Erika czytała i popijała kawę. Smakowała podle, za długo stała na podgrzewaczu. Ale nie chciało jej się parzyć' świeżej.
– Jesteś jeszcze? – Gösta wszedł do pokoju socjalnego i nalał sobie kawy.
Erika zamknęła skoroszyt.
– Tak, łaskawie pozwolono mi przejrzeć akta ze starego śledztwa. Siedzę i zastanawiam się, co może oznaczać brak paszportu Annelie.
– Ile miała lat? Szesnaście? – Gösta usiadł przy stole.
Erika skinęła głową.
– Tak, szesnaście lat. I wydaje się, że była zakochana w Kreutzu na zabój. Może doszło do awantury, a potem uciekła. Nie byłby to pierwszy przypadek, kiedy młodzieńcza miłość prowadzi do tragedii. Ale trudno uwierzyć, żeby szesnastoletnia dziewczyna sama wymordowała całą rodzinę.
– Rzeczywiście, mało prawdopodobne. Ktoś musiałby jej pomóc. Może Kreutz, jeśli coś między nimi było? Tatuś się nie zgodził, wściekli się…
– Mogło tak być, ale jest tu zeznanie: Kreutz był razem z tamtymi na rybach. Po co dawaliby mu alibi? Co by im z tego przyszło?
– Raczej wątpliwe, żeby wszyscy z nią romansowali, prawda? – powiedział Gösta.
– Nie sądzę, żeby byli aż tak wyzwoleni.
– Ale nawet jeśli założymy, że chodzi o Annelie i ewentualnie Kreutza, to i tak nie ma racjonalnego motywu uśmiercenia całej rodziny. Wystarczyłoby zabić Elvandera.
– O tym samym pomyślałam. – Westchnęła. – Przeglądam protokoły z przesłuchań i szukam niezgodności, ale wszyscy mówią to samo: wypłynęli łowić makrele, a kiedy wrócili, okazało się, że Elvanderowie zniknęli.
Gösta właśnie podnosił filiżankę do ust. Zastygł w pół ruchu.
– Powiedziałaś: makrele?
– Tak jest napisane w protokołach.
– Jak mogłem przeoczyć coś tak oczywistego?
– Co mianowicie?
Gösta odstawił filiżankę i przeciągnął ręką po twarzy.
– Widać można to czytać w nieskończoność i nie zauważyć czegoś tak oczywistego. – Umilkł i uśmiechnął się do Eriki zwycięsko. – Wiesz co? Wydaje mi się, że właśnie obaliliśmy ich alibi.
Fjällbacka 1970
Inez bardzo zależało, żeby mama była z niej zadowolona, wiedziała, że mama chce dla niej jak najlepiej i że pragnie ją zabezpieczyć na przyszłość. A jednak, kiedy tak siedziała w salonie na kanapie, nie mogła zwalczyć niechęci. Taki stary!
– Z czasem się poznacie. – Laura rzuciła córce stanowcze spojrzenie. – Rune to człowiek porządny, godny zaufania, zaopiekuje się tobą. Wiesz, że jestem słabego zdrowia. Gdy odejdę z tego świata, zostaniesz sama. Nie chcę, żebyś była taka samotna jak ja.
Położyła dłoń na jej ręce. Była sucha. Inez nie była przyzwyczajona, żeby mama jej dotykała.
– Domyślam się, że spadło to na ciebie niespodziewanie – powiedział siedzący naprzeciwko niej mężczyzna.
Mama spędziła trzy dni w szpitalu. Cierpiała na jakieś sensacje sercowe. Kiedy wróciła do domu, zaproponowała, aby Inez wyszła za Runego Elvandera. Owdowiał przed rokiem. Nanna już nie żyła, były tylko we dwie.
– Moja ukochana żona powiedziała, że muszę sobie znaleźć kogoś, kto mi pomoże wychować dzieci. A twoja matka mówi, że jesteś pracowitą dziewczyną – ciągnął mężczyzna.
Inez miała niejasne poczucie, że nie tak się to powinno odbywać. Zaczęły się lata siedemdziesiąte, kobiety mogły same decydować o swoim życiu. Tyle tylko, że ona nie znała prawdziwego świata. Znała tylko ten idealny, stworzony przez mamę. W tym świecie słowo mamy było prawem. Dlatego nie potrafiła podważyć jej przekonania, że będzie dla niej najlepiej, jeśli wyjdzie za mąż za przeszło pięćdziesięcioletniego wdowca z trojgiem dzieci.
– Mam zamiar kupić dawny ośrodek kolonijny na Valö założyć szkołę z internatem dla chłopców. Potrzcbuję kogoś, kto mi w tym pomoże. Podobno dobrze gotujesz, to prawda?
Inez przytaknęła. Wiele godzin spędziła w kuchni z Nanną. Nauczyła ją wszystkiego, co umiała.
– No to postanowione – powiedziała matka. Oczywiście musi minąć odpowiednio dużo czasu od zaręczyn. Przyjmijmy zatem, że skromny ślub mógłby się odbyć w czerwcu. Dobrze?
– Doskonale – odparł Elvander.
Inez milczała. Przyglądała się przyszłemu mężowi. Dostrzegła zmarszczki wokół oczu, wąskie, zacięte wargi. Tu i ówdzie siwe nitki wśród cofających się od czoła ciemnych włosów. Oto mężczyzna, za którego ma wyjść. Jego dzieci jeszcze nie poznała. Wiedziała tylko, że mają piętnaście, dwanaście i pięć lat. Jeszcze nigdy nie poznała tylu dzieci naraz. Ale skoro mama tak mówi, na pewno wszystko będzie dobrze.
Percy siedział w samochodzie i patrzył na wejście do portu. Nie widział ani fal, ani łodzi. Widział tylko swoje życie, w którym przeszłość splotła się z teraźniejszością. Brat i siostra zadzwonili do niego, odnosili się do niego uprzejmą rezerwą. Grzeczność wobec przegranego należała w końcu do dobrego tonu. Ale on dobrze wiedział, co się kryje za pełnymi ubolewania frazesami. Radość z cudzego nieszczęścia zawsze jest taka sama. Niezależnie od tego, czy się jest biednym, czy bogatym.
Powiedzieli, że kupili pałac. To akurat nie było dla niego nowiną. Od mecenasa Buhrmana dowiedział się, że Sebastian go oszukał. Powiedzieli mu, używając tych samych zwrotów co Sebastian, że pałac stanie się siedzibą ekskluzywnego centrum konferencyjnego. Bardzo mu współczują, ale proszą, żeby się wyprowadził, najpóźniej do końca miesiąca. Z oczywistych względów musi to nadzorować ich adwokat, żeby Percy przypadkiem nie zabrał przedmiotów kupionych wraz z pałacem.
Zdziwił się, że mimo to Sebastian się zjawił. Widział, jak jechał w górę, do Leona. Opalony, w rozpiętej koszuli, w drogich okularach przeciwsłonecznych, z zaczesanymi do góry włosami. Jak zwykle. Dla niego wszystko było jak zwykle. Przecież to tylko interes. Na pewno tak powie.
Zerknął do lusterka w osłonie przeciwsłonecznej. Wyglądał okropnie. Oczy miał przekrwione z niewyspania i od zbyt dużej ilości whisky. Cerę szarą, gąbczastą. Idealnie zawiązany krawat. To kwestia honoru. Z trzaskiem podniósł osłonę i wysiadł z samochodu. Nie ma co odkładać tego, co nieuniknione.
Ia oparła głowę o chłodną szybę. Taksówką na lotnisko Landvetter jedzie się prawie dwie godziny, może więcej, w zależności od natężenia ruchu. Postanowiła się zdrzemnąć.
Ucałowała go przed wyjazdem. Będzie musiał sobie poradzić bez niej. Będzie to dla niego ciężka próba. Ale nie zamierzała być przy wybuchu. Zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze, powtarzał, że musi to zrobić, inaczej nigdy nie zazna spokoju.
Wróciła myślami do tamtej podróży. Jechali stromymi drogami Monako. Zamierzał ją zostawić. Z jego ust lał się potok słów. Bredził, że wszystko się zmieniło, że teraz ma inne potrzeby, że spędzili ze sobą wiele wspaniałych lat, ale teraz kogoś poznał i tak się złożyło, że się zakochał. Ona też na pewno sobie kogoś znajdzie i będzie szczęśliwa. Odwróciła wzrok od krętej drogi, żeby mu spojrzeć w oczy. Wciąż wygadywał te bzdury, a ona myślała o tym co poświęciła dla niego, dla miłości.
Samochodem zarzuciło, Leon szeroko otworzył oczy. Przestał pleść bzdury.
– Patrz na drogę – powiedział. Na jego pięknej twarzy malował się niepokój. Nie mogła w to uwierzyć. Po raz pierwszy, odkąd byli razem, widziała, że on się boi. Poczucie, że ma nad nim władzę, zawróciło jej w głowie. Mocno wcisnęła gaz. Przyspieszenie aż ją wepchnęło w oparcie.
Читать дальше