. Mają gościa?
– Halo! – powtórzyła, ale odpowiedział jej tylko jej własny głos odbity od nagich ścian. Promienie słońca wpadały przez okno, prześwietlały wzbijane jej krokami kłęby kurzu. Weszła do sypialni.
– Mårten?
Zdumiała się, kiedy go zobaczyła. Siedział na podłodze, oparty plecami o ścianę, ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt. Nie ruszał się.
Zaniepokoiła się. Przykucnęła i pogładziła go po głowie. Wyglądał na wyczerpanego.
– Co tam? – spytała. Spojrzał na nią.
– Wróciłaś? – spytał monotonnym głosem.
Przytaknęła z zapałem.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, ile ci mam do opowiedzenia. Miałam czas, żeby wszystko przemyśleć. Zrozumiałam to, co ty zrozumiałeś już dawno: że teraz mamy tylko siebie i że właśnie dlatego powinniśmy spróbować. Kocham cię, Mårten. Zawsze będziemy nosić w sercach Vincenta, ale nie możemy żyć tak, jakbyśmy też byli martwi.
Umilkła. Czekała na jego reakcję, ale Mårten milczał.
– Wiesz, Erika opowiedziała mi o mojej rodzinie i wreszcie wszystko zaczęło się składać w całość. – Usiadła obok niego i z entuzjazmem opowiedziała o Laurze, Dagmar i fabrykantce aniołków.
Mårten pokiwał głową.
– Ten grzech jest dziedziczny.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Ten grzech przeszedł na następne pokolenia – powtórzył głosem przechodzącym w falset.
Poczochrał dłonią włosy. Ebba wyciągnęła rękę, żeby mu je wygładzić. Odtrącił ją.
– Nigdy nie przyznałaś, że to twoja wina.
– Jaka wina? – Ogarnęło ją złe przeczucie, ale jeszcze próbowała je odsunąć. Przecież to Mårten, jej mąż.
– Że Vincent umarł. Jak mieliśmy nadal być razem, skoro się nie przyznałaś? Ale teraz już rozumiem. To jest w tobie. Twoja prababka mordowała dzieci, a ty zamordowałaś nasze dziecko.
Żachnęła się, jakby ją uderzył. Straszne słowa. Nawet uderzenie nie byłoby gorsze. Ona zabiła Vincenta? Ogarnęła ją rozpacz. Chciała na niego krzyknąć, ale widziała, że coś się z nim dzieje. On nie wie, co mówi. To jedyne wytłumaczenie. Gdyby wiedział, nie powiedziałby czegoś tak okrutnego.
– Mårten – powiedziała najspokojniej jak mogła.
Ale on wycelował w nią palec i mówił dalej:
– To ty go zamordowałaś. To twoja wina. Masz to w genach.
– Kochany, co ty mówisz? Przecież wiesz, że to nie tak. Nie zamordowałam Vincenta. Nikt nie jest winien jego śmierci, wiesz o tym! – Chwyciła go za ramiona i potrząsnęła, jakby chciała, żeby się ocknął.
Rozejrzała się. Dopiero teraz zauważyła, że łóżko jest rozgrzebane, a na podłodze stoi taca z talerzami z resztkami jedzenia i dwoma kieliszkami. Chyba z czerwonym winem.
– Kto tu był? – spytała, ale nie odpowiedział. Patrzył na nią lodowatym wzrokiem.
Powoli zaczęła się cofać. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać. To nie Mårten, to ktoś inny, ale od kiedy jest taki? Od kiedy ma w oczach ten lodowaty chłód, którego nigdy wcześniej nie widziała?
Cofała się. Mårten podniósł się z podłogi, nie odrywał od niej wzroku. Bała się. Chciała wstać, ale pchnął ją z powrotem na podłogę.
– Mårten! – powtórzyła.
Jeszcze nigdy nie podniósł na nią ręki. Protestował, kiedy chciała zabić pająka. Ostrożnie go wynosił i wypuszczał na wolność. Powoli do niej docierało, że tamtego Mårtena już nie ma. Może załamał się od razu po śmierci Vincenta, a ona nie zauważyła. Była zbyt zajęta własnym bólem, a teraz jest już za późno.
Читать дальше