Archimedes ułożył jej głowę na swoim ramieniu, odgarnął dłonią włosy. Jej noga była przyciśnięta jego nogami, policzek spoczywał w zagłębieniu między ramieniem a piersią. Lizzi zamknęła oczy.
Obudził ją zapach jedzenia. Archimedes, ubrany w szorty i koszulę z podwiniętymi rękawami, stał przy kuchence i obracał omlet na drugą stronę. Miał ładne, silne nogi, proste i nie nazbyt umięśnione, opalone jak jego twarz i ręce.
– Pływasz?
– Dzień dobry! Już myślałem, że będę musiał cię obudzić. Jest północ. I… tak, pływam.
– Na uniwersytecie?
– Nie, w basenie hotelu „Savoy”. Jesteś głodna?
– Tak.
Archimedes uśmiechnął się. Lizzi przeprosiła i wyjaśniła, że z powodu nieregularnego rozkładu zajęć nigdy nie może zrobić na czas zakupów w spożywczym, a w restauracjach nie bywa, bo nie czuje się tam swobodnie. W efekcie jest wiecznie głodna i bardzo się cieszy, kiedy ktoś zaprasza ją na omlet.
– A mężczyźni?
Omlet był gorący i smaczny, nie za suchy i nie za płynny. Lizzi jadła z przyjemnością, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Nie ma żadnych – odparła w końcu.
– Nikt cię nie podrywa?
– Ty.
– Oprócz mnie. Miałaś przecież innych mężczyzn przede mną, Lizzi.
Omlet utknął jej w gardle. Popiła go winem i wlepiła wzrok w klamkę lodówki.
– Nie miałaś? – zapytał w końcu, prawie szeptem.
Lizzi pokręciła głową, starając się na niego nie patrzeć. Cóż – pomyślała – jest co prawda Beni Adulam, który się do mnie przyczepił, ale to nie mężczyzna, tylko kolega. Klamka zatraciła kontury, zamieniając się w plamę na białym tle.
– Skończyłaś jeść?
Czy wydawało się jej, że słyszy w jego głosie złość? Skinęła głową, ciągle starając się nie patrzeć mu w oczy.
Włożył naczynia do zlewu, umył je, wytarł i schował w szafce. Lizzi zastanawiała się, czy często mu się zdarza przywozić tutaj kobiety. Czyżby była zazdrosna? Zerwała się z miejsca i szybko ubrała. Jest dorosły i wolny. Podziękuj więc, Lizzi, i milcz.
Klucz odmówił wejścia do zamka. Napotkał jakąś przeszkodę i zazgrzytał. Lizzi była zmuszona włożyć go pod innym niż zazwyczaj kątem, aby drzwi nareszcie się otworzyły.
– Nie wypiłam aż tak dużo – powiedziała do siebie.
Archimedes Lewi nie umówił się z nią na następne spotkanie. Postanowiła, że jeżeli nie zadzwoni w ciągu tygodnia, spróbuje się z nim skontaktować. Może przecież wejść do sklepu filatelistycznego i powiedzieć, że była u wujostwa i zajrzała zobaczyć, co u niego słychać.
Odwiesiła ubranie do szafy, otworzyła szufladę komody, żeby odłożyć pager i dyktafon, i zastygła w miejscu. Ktoś ukradł wszystkie jej kasety! Jak skamieniała przypatrywała się pustej szufladzie, czekając najwyraźniej, aż ta opowie jej, co się stało, kto otworzył, kto grzebał, co za łotr odważył się to zrobić. W szufladzie zawsze znajdowało się kilkanaście pudełek rzuconych bez ładu i składu, ale ona dokładnie wiedziała, co każde z nich zawiera. Drżącymi rękami zaczęła otwierać wszystkie pozostałe szafy i szuflady. Bała się, że zaraz rzuci się na nią ktoś przyczajony za jej plecami. Wszystkie przedmioty znajdowały się na swoich miejscach, niczego nie brakowało. Lizzi popatrzyła podejrzliwie na milczące sprzęty, jakby w nadziei, że zaraz przemówią i wyjaśnią, co tu się działo pod jej nieobecność. Kasety! Kto mógłby potrzebować jej kaset? Co na nich jest takiego, dla czego warto było ryzykować?
Wiedziona pierwszym impulsem, chciała zadzwonić do Benciego. Zerknęła na zegarek. Druga w nocy. Jeśli zadzwoni teraz, obudzi jego i Georgette. Siostra się przestraszy, a szwagier zechce wiedzieć, skąd wróciła o tak późnej porze. Ona natomiast powinna chwilę odczekać i postanowić, co opowie, a czego nie opowie Benciemu o Archimedesie Lewim. Z drugiej strony – ktokolwiek ukradł jej kasety, z pewnością nie był to Archimedes. Wypełnił ją gniew, gniew na anonimowego włamywacza, który ośmielił się wedrzeć do jej twierdzy, i na własny gorzki los. Nareszcie ma mężczyznę, no więc ktoś musiał włamać się jej do mieszkania, kiedy poszła na randkę. Takie kobiety jak ona nie mają szczęścia na tym świecie. Za wszystko muszą płacić.
Włożyła klucz do zamka od wewnątrz i przekręciła go. Nigdy dotąd tego nie robiła. Wiedziała jednak, że już za późno; kto chciał wejść – wszedł i tak. To oczywiste, że ten, kto tu był, nie szukał pieniędzy ani biżuterii. Lizzi widziała wystarczająco dużo mieszkań, do których dokonano włamania, i pamiętała bałagan, jaki w nich panował po takich odwiedzinach. Jej złodziej starał się nie pozostawiać śladów. Czyżby myślał, że ona nie zauważy braku? Nie, to było niemożliwe.
– Czy ktoś wiedział, że zamierzasz wyjść? – zapytał Benci.
– Nikt. Z miejsca pożaru pojechałam prosto do redakcji i przesłałam reportaż. W chwili gdy weszłam do domu, zadzwonił telefon i Archimedes Lewi zaprosił mnie na wieczór. Spotkaliśmy się po półgodzinie. Czekał na mnie pod domem w swoim samochodzie i pojechaliśmy do Aszkelonu. Nie było mnie tutaj od dziewiątej do mniej więcej drugiej.
Lizzi i Benci siedzieli przy stole w kuchni. Policjanci szukali odcisków palców. Raz po raz zaglądał jakiś sąsiad. Żaden z nich, oczywiście, nic nie słyszał, chociaż niektórym nawet się wydawało, że coś słyszą, ale nie byli pewni. Opowiadali o kradzieżach, które zdarzyły się niegdyś na osiedlu. Jakie to szczęście, że Lizzi nie było w tym czasie w domu! Inaczej spotkałaby się z włamywaczem oko w oko! To nie to co kiedyś.
Dałabym mu w mordę – pomyślała Lizzi.
Benci był stosunkowo cichy. Pozwolił swoim podwładnym robić swoje, a sam spokojnie z nią rozmawiał. Lizzi jednak mu nie ufała. Mogli wyglądać jak starzy przyjaciele popijający poranną kawę. Ale wieloletnie doświadczenie mówiło jej, że woda zbliża się do stanu wrzenia i lada chwila buchnie z niej para.
– To znaczy, że tylko jeden człowiek wiedział, że nie będzie cię w domu. Archimedes.
– Tak. Ale po co jemu moje kasety?
– Co na nich było?
Lizzi usiłowała sobie przypomnieć i sięgnęła w tym celu po kalendarz. Wymieniła konferencje prasowe, spotkania, wywiady, tajne nagrania, prywatne śledztwa. Dyktafon był jej narzędziem pracy. Kasety służyły za archiwum i jednocześnie zabezpieczały przed omyłkami w pracy. Nikt nie oskarży jej, że zniekształciła cytat albo użyła go w niewłaściwym kontekście czy bez zezwolenia. Zazwyczaj włączała dyktafon za wiedzą osoby, z którą przeprowadzała wywiad, nawet wstęp do rozmowy miała nagrany, żeby potem w razie czego mogła się bronić. Benci również posługiwał się w pracy dyktafonem i właśnie teraz nagrywał jej słowa. Ale on, może dlatego że był od niej starszy, nie ufał elektronicznym wynalazkom i sporządzał również notatki.
– Sierżancie Bahut! – Na krzyk Benciego gwar w pomieszczeniu zamarł. Po kilku sekundach wszyscy wrócili do swoich zajęć. – Zapisz te nazwiska – powiedział Benci, zaglądając do swojego notesu. – Szajke Achinoam i Ido Gabrielow z kibucu Sade Oznaja, Jackie Danzig, pianista z „Niebieskiego Pelikana”, Szamaj Lubicz, ten od win, jego zięć i współpracownik Neeman Aszbel, sprzedawca Goldner i sędzia Pinchas Hornsztyk. Sprawdź, gdzie każdy z nich był wczoraj między dziewiątą wieczorem a drugą w nocy. Powiedz im, że to rutynowe.
– Sędziemu też? Nie obawiasz się, Benci?
– Rutynowe badanie! Nawet on wie, co to jest!
Читать дальше